Śledczy na szóstkę
- Są dynamiczni i doświadczeni. Z wyjątkiem dwóch, wszyscy wywodzą się z wydziału VI do walki z przestępczością zorganizowaną prokuratury okręgowej. To prawdziwa kuźnia talentów, w której pracowali najlepsi.
25.03.2006 | aktual.: 25.03.2006 09:29
W środowisku wrocławskich prokuratorów od dawna mówiło się, że zmiany są potrzebne. Prawie wszyscy są zdania, że teraz będzie lepiej. – Wolałem rewolucję, niż zmieniać ludzi na stanowiskach na raty – tłumaczy Janusz Jaroch, szef prokuratury okręgowej. Z największym entuzjazmem śledczy przyjęli zmianę szefa prokuratury apelacyjnej. Został nim młody, ambitny Mieczysław Śledź, który w tzw. szóstce zrobił błyskotliwą karierę. Zaczynał w Prokuraturze Rejonowej Wrocław Psie Pole. – To czasem kwestia przypadku, jakie sprawy się dostaje – uważa.
Dobre przypadki
Ten przypadek zrządził, że jednym z najbardziej znaczących śledztw, które prowadził, była afera z gigantycznym przemytem papierosów do Niemiec w specjalnie przerobionych tirach i autach osobowych. – Sztangi były ukryte pod kostką brukową. Przemycano też narkotyki. Oskarżyłem 35 członków gangu – opowiada. Śledź może się też chwalić rozbiciem grupy z okolic Lubania, wyłudzającej odszkodowania od firm ubezpieczeniowych. W grę wchodziły nie tylko fikcyjne stłuczki, ale i fingowane kradzieże i podpalenia aut czy domu. Oskarżono prawie 80 osób, m.in. lekarzy orzeczników, policjantów, diagnostów i pracowników PZU. Dumny jest też z rozpracowania sprawy fikcyjnego handlu złomem. – W grę wchodzą gigantyczne oszustwa. Podejrzani wyłudzili 13 mln zł na puste faktury – wspomina. Na ławie oskarżonych posadził 40 podejrzanych. Zdaniem Śledzia, zmiany organizacyjne w prokuraturze apelacyjnej były konieczne. – Postawiłem na tych, których znam i którzy się sprawdzili – nowy szef zamierza wzmocnić wydział do walki z
przestępczością zorganizowaną, który był jednym z najsłabszych w kraju. – Teraz się to zmieni – deklaruje.
Nie zapomnieć sądu
Waldemar Kawalec, który ostatnie trzy lata kierował wydziałem szóstym prokuratury okręgowej, nie kryje, że nie od razu przyjął propozycję objęcia stanowiska zastępcy prokuratora apelacyjnego. – Pracowałem w świetnym zespole. Niełatwo było mi stamtąd odejść – przyznaje. W słynnych „PZ-ach” pracował od 1994 roku i jest jednym z najbardziej doświadczonych śledczych. Afery, które rozpracował, trudno policzyć. Jego specjalnością były sprawy gospodarcze.
Najsłynniejsza dotyczyła firmy Joker i ogromnych wyłudzeń. Mechanizm wyprowadzenia pieniędzy przypominał aferę Art-B i oscylator. Główny oskarżony Krzysztof J., wykorzystując słabość systemu bankowego na początku lat 90. (przelewy szły cztery dni), wyłudził 36 mld starych zł. Po 10-letnim procesie sąd skazał go na 5 lat więzienia. Inna sprawa dotyczyła niegospodarności i wyłudzeń kredytów przez akcjonariuszy Dolnośląskiego Banku Gospodarczego z Wrocławia. Kawalec oskarżył wtedy 11 osób z zarządu banku.
Jedna z najgłośniejszych jego spraw to śledztwo o kryptonimie Modrzewie. Cztery zabójstwa w Leśnej koło Jeleniej Góry były elementem wojny gangów na pograniczu. Przed sądem stanęło kilkudziesięciu przestępców (m. in. Azja, brat Carringtona, lidera jednej z grup przestępczych z okolic Zgorzelca). Oskarżono ich o udział w zbrojnych gangach, porwania, napady, wymuszenia haraczy, kradzieże i usiłowania zabójstwa Lelka, szefa konkurencyjnego gangu. Nic dziwnego, że Kawalec chciałby czasem pójść do sądu na rozprawę, aby nie tracić kontaktu z prokuratorską robotą. – Ale obawiam się, że będzie trudno – mówi.
Skromnie do przodu
Prokurator Marek Kuczyński – nowy, młody naczelnik najważniejszego w prokuraturze apelacyjnej wydziału zajmującego się przestępczością zorganizowaną, nie lubi się chwalić sukcesami. Jego koledzy podkreślają, że jest niezwykle pracowity. Na rozmowę godzi się z trudem. – Wolę pracować w ciszy i spokoju, a nie w świetle jupiterów – podkreśla. To Kuczyński prowadził przez półtora roku śledztwo dotyczące nieprawidłowości przy budowie Biblioteki Głównej Uniwersytetu Wrocławskiego. Akt oskarżenia skierował do sądu w tym tygodniu. Zarzuty postawił 18 osobom, w tym byłemu prorektorowi uczelni i byłemu doradcy rektora ds. przetargów. Ale to niejedyny jego sukces. W latach 2002-2004 wyjaśniał sprawę korupcji w komisjach lekarskich dla poborowych.
– Podejrzanych było około 100 osób, poborowych i lekarzy, którzy za łapówki od tysiąca do 5 tysięcy zł wystawiali fałszywe zaświadczenia o chorobach zwalniających kandydata od służby wojskowej – opowiada prokurator. Za ważną uważa tzw. sprawę Lubiąża, czyli wielką aferę korupcyjną wśród dolnośląskich psychiatrów. – Przestępcy, którzy chcieli uniknąć kary albo przewlec proces, docierali do skorumpowanych lekarzy. Niektórzy z nich byli biegłymi sądowymi. Za łapówki wystawiali zaświadczenia o fikcyjnych chorobach czy wydawali fałszywe opinie dla sądu – opowiada. Co chciałby zrobić jako naczelnik? – Wzmocnić kadrowo mój wydział i kontynuować dobrą pracę poprzedników – zapowiada krótko.
Nie do zapomnienia
Dariusz Szyperski, nowy zastępca prokuratora okręgowego, mówi, że przez jego ręce przewinęło się ponad sto tysięcy spraw. Są takie, których się nie zapomina. – Podwójne zabójstwo na ulicy Żytniej – wspomina. – To było chyba na początku lat 90. Bardzo brutalna zbrodnia. Wszedłem do mieszkania i zobaczyłem człowieka nabitego na pal. Coś potwornego! Długo nie mogłem zapomnieć tego wstrząsającego widoku. Dobrze pamięta także aferę w Dolnośląskiej Kasie Chorych. W komputerach urzędników policja znalazła ponad 11 tysięcy zdjęć z twardą pornografią. Wśród nich najwięcej było materiałów z udziałem zwierząt i nieletnich. – Sprawa była bulwersująca – mówi Szyperski. – Policja wkroczyła do kasy z kontrolą. Podejrzewała, że są tam fałszowane dokumenty i kopiowane nielegalne programy komputerowe. Nikt nie spodziewał się, co naprawdę kryją twarde dyski. Prokurator Arkadiusz Jeziorek, nowy szef wydziału do spraw zwalczania przestępczości zorganizowanej, zasłynął m.in. dzięki sprawie gangu Szkieletora. Dowody winy zebrane
przez śledczego były tak mocne, że Witold M., oskarżony o kierowanie grupą przestępczą i obrót znaczną ilością narkotyków (cztery kilogramy kokainy), w sądzie dobrowolnie poddał się karze siedmiu i pół roku więzienia. – To nie moja zasługa – mówi Jeziorek. – Uznanie należy się policjantom z wydziału kryminalnego. To oni odwalili kawał dobrej roboty. Ja mogę przypisać sobie w tej sprawie jedynie nieustępliwość.
Cena zawodowstwa
Trudno namówić go na rozmowę o sukcesach. O pracy mówi: „taka, jak każda inna”. – To trzeba po prostu lubić – przyznaje. – Wiele śledztw prowadzi się po godzinach. Kosztem rodziny i życia prywatnego. Trzeba też umieć godzić się z porażkami. W jednej z pierwszych spraw dotyczących wyłudzeń komunikacyjnych w 2001 roku nie udało mi się udowodnić, że stała za nimi zorganizowana grupa przestępcza.
Nowy szef prokuratorów śledczych cieszy się, że mimo awansu nadal będzie mógł prowadzić postępowania. – Nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej – uśmiecha się Jeziorek. – Z naszego wydziału odeszło dwóch fachowców – prokuratorzy Śledź i Kawalec. Przyszedł tylko jeden nowy. W tej sytuacji pracuję, jak każdy inny prokurator, a awans oznacza, że obowiązków mi przybyło. Przyznaje, że dla pracy poświęcił kawał swojego prywatnego życia. Najbardziej żałuje, że musiał zrezygnować z... tańca towarzyskiego. – Kiedyś tańczyłem w turniejach i miałem nawet kilka sukcesów – opowiada. – Dziś na pasje z młodości nie starcza czasu. Teraz zaangażowałem się w hobby mojej żony, która hoduje papugi. Mamy w domu papugę eklektus, bardzo rzadką w Polsce.
Eliza Głowicka, Katarzyna Tokarska