Warszawa. Śmigłowce zamiast karetek. Ratownik dla WP: jeżdżą też wozy policji
Śmigłowce LPR lądujące na ulicach Warszawy po wypadkach to wynik protestu ratowników z karetek pogotowia ratunkowego. W piątek bez obsady pozostawała ponad połowa ambulansów. Wojewoda poprosił o pomoc policję i wojsko. - Często ci ludzie nie znają sprzętu, który doraźnie obsadzają - mówi Wirtualnej Polsce Adam Piechnik, ratownik medyczny i pielęgniarz z Warszawy.
Arkadiusz Jastrzębski, Wirtualna Polska: Śmigłowce Lotniczego Pogotowia Ratunkowego lądujące na ulicach centrum Warszawy zwróciły uwagę na wasz protest, który nie wybuchł przecież dzisiaj, jednak opinię publiczną w ostatnich dniach zajmował przede wszystkim stan wyjątkowy przy granicy z Białorusią.
Adam Piechnik, ratownik medyczny i pielęgniarz: - Śmigłowce LPR to nie wszystko. Jestem teraz na dyżurze w karetce i 20 minut temu minęliśmy też ratowniczy ambulans policji. One różnią się od naszych karetek: są białe z niebieskim pasem, ale załoga ma ratownicze stroje. Wygląda na to, że zarządzono: "wszystkie ręce na pokład" w sytuacji, kiedy ok. połowy naszych karetek nie ma obsad, bo w końcu postanowiliśmy zadbać o nasze zdrowie. Na tym polega nasz protest.
Tylko w czwartek śmigłowce LPR w Warszawie wykonywały loty zamiast karetek dziewięć razy, a w piątek do wczesnego popołudnia już pięć razy. Ilu ambulansów brakuje na ulicach Warszawy?
- Warszawę i ościenne powiaty powinno obsługiwać ok. 80 zespołów. W czwartek w związku z protestem obsady nie miało ponad 30 ambulansów, a w piątek to 47 wozów, czyli ponad 50 proc. wszystkich. Dyrekcja próbuje "łatać" sytuację i tworzyć załogi z kierowców i ratowników, którzy nigdy nie pracowali w zespołach dwuosobowych. Często ci ludzie nie znają sprzętu, który doraźnie obsadzają, a warto zaznaczyć, że np. defibrylatorów mamy cztery rodzaje i nie wszyscy mają doświadczenie w ich obsłudze.
Z tych danych o liczbie karetek wynika, że problem z obsadą załóg nasila się. Czy system ratownictwa jeszcze działa?
- Rozmawiam z panem z karetki, więc część z nas pracuje. Jeszcze się cofamy. Nie zamierzamy jeszcze postawić wszystkiego na jedną kartę. Dlatego duża część z nas obsadza karetki. Jeśli jednak rząd i nasi dysponenci "będą odbijać piłeczkę" między sobą, to będziemy musieli za kilka tygodni zaostrzyć protest, choć rośnie liczba dziennych przypadków COVID-19. Ja i moi koledzy pytamy: dlaczego musimy wciąż pracować 300 godzin miesięcznie, albo nawet po 500, co się zdarzało?
Ta zapowiedź brzmi niepokojąco. Co was może przekonać, aby nie zaostrzać akcji protestacyjnej?
Czekamy wciąż na reakcje. Strona rządowa twierdzi, że daje pieniądze dysponentom, a dysponenci mówią, że to za mało. I obie strony mają rację, bo nakłady na system państwowego ratownictwa medycznego muszą zostać zwiększone, bo inaczej faktycznie nasi dysponenci nie są w stanie spełnić naszych oczekiwań. Przypomnijmy, w Warszawie stawki za naszą pracę to od dwudziestu do dwudziestu kilku złotych na godzinę przy kontraktowych w warunkach samozatrudnienia, czyli od tego odchodzą jeszcze podatki i inne koszty.
Zobacz też: Przemoc w ośrodku w Renicach. "Niedowierzanie przekształciło się w złość"