ŚwiatSting na żywo i w lekturze

Sting na żywo i w lekturze


Dla mnie jest przede wszystkim jazzmanem, choć światową karierę zrobił jako lider rockowego trio, a prawdziwe pieniądze - jako wykonawca piosenek pop. Grzegorz Turnau nazwał go na tych łamach "artystą powszechnym", co bodaj najtrafniej opisuje fenomen 54-letniego Gordona Matthew Sumnera - czytamy w artykule Michała Okońskiego pt. "Blizny życia" w "Tygodniku Powszechnym".

Choć na scenę górującą nad warszawskimi torami wyścigów konnych wyszedł odziany nieco staroświecko - garniturowe spodnie w prążki, czarna marynarka i biały jedwabny szalik - bez wątpienia był to Sting-rockman.

Grającemu na basie Stingowi towarzyszyło jedynie trzech muzyków: gitarzyści Dominic Miller i Lyle Workman oraz perkusista Josh Freese, którego gra na bębnach i - zwłaszcza - na talerzach do złudzenia przypominała brzmienie Stewarta Copelanda. Najwierniejsi fani do końca liczyli na pojawienie się trębacza Chrisa Bottiego, który tego dnia występował w jednym z warszawskich klubów. Bezskutecznie.

Koncert na Służewcu, choć wyjątkowy ze względu na okoliczności (darmowy występ z okazji przejścia sieci komórkowej Idea pod skrzydła światowej marki Orange), odbywał się w ramach “Broken Music Tour”. Podkreślam to, bo pod tytułem “Broken Music” ukazała się autobiografia Stinga, wydana u nas w przekładzie Janusza Margańskiego jako “Niespokojna muzyka” (WL 2004).

Pisze o romansie matki, problemach okresu dojrzewania, kobietach, które kochał - wszystko to jednak opowiada z budzącą sympatię dyskrecją. Widzimy życie niełatwe i bez oczywistego happy endu, z sukcesem, który ma swoją cenę: uzależnienia od pracy i ciągłych podróży, wywołanych potrzebą ucieczki przed samym sobą... - czytamy w "Tygodniku Powszechnym".

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)