Śmigłowce 36. pułku nie powinny latać w trudnych warunkach
Śmigłowce 36. specjalnego pułku lotnictwa
transportowego nie powinny w ogóle latać w trudnych warunkach
atmosferycznych - wynika z pełnego raportu o przyczynach wypadku
rządowego śmigłowca z premierem na pokładzie, do którego dotarły
"Fakty" TVN.
Według "Faktów", eksperci podali w raporcie, że śmigłowiec, który uległ w grudniu wypadkowi, nie był przystosowany do lotów przy ograniczonej widoczności, gdy pilot musi polegać wyłącznie na przyrządach. Wskazali też, że do takich lotów nie są przystosowane także pozostałe maszyny pułku.
Z dokumentu wynika, że organizacja lotów i szkoleń lotniczych w całym 36. pułku jest nieprawidłowa. Chodzi m.in. o to, że początkujący piloci często uczą się pilotażu podczas lotów dyspozycyjnych, wykonując jednocześnie obowiązki drugiego pilota. Zbyt mało czasu poświęca się także na szkolenie pilotów do lotów w trudnych warunkach pogodowych.
Raport pokazuje, że na pokładzie śmigłowca, który rozbił się pod Warszawą, znajdował się przestarzały rejestrator parametrów lotów. Nie było też wskaźnika, dzięki któremu drugi pilot mógłby odczytać wysokość i ścieżkę schodzenia do lądowania.
W piątek - powołując się na informatorów z komisji, która badała przyczyny wypadku śmigłowca z premierem na pokładzie - "Gazeta Wyborcza" napisała, że pilot mjr Marek Miłosz nie powinien był lecieć, ponieważ był na służbie przez 30 godzin; pogoda we Wrocławiu nie pozwalała na start; drugi pilot nie miał pełnych kwalifikacji, a podczas lotu do Warszawy załoga zapewne nie słuchała komunikatów meteorologicznych. Według "GW", wojskowi lotnicy nie przestrzegali cywilnych przepisów o ruchu powietrznym.
Tego samego dnia przedstawiciele Wojsk Lotniczych odrzucili zarzuty "Gazety Wyborczej". Według nich, załoga rządowego Mi-8 odpoczywała przed lotem, drugi pilot miał wystarczające kwalifikacje, warunki pogodowe pozwalały na start, a rzeczywista pogoda mogła sprawić, że załoga nie wierzyła komunikatom.
4 grudnia ub. roku, pilotowany przez mjr. Marka Miłosza rządowy śmigłowiec Mi-8 po awarii obu silników spadł z wysokości ok. 700 m, nieopodal Góry Kalwarii pod Warszawą. W wypadku zostali ranni premier Leszek Miller, szefowa jego gabinetu politycznego Aleksandra Jakubowska, dwoje pracowników Centrum Informacyjnego Rządu, lekarz, pięciu oficerów Biura Ochrony Rządu, trzech pilotów i stewardesa.
W styczniu komisja badająca przyczyny wypadku uznała, że załoga śmigłowca popełniła niezawiniony błąd, gdy wchodząc w chmury w czasie lotu nie włączyła ręcznego trybu ogrzewania wlotów powietrza do silnika. Nie miała ona jednak danych meteorologicznych wskazujących na możliwość oblodzenia. Major Miłosz przyznał, że nie włączając ogrzewania wlotów silników popełnił błąd. W marcu prokuratura zarzuciła mu umyślne sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy oraz nieumyślne spowodowanie wypadku.