Staniszkis: końcówka roku znacznie gorsza, niż początek
Dwa problemy zdominowały końcówkę roku 2008: widoczne wygaszenie impetu integracji europejskiej i – gwałtowny konflikt w Strefie Gazy.
W każdym z krajów, które nie ratyfikowały Traktatu Lizbońskiego, powód jest inny. W Niemczech (i innych dużych krajach, które już ratyfikowały) zorientowano się, że Traktat wzmacnia unijną biurokrację, otrzymującą narzędzia, aby w imię równych dla wszystkich reguł, móc osłabiać pozycję najsilniejszych państw. Co zresztą jest dla Polski niesłychanie korzystne. W Irlandii z kolei nie dostrzeżono, zagwarantowanej przez Traktat, możliwości budowania w każdym kraju indywidualnej kombinacji norm. Dodatkowa klauzula załatwi pewnie sprawę. Zresztą Irlandia, w odróżnieniu od nas, nawet bez ratyfikacji znajduje się w logistyczno-technologicznym sercu Zachodu. Wreszcie przypadek Polski. A właściwie – jej Prezydenta, absolutyzującego zasadę „nie wywierania nacisku” i błędnie interpretującego consensualność. Ratyfikacja w każdym z państw ma wyrażać jego autonomiczną wolę, a dopiero potem, gdy nie będzie jednomyślności, należy się zastanawiać co dalej.
Prezydent nie dostrzega też, że globalny kryzys już wytwarza nowy model integracji strefy euro i USA, bez nas. I że brak jego podpisu (i prezydenta Czech) ułatwia zerwanie wątłej nitki obecnych zobowiązań Zachodu wobec nas, utrudniających ów nowy ład. I że – wbrew temu co niedawno w „Dzienniku” twierdził minister Sikorki – nie ma powrotu do Nicei. Można spodziewać się raczej, że nastąpi podział Unii na „dwie prędkości”, radykalne ograniczenie zasady solidarności (energia!), powrót do dominacji umów bilateralnych i dalsze cięcia budżetu Unii. Sikorski wydaje się nie doceniać tego zagrożenia. A może, myśląc już w kategoriach NATO, dał się przekonać Amerykanom, którzy nie chcą silnej UE, i Brytyjczykom, zainteresowanym tylko UE jako strefą wolnego handlu. Ale w takiej Europie my już nie będziemy partnerem, a – zasobem: rynkiem na tanie wyroby i źródłem siły roboczej. Kiedy Irlandia podpisze, ten podział będzie już faktem: podpis przyjdzie za późno. Impet integracji wygasł.
Dramat w Strefie Gazy to z kolei przykład słabego społeczeństwa i słabego państwa, realnie zdominowanych przez radykałów z Hamasu stanowiących mniejszość. I społeczeństwo, i – legalne, umiarkowane władze Autonomii z premierem Abbasem, są za słabe (i zastraszone), by zmarginalizować ekstremistów. Ci ostatni też mają za sobą mandat z wyboru, ale obie władze nie uznają się nawzajem. Mamy więc nie tylko atak Izraela, ale – niewypowiedzianą – wojnę domową. I w obu społeczeństwo jest bez szans. Poraża nierównowaga sił między Hamasem a Izraelem: bomby z saletry przeciwko F-16. Ale to, że jest się słabszym, nie oznacza automatycznie, że ma się rację. Wszyscy mają tu nieczyste sumienie. I kraje arabskie, które nie pomogły żyjącym w nędzy Palestyńczykom. I UE, która mogła dokonać przełomu w czasie, gdy trwał pokój. Na przykład – zapraszając Izrael (i Autonomię) do UE. Dekompresja mogłaby rozładować ten, klaustrofobiczny, konflikt. A jeszcze – w tle – obserwujemy wrogość między Pakistanem i Indiami (oba to mocarstwa
atomowe!).
Tak więc rok kończy się znacznie gorzej, niż się zaczynał. I przejdzie do historii – także z powodu kryzysu ekonomicznego - nowego, globalnego typu.
Prof. Jadwiga Staniszkis specjalnie dla Wirtualnej Polski