Spędziłem 3 dni w kabinie TIR‑a. Praca kierowców to katorga
Poza domem są całe tygodnie, a nawet miesiące. Muszą wyspać się na wąskiej pryczy za fotelami, obiad ugotować na niewielkim palniku, bliskich zobaczyć mogą tylko na ekranie komputera. Gdy przemierzają tysiące kilometrów dróg, zdani są wyłącznie na siebie. Kierowcy TIR-ów przeklinają swoją pracę, ale nie mogą bez niej żyć. Podróżuję z Piotrem, kierowcą w trzecim już pokoleniu.
23.12.2017 | aktual.: 06.01.2018 11:46
Radomsko. Pierwszy załadunek. Choć zestaw ma szesnaście metrów, Piotrek sprawnie manewruje nim pomiędzy samochodami i podjeżdża pod wyznaczoną rampę. Naczepa zaczyna zapełniać się siedmioma tonami mebli. Po godzinie koniec.
- Chłopie, chyba mi szczęście przynosisz! – cieszy się Piotrek. - Zwykle ze cztery godziny to trwa – mówi i wyskakuje z kabiny. Podpisuje ostatnie dokumenty, a ochroniarz wbija w nich pieczątkę. Szlaban idzie w górę. Przed nami trasa na Węgry. Ponad 700 kilometrów.
Rekord bez snu? 62 godziny
Wjeżdżamy na wąską i krętą drogę krajową nr 91 wiodąca ku słowackiej granicy. Kabina podskakuje na wyrwach w asfalcie. CB-radio trzeszczy w rogu. Mijamy opustoszałe, jakby wymarłe, wsie.
Wiem już, że Piotrek jest kierowcą w trzecim pokoleniu. - Dziadek kierowca, ojciec kierowca, to kim ja miałem zostać? – pyta retorycznie. – Od małego ciągnęło do fajery (tak określa kierownicę) – stwierdza.
Zaczynał w lekkim transporcie, na mniejszych dostawczakach. To dla kierowców szkoła życia. – Najdłużej bez snu jechałem przez 62 godziny – rzuca wchodząc w kolejny zakręt. Patrzę na niego z niedowierzaniem, więc tłumaczy: – Znajomy dał mi coś do picia, do dzisiaj nie wiem co. Chyba kawę zagotowaną z energetykiem – mówi spoglądając w moją stronę. Mikstura zadziałała, ale nie pamięta, w jaki sposób dostał się po tym na łóżko w kabinie. Pamięta za to, że położył się w piątek, a obudził w niedzielę.
- Tam czasu pracy nikt nie kontroluje, tachografów nie ma. Piłem wtedy kilkanaście kaw na dobę. Rzuciłem tę robotę, gdy ze zmęczenia wjechałem w barierki - opowiada dalej.
Teraz jeździ ciężarówką, która przez inspektorów kontrolowana jest często - to zmora i zbawienie. Zawsze sprawdzają tachograf, czyli urządzenie zapisujące czas jazdy, długość przerw i prędkość. Z jednej strony nie można jechać przez kilkadziesiąt godzin, a z drugiej zwykle brakuje jednej czy dwóch, aby dotrzeć do celu. – Dlatego kierowcy oszukują. Montują w skrzyniach biegów magnesy – tłumaczy Piotrek. Wtedy tachograf nie działa, ale nie działają też systemy bezpieczeństwa. Taka jazda to śmiertelne ryzyko.
Pozwiedzać można, ale obszczane parkingi
Jeszcze przed granicą zjeżdżamy na krótką przerwę. – Znajomi proszą czasami, żebym zabierał ich ze sobą, bo chcieliby pozwiedzać – mówi trzaskając drzwiami kabiny. - Tylko nie wiem co, chyba te parkingi obszczane.
Kawę kupujemy w knajpie, gdzie na talerzach rządzi schabowy z frytkami. Ściany obwieszone są zdjęciami potężnych, amerykańskich ciężarówek. W telewizorze leci „Świat według Kiepskich”. Czasami na parking przed wejściem przychodzą prostytutki, pojawia się alkohol.
Jednak często kierowcy muszą stać w miejscach, gdzie nie ma niczego. Nie ma też pewności, że rano ruszą w trasę. Złodzieje okradają kabiny, kradną towar, spuszczają paliwo - nawet tysiąc litrów za jednym razem. - Zajeżdżają na parking dostawczym samochodem, w którym przygotowane są potężne beczki. Stają obok ciężarówki i pompują - tłumaczy Piotrek. - To jeszcze nic, bo możesz się obudzić ich spłoszyć. Ostatnio kluczem do kół przeganiałem złodziei w Rumunii - mówi upijając kolejny łyk kawy.
Gorzej, gdy złodzieje wpuszczą do kabiny usypiający gaz. Wtedy kierowcy nie obudzi ani hałasująca pompa, ani złodziej włamujący się do środka. Dopiero po paru godzinach zorientuje się, że portfela nie ma, a silnik nie odpala.
Ruszamy dalej. Zostawiamy za sobą sznur ciężarówek i śpiących w nich kierowców. Meble muszą dotrzeć do sklepu na czas. Ani szef, ani klienci nie zamierzają czekać.
Trasa to sztuka przetrwania
Życie w trasie to samotność. - To jest najtrudniejsze - przyznaje Piotrek wpatrzony w drogę. - Po jakimś czasie jedziesz i rozmawiasz sam ze sobą – opowiada. Przez tygodnie, a nawet miesiące, domem kierowców jest kilka metrów kwadratowych kabiny. To jednocześnie sypialnia, miejsce pracy, pokój dzienny, kuchnia i jadalnia. Wyspać się trzeba na wąskiej pryczy za fotelami, obiad ugotować na niewielkim palniku, bliskich zobaczyć można na ekranie komputera.
Poza tym trzeba radzić sobie z usterkami ciężarówki. Piotrkowi ostatnio spłonęła w trakcie jazdy opona. - Trzy godziny spędziłem pod naczepą – opowiada. Był środek nocy, śnieg i siarczysty mróz. Udało się podnieść jedną z osi i pojechać dalej. - Trzeba mieć pasje, inaczej się człowiek w tej pracy zamęczy – stwierdza.
Przekraczamy słowacką granicę i zaczynamy szukać miejsca na nocleg. Zjeżdżamy na pierwszy parking. Aż gęsto od ciężarówek. – Poniedziałek jest, nie będzie łatwo o miejsce – ocenia Piotrek wjeżdżając z powrotem na autostradę. Wie, co mówi, bo próbujemy bezskutecznie na dwóch kolejnych parkingach. Dopiero na czwartym znajdujemy kawałek miejsca. Zasłaniamy firanki i gasimy światło. Ja zajmują górną pryczę, Piotrek dolną. Zasypiamy w rytm szumu przejeżdżających ciężarówek.
Teraz odważni jeżdżą na zachód
Budzik dzwoni przed 6 rano. Przez szybę widać niewyraźny zarys gór. Piotrek z kanapką w ręce wciska się na fotel. Odpala silnik, a potem papierosa. - Nie ma co tracić czasu, trzeba ruszać. Pięć godzin pospaliśmy, dobrze jest – oznajmia i wytaczamy się z parkingu, na którym nie było ani toalety, ani prysznica.
Piotr jeździ zwykle na południe: Rumunia, Węgry, Czechy. Uważa, że kiedyś odważni jeździli na wschód, a teraz za odważnych uchodzą ci, którzy wyruszają na zachód. - Imigranci są tam dla kierowców zmorą. Włamują się do ciężarówek, niszczą towar, a jak kierowca nieświadomie przewiezie ich przez granicę, to są problemy i surowe kary – wyjaśnia.
- Raz miałem na pace imigrantów. Gdy zorientowali się, że nie jadę w tym kierunku, w którym chcieli, wyrwali z paki deskę. Machali nią, żebym się zatrzymał – opowiada. Nie zatrzymał się. Jechał zdenerwowany, z nadzieją, że szybko natrafi na policyjny patrol. – Przejechałem 500 kilometrów i żadnego patrolu – wspomina. Zaniepokojony spoglądał co chwilę w lusterko, nie zwalniał. - Nigdy nie wiesz, co mogą mieć przy sobie. Może nóż albo inną broń – mówi dalej. Dopiero w Holandii funkcjonariusze wyciągnęli z jego paki imigrantów.
Zwykle jednak na drodze denerwują mniej skrajne sytuacje. - Niedzielni kierowcy. Wloką się, a nas czas goni – zaczyna wymieniać. Poza tym są ci, którzy wjeżdżają wprost pod ciężarówkę, nie dają włączyć się do ruchu, jeżdą po rondach bez kierunkowskazów.
Wolność pod presją czasu
Przekraczamy węgierską granicę. Zatrzymujemy się przed nieczynnym zajazdem. Rozciąga się stąd malowniczy widok na ruiny zamku. Piotrek wrzuca do kabiny wysłużoną butlę z gazem, niewielki palnik i garnek. Rozstawia zestaw pomiędzy fotelami i zaczyna grzać wodę. Kawę przesypuje do kubków ze słoika po majonezie. Kabinę wypełnia aromatyczny zapach.
- Najpiękniejsze w tym zawodzie jest poczucie wolności. Jak jadę, to wyobrażam sobie horyzont jako cel – snuje refleksje Piotrek upijając łyk gorącej kawy. - Tę wolność czuje się w takich momentach. Nawet jeśli z tyłu głowy siedzi presja czasu. Ani szefa, ani klienta w kabinie nie ma. Tylko ty, ciężarówka i droga. Tysiące kilometrów za mną i tysiące przede mną – opowiada zaciągając się papierosem.
Kończymy kawę i ruszamy na rozładunek. Zostały nam dwie godziny jazdy przez węgierskie wsie. Duży ruch, światła, skrzyżowania – męczący odcinek.
Kawa, papierosy i żurek
Siofok. Kilka rond, parę skrzyżowań, trochę Piotrkowych bluzgów i jesteśmy pod magazynem. Otwieramy drzwi naczepy i… naszym oczom ukazują się chwiejne piramidy kartonów. – Jak oni to układają – irytuje się Piotrek.
Przenosimy piramidy na skraj naczepy. Stamtąd zabiera je magazynier. Po kilkudziesięciu minutach cały ładunek jest na zewnątrz. Przyszedł czas na dziewięć godzin przerwy. Zrzucamy rękawice, zamykamy naczepę, butla gazowa znów ląduje w kabinie.
- Kawa, papierosy i żurek. Bez tego w trasę się nie ruszam – oświadcza Piotrek wrzucając do garnka białą kiełbasę. Do gorącej wody dorzuca garść przypraw, a żurek rozrabia w mniejszym kubku stojącym na desce rozdzielczej. – Trzeba też wypić piwo – mówi i wyjmuje z lodówki dwie puszki.
Taka dieta, wiele godzin stresu, całe dnie w siedzącej pozycji sprawiają, że problemy z nadwagą są u kierowców powszechne. – Przytyłem 25 kilogramów – informuje mnie Piotrek klepiąc się po brzuchu. - Wpadłem na pomysł, żeby kupić sobie hantle i na postojach ćwiczyć – stwierdza.
Na parking podjeżdżają kierowcy osobowych samochodów. Wysiadają i spoglądają ciekawsko do kabiny. – Trochę prywatności – rzuca krótko Piotrek i sprawnym ruchem zasłania firanki. Wracamy do żurku.
Muszą sprzedać parę ciosów, żeby wyglądało wiarygodnie
Budzimy się przed północą. Rytm życia w trasie wyznaczają godziny załadunków, rozładunków i tachograf. Noc staje się dniem, czasem dzień nocą. Nie ma mowy o spaniu w stałych godzinach. Tachograf daje nam jeszcze kwadrans, aby się rozbudzić.
- Jadąc nocą palę jednego papierosa za drugim – mówi śpiącym jeszcze głosem – Chyba z nudów. Nocna jazda, gdy na drogach nie ma prawie nikogo, jest cholernie nużąca. – stwierdza.
Wjeżdżamy na teren ogromnych zakładów chemicznych w Pétfürdő. Rzędy worków z nawozem, które mamy stąd zabrać, stoją ułożone równo wzdłuż drogi. Pracownik zakładów wrzuca je wózkiem widłowym na naczepę. Ciężarówką buja we wszystkie strony, gdy z tyłu lądują kolejne setki kilogramów. Przed wyjazdem dokładna kontrola: liczenie worków, dwukrotne sprawdzanie, czy wszystko się zgadza.
Muszą być ostrożni, bo towar znika nie tylko wtedy, gdy kierowca śpi, a złodzieje tną plandekę. - Miałem propozycję, żeby zrobić przekręt na dość dużą skalę – zdradza Piotrek. - Miałem załadować pralki i stanąć na jakimś parkingu. Potem pojawiłaby się ekipa, sprzedała mi parę ciosów, żeby wszystko wyglądało wiarygodnie, i zabrała cały towar. Zyski mieliśmy podzielić na pół.
Kuchenka gazowa znów ląduje w kabinie. Pijemy ostatnią przed wyjazdem kawę i ruszamy w drogę powrotną. – Zobaczysz teraz, jak to jest, gdy ważymy 40 ton – uśmiecha się półgębkiem Piotrek i wciska gaz do dechy. Ciężarówka rusza ospale, zaczyna się toczyć. Minęły prawie 2 minuty, zanim rozpędziliśmy się do 90 km/h.
Zwidy i mafia inspektorów
Znów noc. Znów uśpione wsie i miasta. Puste autostrady i drogi krajowe. Jedziemy wzdłuż Balatonu ku granicy ze Słowacją. Im dłużej, tym większe jest znużenie. - Czasem ze zmęczenia mam zwidy. Widziałem stojące na poboczu wampiry, a były to tylko krzaki. Innym razem przeraził mnie biegający po drodze bałwan, a to tylko jakaś folia fruwała - opowiada Piotrek sennym głosem.
Przed granicą węgierska inspekcja ściąga nas na pobocze. Przejeżdżamy przez wagę. Okazuje się, że jest problem. - Zestaw ma 19 metrów - informuje inspektor. - Ile?! - zdenerwowany Piotrek niemal krzyczy. - Przecież wiem, że ma 16.
Wkurzony idzie szukać u innych kierowców miarki. Gdy wraca, zabieramy się za mierzenie zestawu. Najbardziej wysunięte elementy z przodu i z tyłu dzieli 16 i pół metra. Piotrek wraca do inspektorów i informuje ich, że mogą sami przyjść i sprawdzić. - Błąd komputera, wszystko w porządku - słyszy w odpowiedzi. Znaleźli za to przeładowaną oś. Trzeba płacić 100 euro.
- Oni są jak mafia – przeklina inspektorów po wejściu do kabiny. – Zawsze coś znajdą. Widzisz tego gościa w lusterku? – pokazuje mi wymachującego rękami faceta. - Tamten Rusek od pół godziny ich wyzywa, a jeden z naszych do ambasady dzwoni. Przynajmniej spać mi się już nie chce, tak mnie wkur…
Po dwóch godzinach jazdy musimy się zatrzymać. Potrzebujemy paru godzin snu. Stajemy na parkingu niedaleko Żyliny. Zasypiamy natychmiast.
Uzależnieni od kilometrów
Poranek jest mroźny, a pola wokół zasnute mgłą. Obok nas rzędy ciężarówek. Po rejestracjach widać, że to mocno międzynarodowe towarzystwo. Wielu z nich spędzi święta w kabinach, tak jak Rumun i Rosjanin, których spotkaliśmy podczas kontroli inspekcji na Węgrzech.
Zostawiamy za sobą ośnieżone góry Słowacji. Jeszcze sześć godzin i kolejny rozładunek. To koniec podróży dla mnie, ale nie dla Piotra. On znów załaduje meble i będzie wracał na Węgry z nadzieją, że do domu dotrze przed świętami.
- Sam widzisz, że kierowca nie ma łatwego życia, ale ja sobie innego nie wyobrażam – żegna mnie Piotrek. – Jak mawiał mój dziadek, droga się o ciebie upomni!