Słowacja pewna wyniku referendum?
Kampania przed referendum unijnym na
Słowacji, wyznaczonym na 16 i 17 maja, jest prawie niewidoczna.
Nie ma kogo przekonywać, bo wszyscy jesteśmy za wejściem do UE -
twierdzą politycy.
Jednak nie wszyscy Słowacy pójdą do urn. Jedni - bo nie wiedzą, o jak istotne głosowanie chodzi, inni - aby z powodu niskiej frekwencji głosowanie uznano za nieważne.
Kampania przed referendum na Słowacji zakończy się w najbliższą środę o godzinie 14.00 - dwie doby przed otwarciem lokali wyborczych.
Wszystkie partie mające przedstawicieli w parlamencie - także opozycja, w tym i komuniści - deklarują poparcie dla wejścia kraju do UE. "Wśród polityków panuje powszechna zgoda, że musimy być w Unii. Nie mamy nawet scenariusza na wypadek, gdyby referendum się nie udało" - przyznał premier Mikulasz Dzurinda.
"Ta jedność polityków ma związek z niedawną przeszłością, gdy ze względu na niedemokratyczny sposób kierowania państwem przez ekipę Vladimira Mecziara odmówiono nam rozpoczęcia negocjacji w sprawie członkostwa w Unii Europejskiej. Dlatego dziś odrzucanie możliwości wejścia do UE albo podawanie w wątpliwość integracji europejskiej wywołuje na Słowacji podejrzenie o izolacjonizm lub tendencje niedemokratyczne" - twierdzi prezes Instytutu Badań Publicznych (IVO), politolog Grigorij Meseżnikov
Po referendum na Węgrzech i po pierwszych informacjach z Litwy wśród słowackich polityków zaczęły rosnąć obawy o wyniki referendum w ich kraju - nie o to, jak będą głosować Słowacy (80% deklarujących udział w głosowaniu będzie za integracją), ale czy dopisze frekwencja. Wynik referendum będzie ważny, gdy w lokalach wyborczych pojawi się minimum połowa uprawnionych do głosowania.
"Zdecydowanych wziąć udział w głosowaniu jest 42% i od kilku tygodni ten odsetek się nie zmienia" - powiedział w sobotę wicepremier Pal Csaky, który odpowiada za kampanię przed referendum.
Według Ośrodka Badań Opinii Publicznej przy Słowackim Urzędzie Statystycznym, udział w referendum zadeklarowało 66,8 ankietowanych, w tym 42% odpowiedziało: "zdecydowanie tak", a 24,8%: "raczej tak"
Socjologowie podkreślają, że odsetek osób, które są zdecydowane głosować, od dłuższego czasu nie zmienia się; w marcu było ich 42,2%, w lutym - 42,4%. Ich zdaniem, nie zmieni tego trwająca kampania - za krótka, mało przekonująca, zbyt ogólna, skierowana bardziej do zwolenników UE niż do eurosceptyków.
Kampania - zgodnie z przepisami - rozpoczęła się dwa tygodnie przed otwarciem lokali wyborczych. W jej trakcie Słowacy mieli dwa upalne 4-dniowe weekendy (dni wolne od pracy: 1 maja - święto pracy i 8 maja - rocznica zakończenia II wojny światowej - przypadły w czwartek), które wykorzystali na wypoczynek nad wodą, w górach czy na działce, z dala od polityki i mediów.
Kampanii informacyjnej przed referendum nie mogą prowadzić stacje komercyjne, lecz publiczna telewizja i radio.
Spotkania polityków z mieszkańcami wszystkich regionów kraju, na które wielu przyszło ze względu na darmowe piwo i gulasz, potwierdziły, iż Słowacy patrzą na sprawę wejścia do UE przez pryzmat swoich portfeli. Ludzie biedniejsi, starsi, mniej wykształceni, ze wsi przewidują, że po integracji poziom ich życia jeszcze się pogorszy. Dlatego większość z nich nie zamierza wziąć udziału w referendum lub będzie głosować przeciw akcesji.
Znawcy prawa nie są pewni, co się stanie, jeśli referendum okaże się nieważne z powodu zbyt niskiej frekwencji. Prawo przewiduje, że będzie można je powtórzyć dopiero po trzech latach. Wynik referendum może zmienić lub anulować parlament, ale również dopiero po trzech latach.
Zwolennicy integracji z UE muszą się liczyć z tym, że jeśli referendum okaże się nieważne, przeciwnicy wejścia do Unii mogą wezwać Trybunał Konstytucyjny, by orzekł jednoznacznie, czy Słowacja ma prawo przystąpić do UE bez zgody wyborców - ostrzegają prawnicy.