"Solidarność" protestowała w Warszawie
Ponad 20 tys. związkowców z "Solidarności" protestowało w piątek w Warszawie. Idący z kilku miejsc jednocześnie związkowcy zablokowali Warszawę. Przed kancelarią
premiera doszło do przepychanek; policja użyła gazu i armatek wodnych.
25.04.2003 | aktual.: 25.04.2003 20:49
Podczas protestu obrażenia odniosło sześciu policjantów. Do szpitala trafił fotograf "Super Ekspresu", uderzony kamieniem w głowę.
Protest zorganizowała Komisja Krajowa "Solidarności". Głównymi postulatami było zaprzestanie polityki zwolnień, przestrzegania praw pracowniczych, terminowego wypłacania wynagrodzeń oraz przywrócenia zasiłków i świadczeń przedemerytalnych.
"Przyjechaliśmy tu w ważnych sprawach. Przyjechali tu zdesperowani ludzie, ale związkowcy zachowywali się godnie, jak na skalę problemu. Oczywiście wiem, że byli tacy, którym puściły nerwy" - powiedział dziennikarzom szef "Solidarności" Janusz Śniadek. Uważa on, że użycie przez policję gazu i armatek wodnych było prowokacją. "Nie mam słów potępienia dla działań policji" - oznajmił.
Protestujący szli przed kancelarię premiera z pięciu miejsc. Podczas manifestacji demonstrujący nieśli transparenty z napisami: "Bezrobocie postępuje, naród podziękuje", "Za starzy do pracy, za młodzi na śmierć", "Chcemy pracy", "Pracuję aby żyć", "Rząd się chwali, szpitale zawali", "Pracy i chleba-chcemy żyć", "Rząd Millera pracę i zasiłki zabiera" oraz "Solidarność mówi 'nie' oszustom z SLD".
Wznoszono także okrzyki: "Złodzieje", "Gdzie jest Miller", "Precz z Millerem", "Znajdzie się kij na Millera ryj". Wiele okrzyków zawierało wulgarne określenia na rządzących.
Jako pierwsi w swoją "trasę po Warszawie" wyruszyli związkowcy z Daewoo FSO, następnie "solidarnościowcy" Poczty Polskiej. Obie grupy dotarły na Pl. Bankowy, gdzie gromadziła się już kolejna wielotysięczna grupa. Po połączeniu się tych trzech grup głównymi ulicami stolicy wyruszono w stronę Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Do protestujących idących z Pl. Bankowego dołączyła po drodze kolejna grupa - idąca sprzed Zakładów Polfa. W sumie w tej grupie związkowców było ok. 10 tys.
W tym samym czasie z drugiej strony Warszawy - od Ośrodka Sportowego "Stegny" szła druga wielotysięczna manifestacja "S", również kierująca się w stronę Kancelarii Premiera.
Jako pierwsza przed Kancelarię dotarła grupa idąca ze "Stegien". Po drodze na kilka minut zatrzymała się przed ambasadą rosyjską. Skandowano "Do domu", a w kierunku bramy ambasady rzucano jajkami.
Po dotarciu przed Kancelarię związkowcy rzucili w stronę funkcjonariuszy pilnujących gmachu płonącą kukłę premiera Leszka Millera. Zaczęli też rzucać petardy - zarówno w gmach jak i funkcjonariuszy. Kilka minut później między związkowcami a policjantami wywiązała się szamotanina: protestujący - oprócz rzucania petard - bili ich pięściami i drzewcami flag. Policja "odpowiedziała" użyciem pałek oraz wezwaniami do zachowania porządku.
Kilka minut później związkowcy odciągnęli podwójną barierkę chroniącą gmach KPRM na kilka metrów od policjantów. Funkcjonariusze stali jednak w równym szeregu i starali się nie dopuścić do odciągania barierek, po raz kolejny używając pałek.
Organizatorzy wzywali do zachowania porządku, podkreślając, że z drugiej strony Warszawy "lada moment" nadejdą pozostali związkowcy. Gdy kilka minut później obie grupy się połączyły, przed KPRM było w sumie ponad 20 tys. osób.
Organizatorzy protestu wezwali jego uczestników do ustawienia z powrotem barierek. Związkowcy robiąc to, starali się wepchnąć je na policjantów. Wtedy policja po raz pierwszy użyła armatki wodnej.
Kiedy do KPRM udała się delegacja protestujących, by przekazać swoje postulaty, na ulicy przed kancelarią zaczęto wypisywać farbą nazwy powiatów o największym bezrobociu. Część demonstrantów rzucała cały czas petardy i plastikowe butelki w stronę KPRM oraz policjantów. Petycję od związkowców odebrali wiceministrowie gospodarki i pracy oraz infrastruktury.
"Półtora roku po objęciu przez Pana i Pański rząd konstytucyjnej odpowiedzialności za losy Polski i jej obywateli przybywamy do Warszawy z całego kraju, aby wyrazić swój niepokój, gniew i oburzenie dramatycznym rozwojem sytuacji. Reprezentujemy wszystkie regiony kraju, branże i zawody. Mówimy głosem i w imieniu osób należących do naszego Związku, ale nie tylko" - napisał szef "S" Janusz Śniadek w liście do premiera.
Dodał, że występuje w imieniu bezrobotnych, osób zatrudnionych na czas określony lub zmuszanych do tzw. zatrudnienia pozakodeksowego, rencistów i emerytów. "W imieniu tych wszystkich środowisk wyrażamy najwyższe zaniepokojenie stanem polskiej gospodarki, zagrożeniami dla funkcjonowania zakładów pracy stanowiących źródło utrzymania i podstawę egzystencji naszych rodzin" - napisał szef NSZZ "Solidarność".
Część uczestników protestu zaczęła ponownie odciągać barierki i próbować wdawać się w bijatykę z policjantami. Policjanci użyli gazu, by ich odsunąć. Kiedy związkowcy zaczęli rzucać w ich stronę petardy, policja użyła armatek wodnych.
Przez cały czas z głośników nadawane były komunikaty policyjne o zachowanie spokoju. Do tego samego wzywał również Śniadek.
Po wyjściu delegacji z KPRM Śniadek nawoływał uczestników protestu do rozejścia się. Część z nich posłuchała, jednak część protestujących ponowiła swoje ataki na policję, która w samoobronie zaczęła używać gazu. Gdy to nie pomogło, chwilę później policja użyła armatek wodnych.
Walka policji i związkowców trwała kilkanaście minut. Po bijatyce związkowcy skierowali się do autokarów.
Piątkowy protest spowodował liczne utrudnienia i paraliż w komunikacji. Demonstranci szli bowiem powoli w kolumnach, co jakiś czas przystawali i tamowali ruch na skrzyżowaniach. Autobusy miejskie z trudem przeciskały się obok kolumny protestujących na ulicy Marszałkowskiej. Jeździły prawie puste.(an)