Śledztwo ws. usunięcia nerki pacjentce
Warszawska Prokuratura Okręgowa prowadzi śledztwo, które ma wyjaśnić, czy lekarz z pruszkowskiego szpitala operując swoją pacjentkę, nie przekroczył uprawnień. Operowana kobieta twierdzi, że miała mieć jedynie usuwane torbiele na jajniku, a po zabiegu lekarz poinformował ją, że usunął jej także nerkę.
11.08.2004 | aktual.: 11.08.2004 15:42
Środowe "Życie Warszawy" doniosło, że w powiatowym szpitalu w Pruszkowie młodej kobiecie podczas operacji usunięcia torbieli na jajniku usunięto też nerkę. W rozmowie z dziennikarzami "ŻW", kobieta stwierdziła, że nigdy na nerki nie chorowała i nikt jej w szpitalu pod tym kątem nie badał. Lekarz po operacji, miał jej wyjaśniać, że nerka została zaatakowana przez nowotwór.
Zawiadomienie złożył dyrektor szpitala. Śledztwo zostało wszczęte w marcu br. Podstawą wszczęcia było przekroczenie uprawnień podczas zabiegu usunięcia nerki - wyjaśnił rzecznik warszawskiej Prokuratury Okręgowej Maciej Kujawski. Dodał, że jest to kwalifikacja wstępna, a prokuratura bada też, czy nie doszło do przestępstwa polegającego na narażeniu pacjenta na niebezpieczeństwo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
Kujawski podkreślił, że w prowadzonym przez prokuraturę śledztwie dotychczas nikomu nie zostały postawione zarzuty. Trwają przesłuchania i analiza dokumentacji, którą udostępnił prokuraturze szpital - powiedział.
Wyjaśnił też, że przesłuchana została pacjentka, lekarz, który przeprowadzał operację i personel medyczny. Nie wykluczył jednak, że osoby te zostaną ponownie przesłuchane.
Prokuratura planuje też ekspertyzy mające wyjaśnić, czy były podstawy medyczne do usunięcia przez lekarza nerki. Jak podkreślił Kujawski, na obecnym etapie śledztwa nie można wykluczyć, że narząd ten - np. ze względu na nowotwór - kwalifikował się do usunięcia.
Powiedział też, że na razie nie podstaw do stwierdzenia, iż w tym przypadku doszło do handlu organami ludzkimi. Nie ma też podstaw do analizy innych operacji przeprowadzonych w tym szpitalu - dodał.
Prezes Stowarzyszenia Pacjentów "Primum Non Nocere" dr Adam Sandauer powiedział we środę, że Stowarzyszenie było w przeszłości informowane o podobnych przypadkach. Najgłośniejsza tego typu historia wydarzyła się jeszcze w PRL-u. Pacjentce miano operować jedynie woreczek żółciowy. Już w latach 90. okazało się, że dodatkowo nie ma nerki.
Dodał, że nie przypomina sobie, by któraś z tego typu spraw zakończyła się prawomocnym wyrokiem.
Sandauer podkreślił też, że w przypadku pacjentki z Pruszkowa mogło dojść do błędu - np. został pomylony pacjent albo w czasie zabiegu rzeczywiście okazało się, że nerkę trzeba usunąć, bo zaatakował ją rak. Jego zdaniem, jest mało prawdopodobne, by nerkę usunięto specjalnie - z przeznaczeniem do przeszczepu.
To jest szalenie trudne - podkreślił Sandauer. To nie jest tak, że ktoś może komuś wyciąć nerkę, schować ją do woreczka foliowego, wynieść ze szpitala i sprzedać gangsterowi. Nerkę do transplantacji trzeba pobierać w specjalnych warunkach. Musi być w odpowiednim płynie i w odpowiedniej temperaturze. Tego nie może zrobić jedna osoba. Potrzebni są ludzie do pobrania nerki i do jej transportu - wyjaśnił.