Sprawa pielęgniarek fotografujących wcześniaki umorzona
Nie dojdzie do procesu dwóch pielęgniarek z
katowickiego szpitala, które przed dwoma laty na nocnym dyżurze
fotografowały się z wyjętymi z inkubatora wcześniakami. Katowicki
sąd okręgowy ostatecznie umorzył tę sprawę.
24.10.2007 | aktual.: 24.10.2007 16:24
Sąd rozpatrywał zażalenie prokuratury, która zaskarżyła wcześniejszą decyzję sądu rejonowego. W lipcu Sąd Rejonowy w Katowicach umorzył postępowanie, po kilku miesiącach po skierowaniu do niego aktu oskarżenia. Uznał zachowanie kobiet za naganne, ale nie dopatrzył się przestępstwa. Sąd okręgowy nie uwzględnił zażalenia prokuratury, uznając, że zarzuty zostały zbudowane bezpodstawnie, a rozstrzygnięcie sądu I instancji było prawidłowe.
Prokuratura zaskarżyła tę decyzję, uznając że sąd błędnie ocenił materiał dowodowy i dopuścił się uchybień formalnych. Składając zażalenie śledczy podkreślali, że nie przesądzają o winie pielęgniarek; stoją jednak na stanowisku, że do pełnego wyjaśnienia tak skomplikowanej sprawy potrzebne jest przeprowadzenie procesu. Wbrew opinii sądu, prokuratura uważała, że pozostawienie wcześniaków poza inkubatorem stwarzało zagrożenie dla ich życia lub zdrowia.
Sąd okręgowy nie uwzględnił zażalenia prokuratury, uznając że zarzuty zostały zbudowane bezpodstawnie, a sąd I instancji podjął prawidłową decyzję.
Sędzia Edyta Kowalik mówiła w uzasadnieniu postanowienia, że sąd I instancji mógł umorzyć sprawę, bo w sposób "jednoznaczny, niewątpliwy i widoczny" przedstawione przez prokuraturę fakty nie uzasadniały tezy aktu oskarżenia. Zaznaczyła zarazem, że sąd nie kwestionuje "ważkości sprawy z punktu widzenia jej społecznego oddziaływania".
Sąd zwrócił uwagę, że powołani przez prokuraturę biegli uznali jednoznacznie, iż zachowanie pielęgniarek nie powodowało bezpośredniego zagrożenia dla życia czy zdrowia wcześniaków. Prokuratura starała się zdyskredytować ich opinie odwołując się do "doświadczenia życiowego i ogólnie przyjętych zasad postępowania z noworodkami" - mówiła Kowalik.
Także inny zarzut - że pielęgniarki przemocą zmuszały wcześniaki do określonego zachowania - nie znalazł aprobaty sądu. Pokrzywdzony musi być świadomy takiego oddziaływania, a w przypadku wcześniaków tak nie było - uznał sąd.
Cieszę się, że mieliśmy rację. Nie było żadnych dowodów oskarżenia - powiedział dziennikarzom obrońca jednej z pielęgniarek - Kariny T. - Bartłomiej Piotrowski. Adwokat demonstrował plakat z kongresu Towarzystwa Medycyny Prenatalnej, na którym kobieta trzyma małe dziecko. To jest wyciągnięcie dziecka - być może przy jakiejś innej czynności - ale też zrobienie zdjęcia. Idąc tokiem rozumowania prokuratora, ta pani powinna mieć zarzut, a skądinąd wiem, że nie ma - podkreślił Piotrowski.
Obrońca drugiej pielęgniarki, Beaty K., mec. Henryk Wcisło jeszcze przed postanowieniem sądu zarzucił prokuraturze manipulowanie opinią publiczną. Według niego, śledczy zawarli w akcie oskarżenia jedynie spekulacje, które miały być próbą uzasadnienia postawionej tezy.
Jak dodał, żadna z kobiet nie zamierza wracać do zawodu pielęgniarki, bo - jak się wyraził - obie "zostały postawione pod pręgierzem", osądzone jeszcze przed zakończeniem sprawy. Dlatego uchylenie zakazu wykonywania zawodu ma jedynie formalne znaczenie. Kiedy w połowie lipca sąd rejonowy zdecydował o umorzeniu sprawy, asesor Łukasz Ciszewski zaznaczył, iż "nie ulega wątpliwości, że działanie oskarżonych było wysoce naganne i nieetyczne", brak jednak dowodów, że naraziły one noworodki na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia oraz przemocą zmuszały je do określonego zachowania (chodzi m.in. o wkładanie do kieszeni fartucha i przykładanie do twarzy)
, co zarzucała pielęgniarkom prokuratura.
Sąd zwrócił uwagę, że za niewinnością pielęgniarek jednoznacznie przemawia opinia lekarsko-sądowa. Według biegłych, zachowanie kobiet w żaden sposób nie przyczyniło się do pogorszenia stanu zdrowia dzieci, a śmierć jednego z nich była efektem głębokiego wcześniactwa, połączonego z wrodzoną infekcją.
Do incydentu doszło we wrześniu 2005 roku. Opublikowane jesienią w prasie zdjęcia, na których pielęgniarki trzymają dwa niespełna kilogramowe wcześniaki, wkładając jedno z dzieci do kieszeni fartucha, zaszokowały opinię publiczną. Pielęgniarki tłumaczyły, że sfotografowały się z dziećmi na pamiątkę, chcąc pokazać rodzinie, jakimi maluchami się opiekują. Wyjaśniały, że zdjęcia zrobiono podczas rutynowego ważenia dzieci.
Krótko po opublikowaniu zdjęć prokuratura zarzuciła kobietom narażenie wcześniaków na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia, za co grozi do pięciu lat więzienia. Śledztwo trwało półtora roku. Dużo czasu zajęło przede wszystkim ustalenie tożsamości dzieci. Kobiety nie przyznały się do zarzutów, choć nie negowały samego zdarzenia.
Jedno z dzieci ze zdjęć zmarło, jednak - co wykazały ekspertyzy - na pewno nie było to efektem zachowania pielęgniarek. Sekcja zwłok wykazała liczne przyczyny śmierci małego Mateusza, który urodził się pod koniec szóstego miesiąca ciąży z wieloma wadami, w bardzo ciężkim stanie. Drugie dziecko ze zdjęć, Paulina, żyje i jest w dobrej kondycji. To ona na jednej z fotografii była w kieszeni pielęgniarskiego fartucha. Miała wtedy niespełna miesiąc. Gdy się urodziła, ważyła 680 gramów.
Obie pielęgniarki, 33-letnia dziś Beata K. i 30-letnia Karina T., zostały zwolnione z pracy - najpierw dyscyplinarnie, potem dyrekcja szpitala zgodziła się, aby odeszły za porozumieniem stron.