Spotkał je tragiczny los. "Ciągle słuchałyśmy, że choroba dzieci to nasza wina"© WP.PL

Spotkał je tragiczny los. "Ciągle słuchałyśmy, że choroba dzieci to nasza wina"

Patryk Osowski
8 grudnia 2018

Każda z nich przyznaje mi, że myślała już o najgorszym. Ich dzieci nie widzą, nie słyszą lub nie chodzą. Wśród miejscowej społeczności matki były wytykane palcami i wyśmiewane. – Mówiono nam, że to kara od Boga za nasze grzechy. Ale my się nie poddamy – zapewnia mnie jedna z nich.

Ląduję na lotnisku w Tel Awiwie. Mimo późnej pory jest przyjemnie ciepło. Wkoło nowoczesne izraelskie wieżowce oraz drogie restauracje i sklepy. Wsiadam do taksówki. Mijam kolejne policyjne punkty kontrolne, uzbrojonych po zęby żołnierzy i wjeżdżam do Palestyny. Po niecałej godzinie jestem w zupełnie innym świecie, gdzie standard życia jest wielokrotnie niższy.

Jestem w Betlejem. Niby daleko od Warszawy, a Polacy są tu tak bardzo obecni. I nie mówię tylko o mijających mnie regularnie pielgrzymkach emerytów z Krakowa czy Łodzi. Mówię o milionach złotych, które śle tu Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP, by pomóc tym najbardziej potrzebującym.

Pomoc humanitarna z dalekiego kraju odmieniła jej życie

W jednej z sal zabaw w Betlejem spotykam Assie. Jej syn ma 9 lat i jest praktycznie niewidomy. Bawi się z w basenie z piłkami. Gdy kobieta była w ciąży, skaleczyła się w rękę pękniętym lustrem. Rana jak rana. Nic się nie działo i nie było powodów do obaw. Na jednej z rutynowych wizyt u ginekologa nagle usłyszała wyrok: "Wdała się jakaś mała infekcja. Wystarczy wziąć prosty antybiotyk, ale dziecko… prawdopodobnie i tak nie będzie już widziało".

- To był mój pierwszy syn. Wymarzony i wyczekany. I nagle wszystkie palce zwróciły się na mnie. "Co ty robiłaś, co jadłaś, nie uważałaś na siebie?" Byłam obwiniana przez wszystkich i bardzo samotna. Uwierzyłam, że zniszczyłam temu maleństwu życie – mówi Assie, a jej oczy natychmiast stają się pełne łez.

Przygnębia mnie stygmatyzacja społeczna, jakiej ta młoda kobieta musiała doświadczyć. Nie znam arabskiego, a ona nie mówi po angielsku. W napięciu czekam więc na tłumaczenie każdego kolejnego zdania.

- Po porodzie byłam załamana i nie miałam pojęcia do kogo się zwrócić. Dopiero po pewnym czasie usłyszałam o szkole i organizacji Shurook. Tu spotkałam wiele kobiet w identycznej sytuacji. Bardzo chciały pokochać swoje dziecko, a nie zawsze okazywało się to takie proste. Tak jak ja, musiały się też mierzyć z odrzuceniem przez ludzi - przyznaje.

Dzięki pracy ze specjalistami Assie zrozumiała też, że dotąd często nieświadomie robiła swojemu dziecku krzywkę. Chciała je we wszystkim wyręczać i wszystko mu ułatwiać. Eksperci pokazali jej, że Baker może sam skorzystać z łazienki i jeść proste posiłki. Dzięki pierwszym indywidualnym sesjom nauczył się nawet czytać Brajlem.

– Takich kursów jak w tym miejscu, w naszym regionie po prostu nie ma. Albo są niezwykle drogie. Nigdy nie byłoby mnie na nie stać. W pracy z dziećmi niezbędny jest też specjalistyczny sprzęt i doświadczenie. Dzięki pomocy z Polski dostaję to wszystko. Dla kogoś to może być śmieszne, ale… ja wiem, że bez tego mój syn nie byłby w stanie zjeść łyżką – przyznaje.

Obraz
© WP

"Mój mąż pojechał do pracy i chyba zapomniał wrócić"

W okolicy jest dużo niepełnosprawnych dzieci. Zdaniem miejscowych lekarzy, powodem może być popularne wśród konserwatywnych muzułmanów zawieranie małżeństw między kuzynami. Problem w tym, że gdy z ciążą jest coś nie tak, kobieta zazwyczaj zostaje zupełnie sama. Mężczyźni nie chcą by wychodziła z dzieckiem z domu. Niepełnosprawność to temat tabu.

Przyjeżdżam do "Effeta Paul VI", czyli przedszkola i szkoły dla dzieci niedosłyszących. W tej części świata nie istnieje służba zdrowia, która pomogłaby osobom z takimi problemami. Palestyńskie ministerstwo nie chce nawet słyszeć, że miałoby dofinansowywać takie projekty. A gdy już usiądzie się z nimi do stołu, przytakują, że chętnie dorzucą parę tysięcy. Ostatecznie nie przelewają nic.

- Ktoś musi, dlatego my bardzo chętnie im pomagamy – mówi uśmiechnięta od ucha do ucha i witająca mnie w wejściu rozgrzanej słońcem szkoły siostra zakonna. W korytarzu mijamy małe sale, gdzie rehabilitanci pracują z najmłodszymi. Ich mamy stoją przed drzwiami i przez małe okienka obserwują postępy swoich pociech.

Pierwsza, którą zauważam wygląda bardzo młodo. Po chwili dowiaduję się, że ma 25 lat, a jej czwarte dziecko urodziło się niepełnosprawne. Gdyby nie wsparcie szkoły, nie byłaby w stanie mu pomóc. Tutaj ma najlepszych specjalistów i płaci tylko 300 zł rocznie (około 1/10 normalnej ceny).

  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
[1/3] Źródło zdjęć: © WP

Szkoła działa od 1971 roku. Ma 177 uczniów i internat dla 23 dziewczynek, które mieszkają zbyt daleko, by codziennie tu dojeżdżać. Najmłodszy z uczniów ma 10 miesięcy. Placówka korzysta ze wsparcia Caritas i Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.

Co najważniejsze, pomaga nie tylko dzieciom, ale również matkom, które często samotnie zmagają się ze wszystkimi trudnościami. 2 razy w tygodniu mogą się one więc spotkać i uczyć, jak stawiać czoło problemom. Część mężów cieszy się, że znalazły sobie grono wsparcia. Inni sugerują, by dały sobie z tym spokój i zajęły się domem.

- A z kolei mój mąż kilka lat temu wyjechał do pracy w Jordanii. Mamy czwórkę dzieci, ale chyba o tym zapomniał, bo jeszcze stamtąd nie wrócił, ani nie dał znaku życia – mówi 47-letnia Fatima. Wcześniej pracowała jako nauczycielka. Gdy została z niedosłyszącymi dziećmi musiała rzucić szkołę i zająć się domem. Wykonuje dorywcze prace. – Nie wiem, co byłoby z moimi dziećmi, gdyby nie ta placówka - przyznaje.

- Bo gdy w tej części świata słyszysz od lekarza, że twoje dziecko będzie niepełnosprawne, nie masz pojęcia, co robić. Państwo ci nie pomoże. Jesteś zupełnie sam – dodaje jej koleżanka Samah, mama 6-letniego przedszkolaka. Przyznaje mi, że z braku perspektyw wpadła w depresję i brała silne leki.

– Dzięki sesjom nauczyłam się jednak nabierać dystansu i poznałam wreszcie ludzi, którzy akceptują mnie i mojego synka – stwierdza.

Obraz
© WP

Kliknij TUTAJ i zobacz sklep z rękodziełem osób niepełnosprawnych.

Finansują rehabilitacje i specjalistyczny sprzęt

Pochodzą z konserwatywnych środowisk, ale otworzyły się na świat. Nie wiedziałem, czy jako muzułmanki zechcą rozmawiać bezpośrednio ze mną. A może niezbędne będzie pośrednictwo którejś z chrześcijańskich wolontariuszek? – myślałem.

Okazało się, że lata współpracy z ludźmi z Caritas nieco zmieniły ich nastawienie. Są otwarte i chociaż przyjechałem tu z Europy, opowiadają mi o swoich doświadczeniach. Widzę w ich postawie, że aż chcą powiedzieć darczyńcom: "Dziękujemy".

Wyjeżdżam z miasta Betlejem i kieruję się do małej pobliskiej wioski Tuqou. Dookoła kręte drogi, pagórki i zupełnie wyschnięta ziemia. Tylko co jakiś czas mijam idącego wzdłuż drogi przechodnia. Wchodzę do małego 2-piętrowego budynku. Wygląda niepozornie, a w poczekalni siedzi około 50 matek z małymi dziećmi. Co tutaj robią?

- Przychodzą, żeby w czasie cotygodniowej sesji uczyć się od wynajętego przez nas lekarza i rehabilitanta, jak pracować ze swoimi maluchami. Bo każde z tych dzieci ma jakiś poziom niepełnosprawności – mówi Lana.

Ale nie zawsze tak to wyglądało. Przez wiele lat miejscowa społeczność przekonywała kobiety, że dla ich dzieci nie ma już ratunku. Te matki, które nie chciały się pogodzić z czarnym scenariuszem, zaczęły tu przychodzić jako pierwsze.

- Zależy nam, żeby na jak najwcześniejszym etapie zaangażować je w pomoc dzieciom. Po pierwsze na każdych zajęciach pokazujemy, jak wykonywać w domu poszczególne ćwiczenia. Zadajemy też prace domowe. Ponieważ przeważnie są to bardzo biedne osoby, pomagamy im zdobyć sprzęt rehabilitacyjny czy wózki inwalidzkie i w zdecydowanej większości za nie płacimy. Żeby jednak beneficjenci szanowali te przedmioty, wymagamy od nich, by także partycypowali w kosztach takich zakupów – dodaje Lana.

  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
[1/3] Źródło zdjęć: © WP

Miejscowi wolontariusze i rehabilitanci przyznają mi, że niektóre matki wspaniale z nimi współpracują, a inne nie. Gdy na początku Caritas pytała miejscowe władze o liczbę niepełnosprawnych w tym regionie, odpowiedź brzmiała "zero". Potem okazało się, że po prostu nikogo ten problem nie interesował, a niepełnosprawnych dzieci są wkoło setki.

- W kulturze arabskiej, gdy masz dziecko z niepełnosprawnością, całe twoje rodzeństwo jest gorzej postrzegane. Ludzie nie chcą się z nimi wiązać, bo boją się, że na przykład problemy z kręgosłupem mogą być genetyczne. Robimy wszystko, żeby zmienić to myślenie - podkreśla Lana. Dodaje, że szczególnie w rejonach wiejskich większość problemów spoczywa na barkach kobiety. Ale sytuacja zaczyna się zmieniać.

- Rok temu mieliśmy tu wielki przełom. Byłam taka szczęśliwa. Zorganizowaliśmy specjalny wykład dla matek. Doktor prowadzący zajęcia nie mógł uwierzyć własnym oczom, gdy zamiast spodziewanych 30 kobiet przyszło ponad 70, w tym matki z innych wiosek, których wcale nie zapraszaliśmy. To najlepsze co mogło nas spotkać, bo nie musimy już chodzić po domach i pukać w każde drzwi. Teraz to one same zachęcają swoje koleżanki, by dały swoim chorym dzieciom szansę na lepsze życie. To coś pięknego - cieszy się wolontariuszka.

Wchodzę do gabinetu i obserwuję, jak 5-letni Omar walczy, żeby chociaż na kilka sekund stanąć na nogi. By mu pomóc, lekarze wykorzystują specjalne poduszki, poręcze i piłki lekarskie. Tuż obok malutkim postępom przygląda się matka chłopca. Omar od lipca przychodzi na zajęcia dwa razy w tygodniu. Nie skończył jeszcze Uniwersytetu Harvarda ani nie sięgnął po olimpijskie złoto. Jeszcze długa droga, by w ogóle zaczął chodzić, ale w oczach matki, już jest bohaterem.

Wszystkie opisane projekty są współfinansowane w ramach programu polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Obraz
© Polska Pomoc
  • Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.
Źródło artykułu:WP Wiadomości
betlejemcaritasministerstwo spraw zagranicznych
Komentarze (80)