PublicystykaSławomir Sierakowski: krajobraz po pierwszej bitwie z PiS

Sławomir Sierakowski: krajobraz po pierwszej bitwie z PiS

Kaczyński robi, co może, żeby było nas jak najwięcej. Dołożył nowy przypadek do polskiego języka: "wymiotnik". I wyzywa od złodziei i komunistów zwykłych ludzi, którzy wyszli pierwszy raz po '89 roku na ulicę. A ludzie ironicznie się z tym identyfikują, witając się nawzajem słowami o najgorszym sorcie - pisze Sławomir Sierakowski dla Wirtualnej Polski. Publicysta komentuje m.in. wyniki ostatniego sondażu, w którym PiS przegrał z .Nowoczesną.

Sławomir Sierakowski: krajobraz po pierwszej bitwie z PiS
Źródło zdjęć: © Eastnews | Adam Guz
Sławomir Sierakowski

16.12.2015 | aktual.: 26.07.2016 13:52

Nie wiem, czy prezes Kaczyński i jego świta odczuwa przyjemność z obrażania nas. I tak mi nikt z tamtej strony nie uwierzy, ale wcale nie cieszę się z krytykowania PiS. Głównie jednak dlatego, że to po prostu nudne. Może o tyle stało się ostatnio ciekawsze, że z przewidywalnej populistycznej partii skrajnej prawicy, PiS stał się partią nieprzewidywalną. Zrobiło się ciekawiej, ale za to jest jeszcze więcej powodów do krytyki, bo PiS uwija się jak może, żeby wyjąć bezpieczniki z systemu polskiego prawa, które mogłyby powstrzymać jego zapędy. Oczywiście nie w zrealizowaniu programu 500 złotych na dziecko, ale przejęciu mediów, sądów i wszystkiego, co prezes lubi najbardziej.

Jak napiszę o Platformie Obywatelskiej, to nikt tego nie będzie chciał czytać, a nawet nie wiem, co o PO ciekawego można napisać. Gdybym był bardziej niepokorny, to bym wiedział, ale tak to nie wiem. Donald Tusk poświęcił na temat Platformy sporo miejsca w obszernym wywiadzie do świątecznego wydania "Polityki" i zrozumiałem, dlaczego ludzie mogli wybrać PiS, może nawet wiedząc, że z tego będą tylko same problemy. Nijakość tamtej władzy była powalająca. Ale z dzisiejszej perspektywy wygląda to, jak nijakość zakładu ubezpieczeniowego, czym w istocie PO głównie była. O jednym takim, co nam ukradł Polskę, Tusk nic nie mówił, bo nie mógł, uzasadniając to ponadpaństwową funkcją polityczną.

O .Nowoczesnej, która zaczyna prowadzić w sondażach, niewiele jeszcze wiadomo, bo punkty zbiera na razie gratis za niemoc Platformy, ale także za refleks i punktualność, gdy trzeba było protestować przeciwko temu, co wyrabia nowa władza. Choć wszyscy spodziewali się solisty, okazało się, że jest drużyna, medialnie bardzo sprawna, w której na drugie miejsce po liderze wybiła się - w sam raz na ten czas - młoda prawniczka Kamila Gasiuk-Pihowicz. .Nowoczesna zapomniała o podatku liniowym i innych tego typu pomysłach, które - o ile do nich wróci - zrobią z niej na powrót KLD (Kongres Liberalno-Demokratyczny). Możliwe, że Ryszard Petru odczyta kredyt zaufania, jaki dostał od mediów i społeczeństwa, jako wskazówkę, że jeśli chce przewodzić szerokiej formacji, musi porzucić neoliberalizm. Jak dotąd jedynym momentem na zaprezentowanie polityki, jaką chciałby prowadzić, były wybory. Przez wyborców oceniony został na 7 proc z kawałkiem. Dziś to jest 31 proc. Różnicą jest to, co wynika z rozdźwięku między
neoliberalizmem a rzeczywistością. Zobaczymy, jakie wnioski wyciągnie z tego Platforma... napisałem odruchowo, a chciałem napisać Petru.

Nie raz, za młodu, zdarzało mi się narzekać - tylko pół żartem - że moje pokolenie nie przeżyło swojej "wiosny" i poddamy się bez walki naszym czasom. Chciało się być romantykiem, a trzeba robić pozytywistyczną robotę: wydawać książki, organizować seminaria, prowadzić świetlice. I już myślałem, że tak będzie do końca życia, wiedząc, że dla kraju rewolucje kończyły się jednak znacznie gorzej niż nieznośne czasy "ciepłej wody w kranie", więc niczego bardziej wybuchowego lepiej Polsce nie życzyć. I nie życzę. W żadną zaawansowaną destrukcję tego państwa wciąż jeszcze nie wierzę, choć realizm, a nie fantazja, zmusza do uruchomienia wyobraźni.

U nas tak już jest, że co jakiś czas pojawia się taki Kaczyński, wszystko rozwala i trzeba iść na ulicę, organizować, pisać i działać. Jak wybuchowo skończy się rozwalanie polskiej demokracji przez Kaczyńskiego, jeszcze nie wiemy. Wiemy dwie rzeczy: że Kaczyński się nie cofnie i że my - zwykli ludzie, którzy tłumnie wyszli na ulice w minioną sobotę - też się nie cofniemy. Policzyliśmy się, ucieszyliśmy sobą nawzajem, zdziwiliśmy się, że w jednym marszu idzie cały przekrój społeczny. A jaki tłum moherowych beretów! Młode rodziny, starsi panowie kombatanci, taksówkarze, księgowi, przedsiębiorcy. Tu pan ze znaczkiem rodzin katyńskich, tam pani z miejscowości, o której nigdy nie słyszałem, wójt z podwarszawskiej wsi i znany pisarz. Redaktorstwo z "Polityki" przeciska się na drugą stronę ulicy, starsze małżeństwo pyta, gdzie się ten tłum kończy. Nikt nie widzi, bo daleko, ale chyba za daleko nie, bo przecież więcej niż kilka tysięcy to nas nie może być. Później wszyscy będą zaskoczeni, że nie widzieli większości
z tych manifestantów, których spodziewali się zobaczyć, bo zawsze ich widywali na tych samych niewielkich demonstracjach. Ale ucieszeni, że pierwszy raz taki numer zrobiliśmy władzy. W sobotę będzie kolejny.

Wcześniej eksperci, publicyści, dziennikarze i zwykli ludzie stawiali sobie w rozmowach pytania: jak Trybunał orzeknie, tak to oni będą musieli zrobić. A jak nie zrobią, to wtedy... I można to było wszystko jakoś poukładać. Brakowało tylko jednej odpowiedzi: co zrobić, jak oni wszystkich po prostu oleją? I Trybunał będzie sobie orzekał, a oni to będą ośmieszać i pójdą dalej? Jeden z PiS-u powie, że się oczywiście zastosują, drugi - że to przecież tylko opinia, trzeci - że Trybunał się już dawno skompromitował, czwarty - że Rzepliński z PO startował, a piąty - że zdania prawników są podzielone. Kukiz doda, że jak będzie nowa konstytucja to wtedy pogadamy. Jak tak będzie, to co?

Dziś to pytanie brzmi już inaczej: czy będzie nas na ulicach dostatecznie wielu, żeby władza się przestraszyła? Kaczyński robi, co może, żeby było nas jak najwięcej. Dołożył nowy przypadek do polskiej języka: "wymiotnik". I wyzywa od złodziei i komunistów zwykłych ludzi, którzy wyszli pierwszy raz po '89 roku na ulicę. A ludzie ironicznie się z tym identyfikują, witając się nawzajem słowami o najgorszym sorcie.

Zdarzyła się jeszcze jedna godna uwagi rzecz. W "Traktacie poetyckiem" Miłosz celnie, na długo przed antysemickim marcem 1968, napisał, że "spadkobiercą ONR jest Partia", zauważając, że PZPR korzysta z metod wypracowanych przez autorytarny nacjonalizm. Dziś w schematy działania i w retorykę komunistów wpasowuje się Kaczyński i jego zdyscyplinowane szeregi. Nie chodzi o jednego prokuratora czy sędziego ze stanu wojennego. Chodzi o ten sam styl władzy i zapędy autorytarne. Wszystko można powiedzieć o poprzednikach, ale tylko obecną władzę stać na tak niespotykany cynizm, kłamanie w żywe oczy, wysyłanie sprzecznych komunikatów i instalowanie nowej władzy, nie licząc się z prawem, zagraniczną opinią publiczną, właściwie z nikim. Ludzie to jednoznacznie skojarzyli i po raz pierwszy zaczęli krzyczeć "Precz z komuną!" do polityków, którzy myśleli, że choć nie posiadają zasług, to mają monopol na antykomunizm. Manifestanci zaczęli się nawet zbierać pod domem Kaczyńskiego (nie pochwalam tego), jak wcześniej Liga
Republikańska zbierała się pod domem Jaruzelskiego.

Jeśli moherowe berety zaczną przechodzić do społecznej opozycji, a skojarzenia z komuną do PiS, z polską demokracją powinno być dobrze.

Sławomir Sierakowski dla Wirtualnej Polski

[

]( http://www.krytykapolityczna.pl/wydawnictwo/memyigraffy )

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1818)