Świat"Solidarność to moje wielkie rozczarowanie"

"Solidarność to moje wielkie rozczarowanie"

Jest zawiedziony, że Solidarność stała się populistycznym związkiem, który zamiast współrządzić krajem, wciąż wysuwa roszczenia. I rozczarowany, że po 20 latach ci, którzy wywalczyli wolność, są tak bardzo skłóceni. Władysławem Frasyniuk udzielił wywiadu dziennikowi "Polska".

"Solidarność to moje wielkie rozczarowanie"
Źródło zdjęć: © PAP

02.06.2009 | aktual.: 02.06.2009 06:59

"Polska": czym była dla Pana Solidarność?

Władysław Frasyniuk: całym moim życiem: poczuciem dumy, wielką, niesamowitą przygodą, wreszcie czasem, kiedy ludzie byli zupełnie wyjątkowi. Nigdy wcześniej i nigdy potem, mówię o sierpniu 1980 roku, Polacy nie byli tak otwarci na innych i na to, co się dzieje wokół nich.

Strasznie dużo patosu.

- Ale tak właśnie czuję. To był fenomen, Polacy w tym kiepskim czasie mogli się wreszcie poczuć lepsi. To był jedyny taki moment, kiedy nikt nie pytał: Skąd przychodzisz? Jakie masz papiery? Nikt nie wypytywał sąsiadów o ciebie, ani nie grzebał w biografii. Ludzie mieli świadomość, że dzieje się coś wyjątkowego, niesłychanie ważnego i jeśli tylko chcą, mogą brać w tym wszystkim udział.

Po tym święcie wolności był stan wojenny, były kolejne strajki, wreszcie Okrągły Stół, wokół którego wciąż toczy się dyskusja - czy był zgniłym kompromisem, pójściem na współpracę z komunistami, czy prezentem od Pana Boga i bezpiecznym mostem prowadzącym do demokracji?

- Byliśmy pierwszym takim pokoleniem, które zorganizowało strajk, po którym potrafiło się dogadać z władzą i pracodawcą. Od 1982 roku wciąż wysyłaliśmy sygnały, że chcemy rozsądnych, uczciwych negocjacji. Nie chcieliśmy, aby na ulicach, w kopalniach i w stoczniach ginęli ludzie. Do Okrągłego Stołu też siadaliśmy z przekonaniem, że sprawy Polski można załatwić dialogiem. Poza tym proszę pamiętać, że w 1989 roku Solidarność była słaba jak nigdy wcześniej, a wiedzieliśmy, że komuniści mają przygotowanych kilka scenariuszy: że będą nas chcieli rozegrać, zdyskredytować i poniżyć.

Baliście się tych rozmów?

- Siadaliśmy do nich sparaliżowani strachem. Ale w pewnym momencie nerwy odpuściły, strach zniknął.

Kiedy przestaliście się trząść jak galarety?

- W momencie, gdy w telewizji pokazano transmisję z obrad Okrągłego Stołu. Były one podlane sosem peerelowskiej propagandy. Tyle że ludzie tej propagandy nie kupili. Polacy byli po naszej stronie i wszelki próby władzy, aby nas ośmieszyć, obarczyć odpowiedzialnością za wszystko zło, które się do tej pory stało, spełzły na niczym. Dlatego wyniki wyborów zupełnie mnie nie zaskoczyły, raczej sytuacja, która zdarzyła się zaraz po nich.

Początkowo rząd miał skompletować Czesław Kiszczak, ale okazało się, że nie ma on poparcia nawet wśród swoich towarzyszy. To był sygnał, że wszyscy, nawet w kołach peerelowskich tęsknią za odrobiną przyzwoitości. To dlatego zaproponowali nam utworzenie gabinetu, na którego czele stanął Tadeusz Mazowiecki. A my mieliśmy świadomość, że dajemy drugie życie nie tylko Kwaśniewskiemu, ale także tym, którzy nie mieli odwagi działać w podziemiu.

I to był dla Pana sukces 4 czerwca?

- Kiedy zamykam oczy, widzę Tadka Mazowieckiego, jak pokazuje w Sejmie "fałkę" (V - victory). 4 czerwca był dniem, kiedy zakończyło się stare i zaczęło nowe. Przełomowym momentem w historii naszego kraju, bo nigdy jeszcze powstanie narodowe nie zakończyło się trwałym, wielkim sukcesem.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (444)