Sprawy ostateczne
Liturgii Dnia Zadusznego towarzyszy "Requiem" Mozarta. Muzyka religijna też jest swego rodzaju kazaniem: jest interpretacją tematu liturgii za pomocą środków, które często są bardziej wymowne niż słowo. O śmierci niełatwo mówić; w wielu z nas temat budzi uśpione lęki i traumatyczne wspomnienia. Wychylamy się w stronę nieznanej przestrzeni, która przyprawia o zawrót głowy, a jednocześnie boimy się, by strach nie wygnał nas poza obszar prawdy, do krainy iluzji - pisze w "Tygodniku Powszechnym" ks. Tomáą Halík.
Z “Requiem” bije przerażenie i fascynacja tajemnicą śmierci widzianej twarzą w twarz, z trudem natomiast, i tylko w pewnych momentach, przebijają się w tej dramatycznej, burzliwej kompozycji motywy spokoju i pojednania. Wszyscy chyba znamy legendę o niezwykłej genezie dzieła, o tajemniczym zleceniodawcy i o rosnącym przeświadczeniu Mozarta, że pisze “Requiem” dla siebie samego. Utwór pozostał niedokończony, ale jest czymś zupełnie innym niż słynne preludium chorałowe Bacha, które również przerwała śmierć i w którym możemy usłyszeć głęboki spokój barokowej chwały niebios.
Bach jest odkrywcą harmonii odwiecznego ładu. Mozart, przynajmniej w tej kompozycji, jest przedstawicielem naszej epoki lęków i pytań - tradycyjny porządek już nie istnieje, a świat perfumowanych peruk, frywolnej kokieterii i salonowego ateizmu oświeceniowych mędrków nie znajdzie odpowiedzi na kataklizmy, które wkrótce wstrząsną Europą. Śmierć nieustannie kroczy polem żywych, a pytań przez nią wywołanych nie da się już stłumić. Temat śmierci domaga się odpowiedzi o charakterze religijnym.
Większość kultur i nurtów religijnych pojmowała całe życie człowieka jako dojrzewanie do śmierci, a śmierć jako cel lub uroczyste przejście, nie zaś jako przerażający koniec i zapadnięcie się w pustkę. Dziś jednak jesteśmy częścią kultury, która boi się tego zjawiska i unika go, podobnie jak innych wielkich tematów. Kiedy człowiek obecny jest przy porodzie lub przy śmierci, to z reguły takie przeżycie wstrząsa nim i posuwa go o krok dalej. Dotknięcie granicy życia jest dotknięciem sacrum; tego rodzaju doświadczenie człowiek musi głęboko przetrawić. My jednak właśnie takie doświadczenia odsuwamy daleko od siebie. Iluż ludzi umiera z dala od swoich bliskich, choć akurat w tej decydującej chwili tęskni za ich bliskością!
W dzisiejszych czasach dużym wzięciem cieszy się idea reinkarnacji - nawet wśród ludzi, którzy uważają się za chrześcijan. Wiecie, że Kościół mówi tej teorii NIE. Jednak wcześniej, zanim jakiejś idei powie się TAK lub NIE, należy przemyśleć, zinterpretować, a przede wszystkim upewnić się, jak ją rozumieć.
To, czemu Kościół całkiem słusznie mówi NIE, jest przede wszystkim zwulgaryzowaną postacią tego orientalnego motywu. Obawiam się, że to właśnie ona jest dziś u nas tak bardzo popularna. Wielu ludzi powie wam, że fascynują ich religie Wschodu i “wierzą w reinkarnację”. Gdy jednak porozmawiacie z nimi dłużej, dojdziecie do wniosku, że traktują te religie jako swego rodzaju biuro turystyczne, oferujące powtarzalne wycieczki do naszego świata - w różne miejsca i w różnej formie - ludziom, którym dwie, najszersze dotychczas propozycje kultury zachodniej (chrześcijańskie niebo i ateistyczna wiara w pośmiertne “nic”) wydają się mało atrakcyjne. Są przekonani, że zarówno w chrześcijańskim niebie, jak i w ateistycznym “nic” po śmierci prędko by się znudzili - wierzą więc w reinkarnację.
Byliby pewnie zaskoczeni, gdyby się dowiedzieli, że wschodnie religie, którymi się fascynują, nie traktują reinkarnacji jako bardziej rozrywkowej wersji chrześcijańskiego nieba, ale raczej jako odmianę piekła - dla Wschodu reinkarnacja jest karą - natomiast celem ludzkiego życia jest wymknięcie się z obiegu inkarnacji.
Kiedyś w naszym kościele gościł japoński mistrz zen Kadowaki, który powiedział zaskoczonym słuchaczom: “Buddyzm nie wierzy w reinkarnację - on szuka dróg, dzięki którym mógłby się wyzwolić z łańcucha wcieleń”. “Ale przecież, skoro chce się z reinkarnacji wyzwolić, to znaczy, że w nią wierzy!” - zaoponowała jedna z uczestniczek spotkania, ponieważ - co u nas dość powszechne - rozumiała słowo “wierzyć” w znaczeniu “uważać za prawdziwe”. “Nie - odparł mistrz Kadowaki - oświecenie polega na uświadomieniu sobie, że reinkarnacja jest iluzją”.
Wydaje mi się, że szerząca się wśród nas “wiara w reinkarnację” wynika jeszcze z dwóch ukrytych powodów. Ludzie lubią wynajdywać alibi dla swego postępowania i negatywnych cech charakteru, więc chętnie korzystają z możliwości odłożenia radykalnej przemiany swego życia na później. Możecie zetknąć się z wieloma kursami “terapii reinkarnacyjnej”, które zaoferują wam wyjaśnienie i swoiste alibi dla waszego postępowania, tłumacząc to faktem, że “ponownie przeżywacie” coś, co niesiecie ze sobą z “poprzednich wcieleń”; rzekome zstąpienie do prenatalnych łąk i lasów zapewni wam chytrze zinterpretowany seans hipnotyczny czy quasihipnotyczny. Podobnie możemy w nieskończoność uspokajać swoje sumienie myślą, że dla rozwiązania naszych problemów i niezbędnych zmian w życiu otrzymamy szereg okazji w nieskończonym ciągu egzaminów poprawkowych w innym czasie i w innym ciele.