Spadochroniarze mają ćwiczyć na sucho?
Armia tworzy elitarną brygadę powietrzno-desantową. Ale jak ją wyszkolić, gdy brakuje spadochronów? - pyta "Rzeczpospolita". Gdy służyłem w Krakowie, były dwa spadochrony na żołnierza. Dziś nie ma nawet jednego – mówi były oficer brygady.
Będzie wykonywała działania powietrzno-desantowe, czyli w dużym uproszczeniu będzie przystosowana do desantu sprzętu i ludzi z samolotów na duże odległości – mówi kpt. Marcin Gil, oficer prasowy brygady. Do tej pory jednostka dokonywała desantu na krótkie odległości ze śmigłowców. Ta zmiana to powrót do tradycji – dodaje kpt. Gil.
Pierwsza tego typu jednostka w Polsce powstała w latach 50. Była to 6. Pomorska Dywizja Powietrzno-Desantowa z Krakowa, tzw. czerwone berety. Teraz polska armia znów będzie miała taką jednostkę. Te zmiany idą w dobrym kierunku, bo wojsko musi być przygotowane w razie wojny na szybkie przerzuty żołnierzy i sprzętu wojskowego w dowolny rejon – komentuje gen. Roman Polko, były dowódca jednostki specjalnej GROM.
Podstawowy problem to samoloty. Żołnierze nie mają z czego skakać podczas ćwiczeń.
Prosty przykład: 18. Batalion z Bielska-Białej (wchodzi w skład 6. Brygady) do tej pory wykonał zaledwie połowę skoków. Dopiero kilka dni temu ruszyły ćwiczenia, bo komandosi dostali samolot. Zresztą jest to prawie 40-letni An-2, który w tym roku zostanie wycofany z użycia.
Jeśli chodzi o spadochrony – jak mówią żołnierze – sytuacja niedawno się poprawiła, choć nadal jest daleka od ideału. Brakuje przede wszystkim specjalistycznych spadochronów dla instruktorów.