"Solidarność" - historia niemożliwa
Historia "Solidarności" rozpoczęła się od żądania niemożliwego. Gdy po kilku dniach sierpniowego strajku Polskę obiegła wiadomość, że robotnicy Wybrzeża domagają się wolnych związków zawodowych, trudno było nie uznać tego postulatu za przejaw politycznego marzycielstwa - pisze "Rzeczpospolita".
30.07.2005 | aktual.: 30.07.2005 08:57
Niezależne związki w kraju rządzonym przez komunistów? To po prostu niemożliwe - mówili zarówno partyjni propagandyści, jak dysydenci z opozycji. W państwie podporządkowanym Związkowi Radzieckiemu to się nie może zdarzyć - uważali intelektualiści i biskupi, politycy i dziennikarze - dodaje gazeta.
Mylili się. Wszyscy się wtedy pomyliliśmy. Po raz pierwszy. Bo ta sytuacja miała się jeszcze kilka razy powtórzyć. Cała walka "Solidarności" była próbą osiągnięcia czegoś, co było nie do zdobycia, zamiarem zrealizowania celów nieosiągalnych. A szło w niej przecież o rzeczy najważniejsze - o wolność Polski i wolność człowieka w Polsce. Żyjemy dziś w niepodległym i demokratycznym kraju, w ogromnej mierze dzięki ludziom, którzy w sierpniu 1980 roku rozpoczęli strajk w obronie wyrzuconej z pracy koleżanki, Anny Walentynowicz.
Ten strajk nie miał prawa zakończyć się wielkim sukcesem - przyjęciem wszystkich 21 postulatów. A jednak 31 sierpnia władze podpisały w sali BHP Stoczni Gdańskiej im. Lenina porozumienie, w którym zobowiązały się do ograniczenia działania cenzury, radiowej transmisji mszy św., uwolnienia więźniów politycznych, przywrócenia do pracy niesłusznie zwolnionych, a przede wszystkim wyrażały zgodę na powstanie niezależnych samorządnych związków zawodowych - informuje "Rzeczpospolita". (PAP)