Sorokin, przyjaciel wolności
Monolog oprycznika jak kopniak w brzuch rosyjskiego imperium.
Po męczącej trylogii „Światłość i lód” Sorokin napisał brawurową, piekielnie zjadliwą satyrę polityczną. Skomentował to, mówiąc: „Teraz doszedł we mnie do głosu obywatel”. Ta banalna z pozoru konstatacja sprzeciwu wobec putinowskich porządków jest istotna. Jest bowiem Rosja krajem, w którym poczucie obywatelskości nigdy powszechnie się nie przyjęło.
A Sorokin powraca właśnie do kluczowych dla ustanowienia samodzierżawia czasów Iwana Groźnego, by przenieść ich istotę w niedaleką przyszłość. Zamiast łatwej karykatury współczesnej Moskwy daje straszny i śmieszny obraz skumanego z Chinami imperium w roku 2027. Znów rządzi car, szaleją – jak za Iwana IV – jego plutony egzekucyjne, czyli oprycznicy, a oficjalnym mitem założycielskim jest pognębienie miękkich wobec Zachodu, złodziejskich „demokratów” z lat 90.
Staroruskie realia mieszają się z wysoką technologią, aktualne teorie putinowskich ideologów z butą prawosławia. Opisane jest to giętkim, akuratnie archaizowanym językiem (ukłony dla tłumaczki), który sprawia, że obcujemy nie z publicystyką, lecz ze sztuką. Sorokin od dawna jest na celowniku szalikowców Wielkiej Rosji. Teraz będą go nienawidzić jeszcze bardziej.
ms
** Władimir Sorokin „Dzień oprycznika”, przeł. Agnieszka Lubomira Piotrowska, W.A.B., Warszawa 2008, s. 241, 29,90 zł