SLD - plan B, czyli dramat w trzech aktach
Po ostatnich naciskach Unii Europejskiej w sprawie zmniejszenia dopłat dla polskich rolników, po „udanych” krokach w polityce krajowej (plan Hausnera) oraz po „sukcesach” w budowie dróg i autostrad - rząd ma już dosyć. SLD ma już dosyć. Co robić, by wybory w 2005 roku nie zakończyły się sromotną klęską ugrupowania lewicy?
Akt Pierwszy. Postawić weto Unii Europejskiej – koniec negocjacji, wchodzimy na ustalonych warunkach. Można też posunąć się dalej, stawiając sprawę na ostrzu noża. Nie wchodzimy, dopóki nie dacie nam więcej korzystnych dopłat, praw i terminów. Unia się zgodzi - mamy sukces. Unia się nie zgodzi - zatem mówimy: nie wchodzimy. Unia - tak, ale na naszych warunkach!
Akt Drugi. Ogłaszamy bankructwo polskiej gospodarki i prosimy Stany Zjednoczone o pomoc gospodarczą. Nasz sojusznik chętnie odbuduje kraj swojego alianta. Przyznajemy się do błędów i wypaczeń – nasze społeczeństwo lubi publiczne kajanie i wyznanie grzechów. Patrzymy dalekosiężnie i widzimy San Fransisco na polskim ściernisku. Realne bardziej niż szklane domy Żeromskiego.
Akt trzeci. Podajemy rząd do dymisji i rozpisujemy wybory na wiosnę. Społeczeństwo tego oczekuje i co mówi: Jacy odpowiedzialni! Jacy uczciwi! Potrafili się do błędów przyznać! Żaden inny rząd nie miał by odwagi! Prawdziwi mężowie stanu! Zasługują, by dalej rządzić Polską! I kto wtedy wygrywa? Oczywiście SLD i premier Leszek Miller.
Epilog. Unii powiedzieliśmy nie. Jesteśmy najbliższym sojusznikiem USA. Amerykanie budują drogi i autostrady. Unia „skręca” się z przejęcia, bo kurczą się jej nowe rynki. Czechy, Słowacja, Węgry - również proszą Amerykanów o pomoc i nie wstępują do Unii. Znów Polska jest liderem zmian w Europie! Polska Winkelridem narodów!
Go! Go! SLD!!