Sowieci przywiązywali dzieci do czołgów
Sowieccy żołnierze szturmujący Grodno w 1939 r. przywiązywali dzieci do czołgów, aby chroniły je przed kulami polskich obrońców miasta. Jeszcze w czasie walk, a zwłaszcza po ich zakończeniu, zaczęło się masowe mordowanie Polaków: głównie żołnierzy i harcerzy - tak wynika z akt śledztw prowadzonych przez białostockich prokuratorów IPN, o których informuje tvp.info
Na tereny II Rzeczypospolitej, Armia Czerwona i komunistyczne bojówki zaczęły masowo mordować polskich żołnierzy, harcerzy i inteligencję. Oficerowie byli zabijani najpopularniejszą wśród czerwonoarmistów metodą: strzałem w tył głowy. Bywały przypadki, że rannym żołnierzom wydłubywano oczy lufami karabinów. Normą było masowe rozstrzeliwanie tych, którzy stawili opór najeźdźcom.
Tvp.info dotarło do akt śledztw dotyczących zbrodni Armii Czerwonej we wrześniu 1939 r. na terenie dawnego powiatu grodzieńskiego. Właśnie Grodno, bronione przez ok. 1000 żołnierzy oraz policjantów, harcerzy i cywilną milicję stało się symbolem oporu wobec Sowietów i krwawych mordów dokonanych przez najeźdźców. W aktach spraw prowadzonych przez Oddziałową Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Białymstoku można wyczytać wstrząsające relacje świadków zbrodni Armii Czerwonej i wspierających ich komunistycznych band.
Sowieci uderzyli głównie czołgami. Byli tak pewni szybkiego zwycięstwa, że maszyny posłano do boju bez osłony piechoty. Ten błąd wykorzystali polscy obrońcy, głównie harcerze. Siejące spustoszenie maszyny były atakowane koktajlami Mołotowa – butelkami po piwie wypełnionymi naftą lub benzyną. Metoda ta okazała się bardzo skuteczna. Pierwszego dnia spalono na ulicach Grodna od 4 do 8 czołgów. Wściekli Sowieci zaczęli, więc używać żywych tarcz do ochrony maszyn. 830 lat wcześniej na przełomie sierpnia i września 1109 r. wojska cesarstwa niemieckiego i księstwa czeskiego w podobny sposób chciały zdobyć Głogów, przywiązując dzieci obrońców do maszyn oblężniczych.
Jan Michalak (w 1939 r. mieszkał u wuja w Grodnie) widział „radziecki czołg jadący od pl. Batorego w kierunku ul. Orzeszkowej, na płycie czołowej którego był przywiązany młody człowiek”. Żywą tarczą był 13-letni Tadzio Jasiński, półsierota, syn służącej Zofii Jasińskiej, wychowanek Zakładu Dobroczynności. Świadkowie zeznali, że na widok dziecka przywiązanego do czołgu, w kierunku maszyny rzuciły się dwie kobiety Grażyna Lipińska (dyrektorka Zespołu Szkolnictwa Zawodowego, a później agentka wywiadu AK na Wschodzie) oraz młoda nauczycielka Danuta Bukowińska.
Lipińska tak opisywała zdarzenie w książce „Jeśli zapomnę o nich”: nagła straszna wiadomość! Na łbie czołgu rozkrzyżowane dziecko. Chłopczyk. Krew z jego ran płynie strumieniami. Z czołgu wyskakuje czarny tankista z browningiem, za nim drugi. Grozi pięścią, krzyczy, o coś oskarża nas oraz chłopczyka. Oczy chłopca pełne strachu i męki. Z bezgraniczną ufnością oddaje się nam. Uciekamy. Chłopczyk ma pięć ran od kul karabinowych. Chce mamy… Poszedł na bój, rzucił butelkę z benzyną na czołg, ale nie zapalił, nie umiał... Wyskoczyli z czołgu, bili, chcieli zabić, a potem skrępowali na czołgu. Matka umierającego chłopca zrozpaczona i jednocześnie pobudzona czynem synka, szepce mu: Tadzik, ciesz się! Polska armia wraca! Śpiewają... - pisała Lipińska.
Tadzio Jasiński został zabrany do szpitala, do którego sprowadzono jego mamę. Mimo natychmiastowej akcji ratunkowej i transfuzji, dzielny chłopiec skonał na rękach swojej matki. Relację tę potwierdziła w 2005 r. przed prokuratorem Danuta Bukowińska mieszkająca w Argentynie. Według relacji innych świadków, podobnych żywych tarcz miało być w Grodnie jeszcze kilka.