Śmierć przychodzi parami. Policjanci poinformowali matkę, że jej syn nie żyje. Wychodząc, spotkali go przed domem
Oczy reagują pierwsze. Justynie śnią się oczy osób, którym powiedziała: "Pani córka nie żyje", "Był wypadek. Mąż zginął". Ani razu nie pozostały obojętne. – Zachodzą łzami, wybałuszają się, mrużą, zaciskają. Dopiero po chwili reaguje reszta ciała – mówi policjantka. 14 razy informowała rodzinę o śmierci bliskiej osoby.
Zazwyczaj przychodzą parami. Najlepiej, jeśli jeden policjant jest w ubraniu cywilnym.
- Pana żona nie żyje.
- Taaa, jasne. Idźcie lepiej jakiś mandat wlepić. Moja żona od 10 minut jedzie do pracy swoim nowym mercedesem.
- Ten mercedes wbił się w drzewo 3 kilometry stąd.
- Weź spier…laj. Kosztował 400 koła. Takie samochody nie wbijają się w drzewa. One te drzewa ścinają.
Mężczyzna mija policjantów, zamyka drzwi na klucz i pogwizdując rusza do samochodu - też mercedesa - zaparkowanego na podjeździe. Wsiada. Zamyka drzwi. Dłuższą chwilę siedzi nieruchomo. Nagle zaczyna walić rękami w kierownicę i krzyczeć. Wybiega z auta. Zaczyna je kopać. Urywa lusterko. Znowu wsiada i próbuje odjechać, mimo że masywna mosiężna brama jest zamknięta.
Traci przytomność. Prawdopodobnie zawał. Karetka nie jest już potrzebna. Umiera kilka minut przed jej przyjazdem. Małżeństwo nie miało dzieci. Policjanci muszą poinformować o śmierci ich rodziców. Mieszkają kilka ulic dalej.
Mam dla pana złą wiadomość
Funkcjonariusze policji nie są przygotowani do tego, jak przekazać rodzinie informację o śmierci bliskiej osoby. W czasie szkolenia dostają tylko kilka ogólnych rad: przekaż informację twarzą w twarz; mów prostymi zdaniami; udziel pierwszego wsparcia.
"Zawiadomienie powinno być możliwie jak najprostsze w treści, bez 'owijania w bawełnę' i dorabiania różnych historii. Np. 'Mam dla pani/pana bardzo/złą wiadomość. Pani/pana bliski nie żyje'. Powinno się wyrazić współczucie i zrozumienie. Tak jak w przypadku składania kondolencji. Należy zachować się empatycznie, w razie potrzeby udzielić wsparcia, np. objąć ofiarę, podać chusteczkę" – tego funkcjonariusze dowiadują się z wykładu "Interwencja kryzysowa i negocjacje" policyjnego psychologa Dariusza Piotrowicza.
Ważny jest też czas. O śmierci trzeba poinformować na tyle szybko, by rodzina nie dowiedziała się z mediów, od znajomych, sąsiadów. – Najtrudniej jest na wsi. Tam się wszyscy znają. Zazwyczaj, gdy dojeżdżamy do rodziny, ta już wie, co się stało. Chcą znać szczegóły, ale nie musimy przynajmniej oglądać twarzy osoby, która właśnie słyszy, że straciła kogoś, kogo kochała – mówi Justyna, policjantka z małego miasteczka pod Warszawą. O śmierci informowała 14 razy. Wiele razy ćwiczyła przed lustrem, jak i co powiedzieć bliskim zmarłego. Często sama z nimi płacze, choć wie, że to nieprofesjonalne.
Oczy reagują pierwsze. Justynie śnią się oczy osób, którym powiedziała: "Pani córka nie żyje", "Był wypadek. Mąż zginął". Ani razu nie pozostały obojętne. – Zachodzą łzami, wybałuszają się, mrużą, zaciskają. Widać w nich szok i ból. Dopiero po chwili reaguje reszta ciała. Standardem jest płacz, krzyki, omdlenia. Często wzywamy karetkę, by lekarze podali leki na uspokojenie – mówi policjantka.
Wypadek był. Bardzo nam przykro
Na stole czeka już ryba po grecku. Zaczyna gwizdać czajnik.
- Zaczekajcie chwilę, tylko zrobię Robusiowi herbatę. Zaraz tu będzie. Zawsze jemy obiad o 14:00.
- My właśnie w sprawie Roberta.
- A co, narozrabiał coś znowu? Dajcie mu spokój. Młody jest, lubi się pobawić.
- Wypadek był. Bardzo nam przykro.
- Mi też przykro. To czego chcecie od Robusia?
- Wypadek był. Robuś nie żyje.
Półmisek z rybą grecką ląduje na ścianie. Kobieta wpada w histerię, krzyczy, ściska w rękach resztki półmiska. Krew płynie po dłoniach. Ryba była dla Robusia. To jego ulubione danie. Cały czas gwiżdże czajnik.
Policjanci prawie godzinę uspokajają matkę Roberta. Wreszcie mogą wracać na komisariat. Wychodzą na podwórko. W furtce mijają młodego mężczyznę.
- A wy w jakiej sprawie?
- W sprawie Roberta.
- To ja jestem Robert.
Policjantka mdleje. Robert pożyczył samochód koledze, którzy chciał podjechać na chwilę do pobliskiego sklepu. W środku zostawił swój portfel z dowodem osobistym. Auto wbiło się pod tira i głowa kierowcy była zmiażdżona. Policjanci przyjęli, że za kierownicą siedział właściciel portfela.
Większa delegacja dla policjanta
O śmierci rodziców nie można poinformować nieletnich dzieci. Trzeba znaleźć ich dziadków, albo starsze rodzeństwo. Gdy Polak ginie za granicą, urząd wojewódzki sprawdza we wniosku paszportowym, kogo dana osoba wskazała do kontaktu w razie wypadku. Dane trafiają do policjantów. Tylko w wyjątkowych sytuacjach funkcjonariuszom towarzyszy psycholog. Zazwyczaj – ale nie zawsze - jest wysyłany, gdy trzeba poinformować o śmierci dziecka lub gdy zginie kilku członków rodziny.
Najtrudniej poinformować o śmierci kolegi. Gdy zginie policjant, do rodziny jedzie większa delegacja. – Zazwyczaj jest to przełożony zmarłego funkcjonariusza. Korzystamy też z pomocy psychologa i lekarza. W takich wypadkach do rodziny jadą zawsze najbardziej doświadczeni funkcjonariusze – mówi Andrzej Borowiak z wielkopolskiej policji.
Komenda Główna Policji zapewnia, że funkcjonariusze mogą liczyć na wsparcie. - Są sytuacje, w których szczególnie trudno jest wykonywać to "zadanie". Na przykład w sytuacji powiadamiania o śmierci dziecka, innego policjanta - kolegi, podwładnego. W związku z wykonywanymi zadaniami policjanci mogą uzyskać pomoc psychologiczną również po przeprowadzeniu czynności, polegającą głównie na odreagowaniu przeżywanych emocji oraz uzyskaniu wsparcia - mówi mł. insp. Mariusz Ciarka, rzecznik prasowy Komendanta Głównego Policji.
Garnitur jest wyprasowany
Dom jest jednopiętrowy. Niemal we wszystkich oknach palą się światła. Pięć osób podchodzi do drzwi wejściowych. Jest w nich szybka, przez która widać, kto przyszedł. Dzwonek. Firanka w oknie obok drzwi się uchyla. Widać mężczyznę. Po chwili znika. Słychać poruszenie w domu, ale nikt nie otwiera.
Drugi dzwonek, trzeci. Policjanci zastanawiają się, co robić. W środku są ludzie, ale nie chcą otworzyć. To rodzina, w której od kilku pokoleń są policjanci. Wiedzą, co oznacza taka delegacja. Nie chcą otworzyć drzwi, by nie usłyszeć, że zginął ich syn, mąż, policjant.
Po 40 minutach czekania otwiera mężczyzna, który wyglądał przez okno. Podaje im mundur galowy syna. – Wyprasowany – mówi i zatrzaskuje drzwi. Ubranie jest jeszcze ciepłe.
Marek pełni służbę w policji niemal 20 lat. - Już nawet nie pamiętam, ile razy informowałem o śmierci. Ale to było najgorsze. Cały czas pamiętam dotyk tych ciepłych spodni i zastanawiam się, czy do mojej rodziny też będą musieli jechać moi koledzy. Dlatego mundur galowy mam zawsze czysty i wyprasowany. Czeka w szafie.