Sprawa zaginięcia małżeństwa Drzewińskich - jak sprawa Olewnika?
Zaginięcie małżeństwa Drzewińskich to jedna z bardziej zagadkowych spraw, przyrównywana do porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika. Piotr B., główny podejrzany o to, że stoi za zniknięciem Drzewińskich, jest podejrzewany przez policję o kilka innych śmierci, które "wyglądają jak w książkach szpiegowskich". W sprawie tej właśnie zaczął się proces, ale jednocześnie prowadzone jest intensywne śledztwo mające wyjaśnić okoliczności zaginięcia Drzewińskich.
10.03.2013 | aktual.: 01.03.2022 13:11
Zagadkowa kartka
Wszystko zaczęło się od sporu lokatorów willi Chimera w Milanówku. Wiesław Drzewiński otrzymał ją od stryja. Mankamentem willi był Piotr B., któremu władze miejskie w okresie wczesnej PRL przydzieliły do zamieszkania dwa pokoje na parterze. Lokator szybko samowolnie przejął cały parter. Rodzina Drzewińskich zażądała, aby się wyprowadził. Doszło do konfliktu. Kłótnie i szarpaniny były codziennością.
Ósmego października 2006 r. Elżbieta Drzewińska wyszła na próbę chóru do kościoła. Nigdy tam jednak nie dotarła. Mąż od początku podejrzewał, że za zniknięciem żony stoi Piotr B. Wkrótce znalazł w książce telefonicznej kartkę, na której żona napisała, że jeśli coś jej się stanie, to winny będzie ich współlokator. Policja i prokuratura nie potrafiły jednak niczego ustalić. Rok później zaginął bez wieści także Wiesław Drzewiński.
"Niezrozumiałe naturalne zgony"
Policjanci podejrzewają, że Piotr B. ma na swoim sumieniu również inne zbrodnie. Oficer CBŚ, wyjawia, że w jego sprawie trwa intensywne śledztwo. Działania nie obejmują tylko Polski, badane są wątki za granicą - odbywają się przesłuchania osób, które nie mieszkają w Polsce. Tak bały się Piotra B., że opuściły kraj.
Oficer, z którym rozmawiał dziennikarz "Wprost" twierdzi, że śmierci za którymi może stać Piotr B. to "niezrozumiałe naturalne zgony". - Jak w książkach szpiegowskich, w których służby specjalne eliminują ludzi tak, aby wyglądało to na zwykłą śmierć - dodaje.
"Musieliśmy się wznieść na wyżyny kamuflażu"
- Piotr B. musiał współdziałać ze Służbą Bezpieczeństwa w PRL, inaczej tak często by nie wyjeżdżał za granicę. On dobrze zna nasze metody pracy. Musieliśmy się wznieść na wyżyny kamuflażu, by przeprowadzić akcję pod przykryciem. Zwykły bandyta z ulicy tak by się nie zachowywał. To nie jest słup. Ktoś musiał go tego nauczyć - przekonuje rozmówca "Wprost".
Na pytanie o "parasol ochronny" byłych funkcjonariuszy służb, oficer CBŚ odpowiada: - Nie wykluczam tego. Uważam, że Piotr B. trzyma asa w rękawie i oczekuje teraz na pomoc. Jeśli jej nie otrzyma, może pociągnąć za sobą jedną, dwie osoby, z którymi współpracował. Sam jestem ciekaw, co się będzie działo na sali sądowej - mówi.