Sprawa naszego honoru
Dziesiątki Irakijczyków domagają się od Polaków odszkodowań za zabitych krewnych i zniszczone mienie. Spotykają się z obojętnością i lekceważeniem.
07.07.2005 | aktual.: 28.07.2005 16:03
Nie! Nie strzelajcie! – ryknął Irakijczyk, widząc z daleka lufy wymierzone w dostawczego mercedesa zaparkowanego pod bramą dowództwa w Diwanii. Gdy z transportera padła długa seria strzałów, rzucił się na ratunek swojej ciężarówce. Próbował powstrzymać żołnierzy, ale wartownicy odepchnęli go na bok. Saperzy zaczęli zakładać ładunki wybuchowe pod samochodem. Wciąż krzyczał, tyle że nikt go nie słuchał, bo nikt nie rozumiał. Nie było tłumacza. Mercedes, dzięki któremu zarabiały na życie trzy irackie rodziny, z hukiem wyleciał w powietrze.
Kilka godzin wcześniej, o zmroku, Irakijczyk wypakował wóz towarem zamówionym przez wojsko w Diwanii i zaparkował koło szlabanu. A że nikt go nie wpuszczał, poszedł do miasta się zdrzemnąć. Poranna zmiana wartowników uznała samochód za pułapkę.
Byle nie płacić
Prawnik w Diwanii ma już na biurku 75 wniosków o wypłatę odszkodowań za szkody wyrządzone zdaniem Irakijczyków przez polskich żołnierzy. Co miesiąc wpływa pięć nowych skarg. Ich liczbę rzecznik dywizji pułkownik Zbigniew Staszków podaje otwarcie. Unika jednak odpowiedzi na pytanie, co Polacy przeskrobali i jaka jest łączna kwota roszczeń. Chodzi nie tylko o wysadzone czy ostrzelane samochody – dowiadujemy się nieoficjalnie od osób służących w III i IV kontyngencie – ale też o cywili zabitych w czasie walk z bojówkami as Sadra i o osoby przypadkowo potrącone w czasie patroli. Irakijczycy żądają od dwóch do siedmiu tysięcy dolarów odszkodowania. Łączna wartość roszczeń może więc przekraczać półtora miliona złotych.
Operacja w Iraku do tej pory kosztowała Polskę półtora miliarda złotych i jest jak wór bez dna. Prawnicy kolejnych kontyngentów robią więc wszystko, by nie wypłacić Irakijczykom pieniędzy. – Zbywają ich. Przeciągają postępowanie. By zniechęcić, okazują lekceważenie. Jeśli nawet ktoś dostanie pieniądze, to marne, nierekompensujące strat – mówi Polak służący w IV kontyngencie. Niektórzy pokrzywdzeni przemierzali 200 kilometrów, by przy bramie usłyszeć, że prawnik dziś nie ma dla nich czasu.
50-letniemu mężczyźnie z Karbali udało się umówić na spotkanie. Stracił syna. Wiosną 2004 roku chłopak jechał ulicą, gdy zaczęła się strzelanina polskich wojsk z oddziałami as Sadra. – Jego ojciec przyjeżdżał do Diwanii trzy razy. Za każdym razem radca prawny powtarzał mu, że żandarmeria prowadzi postępowanie. Wyniki będą znane za miesiąc, może dwa. Nie wierzył. Gdy po raz czwarty odprowadzaliśmy go pod bramę, prawie płakał – opowiada naoczny świadek tych wydarzeń.
Wypłacono 2094 dolary
Łez nie zdołała powstrzymać 30-letnia Irakijka z Karbali, gdy podczas czwartej wizyty tłumacze dali jej do zrozumienia, że nie dostanie pieniędzy. Twierdziła, że Polacy zastrzelili jej męża. Wraz z nim straciła środki do życia. – Kilka razy próbowała przedrzeć się do polskich prawników. Najpierw przyjechała sama, lecz odprawiono ją z kwitkiem. Wróciła z kuzynem. Lamentowała, że nie stać jej, by krążyć z Karbali do Diwanii prawie 150 kilometrów w jedną stronę – mówi świadek. Tej kobiecie nie pomogły dokumenty od irackiej policji ani zeznania świadków, którzy twierdzili, że strzelali Polacy. Nie pomogły, choć jak zapewnia pułkownik Staszków, żandarmeria bierze takie dokumenty pod uwagę. – Dla polskiego prawnika nie są to dowody – mówią inne osoby służące w III i IV kontyngencie. – Kierowcy, któremu wysadzono ciężarówkę, a miał wielu świadków, w tym Polaków, pomogła dopiero interwencja gubernatora Diwanii – opowiada jeden z tłumaczy. Wiceminister obrony Janusz Zemke rozkłada ręce. – Przyznaję, Irakijczycy nie
powinni być tak traktowani – mówi.
Jak informuje podpułkownik Mariusz Dudek ze sztabu dywizji, na 75 roszczeń „w 47 sprawach stwierdzono brak odpowiedzialności strony polskiej”. Tylko sześć spraw uznano „za zasadne”, a „w pozostałych dalej toczy się postępowanie wyjaśniające”. Odszkodowania wypłacono na razie tylko dwóm ofiarom kolizji drogowych. Za zniszczone samochody wypłacono 770 i 1324 dolary.
Pomścić zabitego
Zdaniem Hatifa Janabiego, irackiego poety mieszkającego w Polsce, Polacy nie powinni ignorować żadnego pokrzywdzonego, zwłaszcza osób, którym zastrzelono kogoś bliskiego. – Odsyłanie tych ludzi może zniszczyć wizerunek sił stabilizacyjnych i narazić je na ataki – mówi.
Zabicia niewinnej osoby w Iraku łatwo się nie wybacza. Rekompensata moralna i finansowa za śmierć jest sprawą honoru. Gdy ktoś zabija przez przypadek, poszkodowana rodzina spotyka się na uroczystym przyjęciu z rodziną sprawcy. Strony niczym w sądzie rozpatrują wypadek. Godzinami analizują, jak do niego doszło. Pada wiele słów o religii, czci, honorze. Za śmierć człowieka zwyczajowo przysługuje wysoka rekompensata finansowa. Czasem można za nią wybudować dom. Gdy zadośćuczynienia brak – dochodzi do odwetu. Pokrzywdzony klan poluje na sprawcę, musi pomścić zabitego.
– Gdy ginie człowiek, spraw nie należy odkładać – twierdzi Janabi. Jak najszybciej od dywizji powinna wyjść propozycja naprawienia szkody. Prawnik powinien wytłumaczyć, jak doszło do wypadku, powiedzieć, że nie było to celowe.
– Jeśli nie może zaproponować pieniędzy, mógłby oferować inną pomoc. Być może potrzebny jest remont domu. Może trzeba kogoś wysłać na leczenie. Wówczas sprawa byłaby rozwiązana honorowo – podpowiada Teresa Borcz, która mieszkała w Iraku 27 lat, a wróciła do Polski dopiero jesienią zeszłego roku, po oswobodzeniu z rąk sunnickich terrorystów.
Do Iraku wyruszył właśnie V polski kontyngent. Będzie mniej liczny i ma pełnić funkcję „odwodu”. Obowiązki, które wiążą się z koniecznością użycia broni, przejmą Irakijczycy. Ministerstwo Spraw Zagranicznych chce, by teraz bardziej aktywni byli polscy dyplomaci. Początek nowego etapu polskiej misji wyznaczy lipcowa wizyta naszego premiera i ministrów w Iraku. Ma zaowocować zawieraniem umów naukowych, samorządowych i handlowych. Sukces nie jest jednak przesądzony. Zależy przede wszystkim od tego, jak będą nas postrzegać Irakijczycy. Nie zjednamy ich, zanim nie posprzątamy w Iraku. Po sobie.