Steve Reich - powtarzać, powtarzać
Jeden z najwybitniejszych i najbardziej wpływowych kompozytorów ostatnich dekad. Jego muzyka jest - co sam podpowiada - jak obserwowanie przesypującego się w klepsydrze piasku albo rozmywanego powoli przez fale śladu stopy nad oceanem. Albo inaczej: jak przechodzenie do stanu spoczynku wytrąconej z równowagi huśtawki. Zachód przeżył fascynację Stevem Reichem, minimalizmem i techniką repetycji dźwięków w latach 70. i 80. W minionej dekadzie odkryli go didżeje i młoda scena elektroniczna. Dziś kompozytor obchodzący właśnie 70. rocznicę urodzin i 40. założenia zespołu Steve Reich & Musicians nie zamierza składać broni. Nie ma dnia, by gdzieś na świecie nie grano Reicha. A w Nowym Jorku i Londynie urządzają mu właśnie niemal królewskie urodziny.
05.10.2006 | aktual.: 05.10.2006 10:56
Naprawdę nazywa się Stephen Michael Reich. Urodził się 3 października 1936 roku w Nowym Jorku i z tym miastem związany jest do dziś. Muzyka towarzyszyła mu od dzieciństwa, choć na poważnie zajął się nią jako nastolatek. Gry na fortepianie uczył się jeszcze jako dziecko. W wieku 14 lat poznał tajniki perkusji. Gdy jednak w 1953 roku rozpoczął studia w Cornell University, wydawało mu się, że jest już zbyt stary, by zostać kompozytorem. Wybrał więc filozofię i Wittgensteina. Nawrócenie przyszło po kilku latach. Prywatne lekcje u Williama Austina - muzykologa, specjalisty od XX wieku - całkowicie go odmieniły. Reich powrócił do muzyki. Studiował kompozycje u Williama Bergsmy i Vincenta Persichettiego w słynnej nowojorskiej Julliard School of Music, a także u Luciana Berii i Dariusa Milhauda w Mills College w Oakland w Kalifornii. Intensywna nauka u wybitnych pedagogów i kompozytorów dała mu solidną podstawę i wiedzę.
Reich nie był jednak zainteresowany dominującymi wtedy technikami - atonalnością, dodekafonią czy serializmem. Znacznie bardziej pociągały go minimalistyczne eksperymenty Terry'ego Rileya, LaMonte Younga czy Alvina Luciera. W "Pitch Charts" (1963, utwór dziś wycofany z katalogu artysty) pozwalał muzykom grać to samo, ale każdy mógł wybrać sobie dowolne tempo. Swe artystyczne kredo zawarł w utworze "It's Gonna Rain" z 1965 roku, w którym wykorzystał fragment apokaliptycznego kazania ojca Waltera, kaznodziei zielonoświątkowca, zarejestrowanego na ulicach San Francisco. Za pomocą dwóch tanich magnetofonów Reich wielokrotnie przesuwał i zapętlał wybrany tekst, opóźniając go i przyspieszając, doprowadzając do totalnego chaosu i wreszcie całkowitego zaniku.
Reich - obok Philipa Glassa, Terry'ego Rileya i LaMonte Younga - uważany jest za głównego przedstawiciela nurtu minimalistycznego w muzyce amerykańskiej. Już w swych pierwszych doświadczeniach z drugiej połowy lat 60. i początków 70. kompozytor bardzo jasno skrystalizował język wypowiedzi, opierając go na powtarzalności motywów, niekończących się zapętleniach, używaniu długo trwających współbrzmień. Kluczowy jednak okazał się ruch, rytm, dynamika przekazu. Reich wprowadził postępujący regularnie proces przesuwania fazowego, czyli technikę polegającą na symultanicznych przesunięciach motywów i fraz (opisaną w eseju "Music As a Gradual Process"). Zainspirowała ją niedoskonałość magnetofonów użytych w utworach "It's Gonna Rain" i "Come Out", które nie pracowały z tą samą prędkością. Z planowanego jednoczesnego odtwarzania tych samych fragmentów powstało coś zupełnie przeciwnego - każdy fragment był minimalnie przesunięty w czasie.
Początkowo Reich wykorzystywał dwa motywy - najpierw wykonywano je unisono, później jeden z nich ulegał przyspieszeniu. To, co sprawdził w utworach z tekstem, zastosował w muzyce. W "Piano Phase" na dwa fortepiany pierwszy pianista powtarza frazę w swoim tempie, a drugi ciągle przyspiesza. Zaczynają i kończą razem, ale po drodze ich partie w fascynujący sposób fazowo się przesuwają. W "Violin Phase" pojawiły się już cztery głosy instrumentalne. Owa nakładająca się powtarzalność stała się znakiem rozpoznawczym Reicha uznanego za czołowego twórcę techniki repetytywnej (określeń było wiele: pulse music, beat music, phase music czy pattern music). By osiągnąć precyzję wykonań, założył własny zespół Steve Reich & Musicians, ponieważ - jak pokazywały doświadczenia - klasycznie wykształceni instrumentaliści i wokaliści nie byli w stanie wykonywać jego hipnotycznych kompozycji. Najdoskonalszym przejawem myśli Reicha okazało się monumentalne "Drumming" powstałe pod wpływem inspiracji pobytem w Afryce. W 1970 roku
Reich wyjechał do Ghany, gdzie w Instytucie Studiów Afrykańskich Uniwersytetu w Akrze studiował techniki perkusyjne u Gideona Alorworye, mistrza bębnów plemienia Ewe. To sygnał kolejnego ważnego pola działalności Reicha - muzycznych poszukiwań w świecie kultur innych niż zachodnia. To, co mnie interesuje, to muzyka, której proces powstawania i jej brzmienie są jednym i tym samym - mówi Reich. Jego styl, choć bardzo indywidualny i charakterystyczny, ma swych patronów. Sam zresztą zaznacza, że uczył się i uczy od wielu. Miles Davies pokazał mu, że kilka nut może być znacznie bardziej wartościowych od lawiny nut. Perkusista Kenny Clark zaszczepił w nim miłość do rytmów finezyjnych i lekkich. John Coltrane namówił go do ciągłych zmian harmonii. Doświadczenia afrykańskie udowodniły, że zapętlone magnetofonowe motywy są zaledwie bladą imitacją ogromnej żywej tradycji przekazywanej z pokolenia na pokolenie. W połowie lat 70. Reich odkrył kolejny nowy świat - balijski gamelan - co znalazło odbicie w jednej z jego
najważniejszych kompozycji "Music for 18 Musicians". W drugiej połowie lat 70. studiował język hebrajski, Torę, tradycyjne formy hebrajskiej psalmodii, co z kolei zaowocowało utworem "Tehillim". Fascynacja jazzem słyszalna jest natomiast w "The Desert Music". A co w takim razie z europejską klasyką? Reich nie ma złudzeń: - Moje związki z muzyką Zachodu nie mają właściwie nic wspólnego z muzyczną tradycją wywiedzioną od Haydna po Wagnera. Jedyne inspiracje to: Debussy, Satie, Ravel, Strawiński, Bartók i Weill, ale także Perotin i kompozytorzy żyjących przed 1750 rokiem.
Muzyka Reicha niemal od samego początku był nagrywana i wydawana. Jak słusznie zauważono, amerykański twórca jest pierwszym kompozytorem, którego nawet najwcześniejsze utwory rejestrowały duże wytwórnie płytowe. To ewenement, dzieła wielkich mistrzów XX wieku - takich jak Strawiński i Copland (Columbia), Britten (Decca) - nagrywano bowiem dopiero wtedy, gdy już osiągnęli oni sukces. Tymczasem pierwsze nagrania eksperymentującego Reicha - "Come Out", "It's Gonna Rain" i "Violin Phase" - wydała Columbia Materworks (nagrywająca między innymi Glenna Goulda i Leonarda Bernsteina). Następnie prestiżowa Deutsche Grammophon nagrała "Drumming", "Music for Mallet Instruments, Voices And Organ" i "Six Pianos". Płyty odniosły sukces, więc DG zarejestrowało "Music for 18 Musicians". I tu szefów wytwórni zawiodły przeczucia. DG kojarzone z innym typem repertuaru odstąpiło - co niezwykle rzadkie - gotowe nagranie niemieckiej wytwórni ECM znanej z odwagi i wysmakowanych gustów. Manfred Eicher, szef ECM, zaryzykował - "Music
for 18 Musicians" sprzedało się w stu tysiącach egzemplarzy. A to, jak na wynik sprzedaży płyty z muzyką współczesną, było rezultatem oszałamiającym.
Chimeryczny Eicher odmówił jednak nagrania kolejnej kompozycji - "The Desert Music" - i w ten sposób Reich wpadł pod opiekuńcze skrzydła amerykańskiej Nonesuch, z którą odniósł największe sukcesy komercyjne. Dwukrotnie zdobył Grammy Awards: w 1989 roku za "Different Trains" w interpretacji Kronos Quartet (w kategorii najlepszej kompozycji klasycznej), w 1999 za "Music for 18 Musicians" (najlepsze wykonanie muzyki kameralnej). Teraz, z okazji 70. urodzin, Nonesuch wydała specjalny, przekrojowy, pięciopłytowy box "Phases" (wcześniej 10-płytowy zestaw "Works 1965-1995" ukazał się z okazji sześćdziesiątki Reicha).
W latach 90. Steve'a Reicha odkryła dla siebie intensywnie rozwijająca się scena muzyki elektronicznej. Kultura masowa ze swą miłością do samplowania i miksowania w repetytywnych dźwiękach Reicha odnalazła niewyczerpane źródło inspiracji. W 1999 roku ukazał się album "Reich Remixed", na którym młoda generacja angielskich, amerykańskich i japońskich didżejów przetwarza i remiksuje Reicha.
Coldcut, DJ Spooky, Ken Ishii, Howie B, The Orb - tych artystów nie było jeszcze na świecie, gdy amerykański kompozytor biegał z magnetofonami i nagrywał wielebnego pastora zwiastującego apokalipsę. Reich przyjął euforię młodych z całym dobrodziejstwem inwentarza, zezwolił na demontaż swoich utworów (które przecież w swej istocie były "dekonstrukcjami"), ba, zaprosił na wspólne koncerty. Twórca wpłynął na generację didżejów lat 90. oraz, co oczywiste, na nurt rozwijającego się w USA oraz w Europie minimalizmu. W Polsce nigdy nie miał uczniów czy naśladowców. Nasi kompozytorzy zafascynowani minimalizmem - Górecki, Sikorski, Krauze - podążali własną drogą. Może dlatego urodziny wyprawiają mu dziś Londyn i Nowy Jork, a nie Warszawa.
Jacek Hawryluk