PolskaŚmierć na polsko-białoruskim pograniczu. "To przecież był człowiek"

Śmierć na polsko-białoruskim pograniczu. "To przecież był człowiek"

Jedna z pierwszych ofiar została pochowana po polskiej stronie w poniedziałek wieczorem. Wciąż nie ma politycznego rozwiązania, które pozwoliłoby uratować tysiące migrantów przed zbliżającą się zimą.

Śmierć na polsko-białoruskim pograniczu. "To przecież był człowiek" (Photo by Henadz Zhinkov/Xinhua)
Henadz Zhinkov
Śmierć na polsko-białoruskim pograniczu. "To przecież był człowiek" (Photo by Henadz Zhinkov/Xinhua) Henadz Zhinkov
Henadz Zhinkov
Katarzyna Bogdańska

17.11.2021 14:23

Miał zaledwie 19 lat i został pochowany w cichej ceremonii w maleńkiej wiosce Bohoniki, niedaleko polskiego przejścia granicznego w Kuźnicy. Miejsce ostatniego spoczynku Ahmada al Hasana jest historyczną ciekawostką: w XVII wieku osiedlili się tu muzułmanie - Tatarzy służący I Rzeczpospolitej. Tylko garstka ich potomków mieszka tu do dziś, ale ta mała społeczność czuła się zobowiązana do pochowania Ahmada al Hasana jako jednego z nich.

- To był przecież człowiek, muzułmanin i jeszcze młody człowiek - mówi przewodniczący zarządu muzułmańskiej gminy wyznaniowej w Bohonikach Maciej Szczęsnowicz. Jak dodaje, należało mu zapewnić godny pochówek. Grób Ahmada leży tysiące kilometrów od jego rodzinnego syryjskiego miasta Homs, zniszczonego w wojnie domowej. Mogiła znajduje się na końcu muzułmańskiego cmentarza Bohoniki. Jest to samotne miejsce, z widokiem na aleję brzóz i las podobny do tego, w którym Ahmad stracił życie.

"To jest po prostu tragiczne"

Młody Syryjczyk opuścił obóz dla uchodźców w Jordanii, ponieważ, jak wielu innych, przeczytał w mediach społecznościowych, że przez Mińsk wiedzie łatwa droga do UE. Chciał tam kontynuować naukę, skorzystać z szansy na lepsze życie. Białoruskie władze systematycznie rozprzestrzeniały tę dezinformację, z dobrze znanymi już konsekwencjami: tysiące osób, głównie z regionów kurdyjskich w Iraku, z Syrii i z Afganistanu, znalazło się na polsko-białoruskim pograniczu.

Ahmad zginął pod koniec października, razem z irackim Kurdem, kiedy dwaj młodzi mężczyźni próbowali przepłynąć Bug. Nie wiadomo, czy białoruscy pogranicznicy zapędzili ich w to miejsce. Z licznych relacji wynika jednak, że białoruskie wojsko stale próbuje zmusić migrantów do przekraczania ogrodzeń, przemierzania terenów leśnych i bagien wzdłuż 400-kilometrowej granicy.

W małym meczecie w Bohonikach zgromadzeni odmówili w nocy kilka modlitw za Ahmada, a dokonali ostatnich obrzędów pogrzebowych. Eugenia, jest zrozpaczona sytuacją swoich współwyznawców na granicy. - To straszne patrzeć, jest zimno, oni tam zamarzają na śmierć, to tragedia. Dla mojego prostego umysłu jest to po prostu tragiczne, nie rozumiem, jak ludzie mogą do tego dopuścić - mówi mieszkanka Bohonik.

Bezradni działacze

Wśród mieszkańców regionu przygranicznego jest wiele gotowości do pomocy. Podobnie jak w Bohonikach, wszędzie zbierane są ciepłe ubrania i żywność. Ale na tym terenie pracuje po cichu zaledwie kilkudziesięciu działaczy z polskich organizacji pozarządowych (NGO). Nie mają odwagi wejść do strefy objętej stanem wyjątkowym, bo każdy, kto wpadnie w ręce straży granicznej, jest natychmiast aresztowany. Tak więc w tajnych nocnych operacjach zajmują się oni tylko tymi migrantami, którzy mogą przekazać swoje położenie za pomocą telefonu komórkowego i są już kilometry od granicy.

- Pierwszą rzeczą, jaką robi straż graniczna, jest zabieranie migrantom telefonów komórkowych - mówi Agata Kołodziej z organizacji pomocowej "Ocalenie". Jest zmęczona. Skarży się, że władze robią wszystko, by utrudnić jej pracę. Frustrację pogłębia to, że działacze stale doświadczają swojej bezsilności.

"Unii to nie obchodzi"

- Zdarza się, że w nocy opiekujemy się ludźmi w lesie, a gdy później spotykają straż graniczną, natychmiast są wypychani z powrotem na stronę białoruską. Spotykamy uchodźców, którzy doświadczyli sześciu lub siedmiu takich odepchnięć, a oni wciąż próbują - opowiada Agata Kołodziej. Sama była świadkiem, jak płaczącą kobietę z małymi dziećmi wywożono z Polski z powrotem do lasu po stronie białoruskiej. Polscy pogranicznicy nie zawahali się odesłać za granicę chorego na serce mężczyznę, którego działacze przywieźli do miejscowego szpitala. - Następnej nocy dostaliśmy od niego przez telefon komórkowy wiadomość z drugiej strony granicy - relacjonuje Agata. Ich wysiłki okazały się daremne.

To wypychanie za granicę jest w świetle prawa międzynarodowego i w świetle prawa unijnego nielegalne - podkreśla Agata, ale rząd w Warszawie wprowadził niedawno przepisy, że są one legalne. Jak dodaje, Unię Europejską również nie obchodzi, że na tej granicy dziesiątki razy dziennie łamane jest prawo.

W poniedziałek w nocy polska straż graniczna odnotowała około 200 prób przekroczenia granicy przez migrantów i 29 tzw. readmisji z terytorium Polski. Sytuacja jest dynamiczna.

Autor: Barbara Wesel

Przeczytaj także:

Dzieje sięMasz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Źródło artykułu:Deutsche Welle
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (470)