PolskaSmoleńsk - wymuszone samobójstwo

Smoleńsk - wymuszone samobójstwo

Coś tam widać... może nie będzie tragedii... A jednak była. 96 osób zginęło, choć piloci wiedzieli, że nie powinni lądować. Czy to faktycznie samobójcy na życzenie? Czy załoga naprawdę – tak twierdzi jeden z ekspertów – włożyła głowę swoją i innych pasażerów w gilotynę i pociągnęła za rączkę? - zadaje pytanie Michał Sutowski z "Krytyki Politycznej".

Smoleńsk - wymuszone samobójstwo
Źródło zdjęć: © AFP

02.06.2010 | aktual.: 02.06.2010 10:53

Polscy piloci nie mają szczęścia. Podpułkownik Marek Miłosz, dowódca helikoptera, który uratował życie premierowi Millerowi, zamiast medalu załapał się na proces, w którym od zarzutu „umyślnego sprowadzenia niebezpieczeństwa” uwolniono go dopiero po kilku latach. Tym bardziej piloci feralnego tupolewa mają małe szanse na dobrą pamięć – głosy ekspertów nieomal przesądzają ich winę. O ich zgubnej pewności siebie mówi Gromosław Czempiński – ponoć nie powinni nawet myśleć o lądowaniu.

Publicysta nie przeskoczy eksperta – prawie żaden piszący i chyba niewielu czytelników ma pojęcie o tym, jak wygląda kabina pilota: do czego służą te „duże, okrągłe” albo te „małe, świecące”. Nie wiemy, czy czterysta metrów widoczności to za mało, czy schodzenie do lądowania w tempie 10 metrów na sekundę to za szybko, za wolno czy w sam raz. Nie ocenimy, czy po sygnale „ziemia przed tobą” piloci powinni natychmiast poderwać maszynę czy może zachować spokój, ani kto powinien przebywać w kabinie pilota. Po prostu nie mamy o tym pojęcia, nie mówiąc o tym, jak sami zachowalibyśmy się na ich miejscu. Czy zatem stenogramy są dla „ludu” bezwartościowe? Czy jedynie eksperci mogą wydać wyrok – a za nimi śledczy i prokuratura? Niekoniecznie. Zapisy rozmów w kabinie Tu-154 pozwalają nam dostrzec całkiem sporo – nawet jeśli połowy użytych tam pojęć nie rozumiemy.

Techniczny błąd pilota to sprawa dla prokuratury. Atmosfera w samolocie i przyczyny, dla których piloci podjęli śmiertelne ryzyko – to kwestia polityczna. Piloci rozumieli, że warunki na lotnisku są beznadziejne. To będzie... makabra. Nic nie będzie widać. Wieża kontrolna: warunków do lądowanie nie ma. Załoga tupolewa: Dziękujemy, jeśli nie można to spróbujemy podejścia, ale jeśli nie będzie pogody to podejdziemy na drugi krąg... Załoga jaka: ogólnie rzecz biorąc to p...a tutaj jest. Załoga tupolewa: w obecnych warunkach, które są obecnie, nie damy rady usiąść. Nie dadzą rady? Ale może jednak? Spróbujemy podejść, zrobimy jedno zajście, ale prawdopodobnie nic z tego nie będzie. O co w tym wszystkim chodzi? Czy polscy piloci to naprawdę szaleńcy? Może ich fantazja ułańska poniosła?

A może po prostu starali się wykorzystać wszystkie możliwości lądowania? Pokazać dowódcy i pasażerom – a może i samym sobie – że zrobili naprawdę wszystko, żeby tylko wylądować na czas? Może pragnęli zademonstrować swą gotowość, lojalność, oddanie? Dwa lata temu w Gruzji kapitan Grzegorz Pietruczuk po odmowie lądowania nazwany został „lękliwym” przez ówczesnego prezydenta, zapowiadano nawet „wprowadzenie porządku w tej sprawie”. Nigdy dość przypominać, że kapitan spod Smoleńska był wówczas drugim pilotem. Tak, to prawda, pisano już o tym tysiące razy – ale w chwili gdy pilotom grozi rola kozłów ofiarnych, warto po raz wtóry o tym przypomnieć. „Błąd pilota” – może nie wynikał z indywidualnej głupoty, tylko chorej atmosfery? „Nie wylądujesz? Jak to nie wylądujesz? Jaj nie masz?!” Nie, nikt tak w kabinie nie powiedział. To tylko wyobraźnia – człowieka, który usłyszał no to mamy problem, a zrozumiał być może – znowu przez was kłopoty.

Zaraz po katastrofie spekulowano – czy była presja na pilotów? Czy ktoś im rozkazał, czy ktoś ich zmusił? Prezydent, a może dowódca wojsk lotniczych? Chyba nie w tym rzecz. Nie chodzi o to, kto jaki rozkaz wydał – wystarczyły aluzje, trudne pytania lub krzywy uśmiech szefa protokołu.

A cóż, jeśli nie błąd pilota? Zostaje jeszcze teoria spisku – rodem z „Solidarnych 2010”. Albo zamach (FSB? Tusk, a może Unia Europejska?) albo znów coś Ruskie schrzanili i teraz przed nami kryją. Czyżby to był margines? Nie tylko ludzka rozpacz, nie tylko wyobraźnia Jana Pospieszalskiego pozwala myśleć w kategoriach spisku. Także Jarosław Kaczyński żąda „polskiego śledztwa”. A w obecnej sytuacji to śledztwo nie może być w żadnym wypadku kopią śledztwa moskiewskiego. Mamy własne procedury, własne instytucje – mówi prezes PiS, choć nie bardzo wiadomo, co by to miało znaczyć. Czy Donald Tusk powinien zażądać eksterytorialnej enklawy dla polskich śledczych? Oczywiście nie – i kandydat Kaczyński wie o tym doskonale. Wysyła jednak delikatną aluzję „spiskową” do niedopieszczonej ostatnio części elektoratu: winien jest wróg, co to „ułanów” naszych podstępem...

Błąd „techniczny” to kwestia drugorzędna. Bo pewnie będziemy od dziś lepiej szkolić pilotów. I pewnie żaden nie spróbuje więcej wylądować na zamglonym lotnisku. Problemem pozostanie „ułańskie” myślenie – gdy już nad wnioskami zwycięży mitologia. Można uczynić mitem masakrę Warszawy, można i katastrofę lotniczą. Bo, jak wiadomo, „nową przypowieść Polak sobie kupi, że i przed szkodą, i po szkodzie głupi”.

Michał Sutowski (Krytyka Polityczna) dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (906)