Stare szlagiery w wersji barda

„Shadows in the Night" to nowy album Boba Dylana, ale z piosenkami Franka Sinatry. Premiera - 3 lutego - pisze Jacek Cieślak.

Stare szlagiery w wersji barda
Źródło zdjęć: © rp.pl | rp.pl

12.12.2014 | aktual.: 17.12.2014 11:18

Ten album barda, który sprzedał 125 mln płyt, już został zajawiony nową wersją „Full Moon and Empty Arms". To szlagier z repertuaru Franka Sinatry, kompozycji zainspirowanej koncertem fortepianowym Sergiusza Rachmaninowa. Jednocześnie jest to jedna z dziesięciu piosenek z dorobku Sinatry, które Dylan ceni i chce zaprezentować we własnych interpretacjach. Zobacz galerię zdjęć

- Nagrywanie tej płyty było dla mnie zaszczytem - powiedział Dylan. - Od dawna nosiłem się z zamiarem nagrania utworów znanych ze skomplikowanych aranżacji na 30 instrumentów w wersji opracowanej na maksymalnie pięcioosobowy zespół. Chodziło mi o zarejestrowanie pierwszego albo drugiego wykonania podczas sesji. Graliśmy na żywo. Bez poprawek i dogrywania osobno poszczególnych instrumentów, nie używając słuchawek. Chciałem powrócić do stylu pracy sprzed lat. Dzięki temu nie miałem wrażenia, że nagrywam utwory, które wydano już wielokrotnie. Ja i zespół czuliśmy radość odkrywania ich na nowo. Tak jakbyśmy wyciągali je z trumien i pokazali w blasku dnia.

Rob Stringer, szef Columbia Records, zadeklarował: - Nie usłyszycie na tej płycie smyczków, trąbek czy chórków kojarzonych z typowymi standardami. Bob tchnął w nie nowe życie i nadał im współczesny wyraz.

Powrót Dylana do dorobku Sinatry nie jest kwestią ostatnich miesięcy. W 1995 roku bard wziął udział w koncercie dedykowanym Sinatrze, który skończył wtedy 80 lat. Zaśpiewał siedmiominutową wersję „Restless Farewell", songu, który stanowił finał wydanej przez Dylana w 1964 roku pierwszej w pełni autorskiej płyty „The Times They Are ?A-Changin".

Tamten wieczór obrósł legendą i świadczył, że obaj darzyli się wyjątkowym szacunkiem. Sinatra nie był zachwycony pomysłem koncertu na swą cześć, ponieważ zdrowie nie pozwalało mu już na występ. Dyskomfort bycia wyłącznie słuchaczem miało złagodzić spełnienie specjalnego życzenia. Poprosił, by Dylan zaśpiewał „Restless Farewell".

Dylan wcześniej planował podobno wykonanie „That's Life" Sinatry. Według innej wersji zamierzał zaśpiewać „That Was My Love". Ten szlagier Sinatry nagrał podczas sesji „Infidels", jednak na płycie nie wydał.

Kiedy Dylan śpiewał „Restless Farewell", Sinatra siedział przy stoliku, tuż przed estradą, a Bob patrzył mu prosto w oczy. Na twarzy Sinatry odmalowała się zaduma wywołana skromną, folkową interpretacją. Na zakończenie Dylan dodał: „Happy Birthday, Mr Frank". Powtórzył słynną frazę Marylin Monroe skierowaną do Kennedy'ego, by podkreślić, że Sinatra jest prezydentem amerykańskiej muzyki.

Kto wie, może Sinatra żałował, że nie zaprosił barda do nagrania jednego z przebojów, jakie przypomniał kilka lat przed śmiercią na płytach „Duets" i „Duets II". Z pamiętnego koncertu w Los Angeles pozostała fotografia upamiętniająca spotkanie Sinatry z Dylanem. Trzeci na zdjęciu jest Bruce Springsteen.

O swoim uznaniu dla Sinatry Dylan wspominał w „Kronikach, cz. 1": „Kiedy grałem „Ebb Tide" z repertuaru Franka Sinatry, nigdy nie potrafiłem zawrzeć w moim wykonaniu tego, co podziwiałem w jego interpretacji. Kiedy Frank śpiewał, w jego głosie było wszystko: życie, śmierć, Bóg. Cały wszechświat".

Na nowej płycie Dylan znowu idzie pod prąd. Standardy nagrali ostatnio Lady Gaga i Tony Bennett, Aretha Franklin, Annie Lennox i Bryan Adams. Wszyscy starali się jednak uatrakcyjnić znane piosenki monumentalnymi aranżacjami. Dylan postawił na minimalizm, a nagranie albumu zajęło mu pewnie tyle czasu, ile trwają piosenki.

Nie bez znaczenia jest fakt, że Dylan zbudował swoją legendę na blisko 40 w większości autorskich albumach. Wyjątek stanowiła płyta „Christmas in the Heart", z której całkowity dochód przekazał na bezdomnych.

„Shadows in the Night" znacząco zaś kontynuuje tegoroczny projekt „The Basement Tapes Complete". Na początku był zapis muzykowania w piwnicy domu barda w Woodstock w 1969 r. Oficjalna płyta, będąca wyborem nagrań, ukazała się w 1975 roku. Ze względu na producenckie przeróbki nie miała tak dobrej opinii jak surowo brzmiące oryginały, które dotarły do fanów na pirackich płytach.

- To była sesja w spokojnym, zrelaksowanym otoczeniu, w piwnicy z otwartymi oknami i psem leżącym na podłodze - podkreślił Dylan, który w tym roku oryginały postanowił opublikować.

Informacja o nowej płycie „Shadows in the Night" ukazała się w formie ulotki dołączonej właśnie do „Basement Tapes". A w 2013 roku bard wydał album „Another Self Portrait" w nowej wersji odartej z orkiestrowych aranżacji. Za oryginalną wersję tych nagrań oberwał od krytyki najbardziej. W 1970 r. magazyn „Rolling Stone" zaczął recenzję od mocnego pytania: „Co to za gówno?".

Dylan zmagał się wtedy z kryzysem kompozytorskim. Aby ukryć słabość materiału, ratował płytę, dogrywając partie instrumentów dętych oraz żeńskich chórków. Teraz idzie inną drogą.

Ostatni raz Bob Dylan gościł w Polsce w lipcu tego roku. Zagrał na festiwalu „Legendy Rocka" w Dolinie Charlotty. A tylko do 14 grudnia można oglądać pierwszą u nas wystawę malarstwa Dylana w toruńskiej Galerii Tumult.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)