Skończył się czas samozadowolenia Platformy
W sondażach ważne są nie chwilowe wyniki, ale tendencje. Gdy się im przyjrzeć, jedno widać wyraźnie: czas wygodnego samozadowolenia dla rządu i Platformy powoli się kończy. Dzwonek ostrzegawczy zaczyna dzwonić. Choć wciąż partia rządząca i jej lider są silni słabością przeciwnika.
27.06.2008 06:17
W przypadku Lecha Kaczyńskiego notowania wyglądają niezmiennie kiepsko. Obecny sondaż jest o tyle ciekawy, że mija właśnie półmetek kadencji. W ciągu pierwszych miesięcy w publicznej wyobraźni utrwalił się określony obraz prezydenta – osoby zagubionej, nieporadnej, obrażalskiej i sprawującej funkcję w imieniu jednej z partii. Z czasem Lech Kaczyński nieco okrzepł, ma na swoim koncie trafione działania w polityce zagranicznej, zwłaszcza dotyczącej naszych sąsiadów na wschodzie, ostatnio skorzystał z okazji do pokazania się w luźniejszych okolicznościach podczas Mistrzostw Europy w piłce nożnej, ale werdykt wyborców wydaje się niezmienny: Lech Kaczyński się nie sprawdza. Czy to sprawiedliwa ocena i czy media zawsze uczciwie przedstawiają tę prezydenturę, to inna sprawa. Faktem jest, że współpracownicy prezydenta nie są w stanie odwrócić niekorzystnej tendencji. Wprawdzie przed Lechem Kaczyńskim jeszcze dwa i pół roku, ale trudno sobie wyobrazić, żeby do tego czasu wykres poparcia dla niego poszybował w górę.
Donald Tusk ma olbrzymią przewagę nad Lechem Kaczyńskim, swoim potencjalnym konkurentem w najbliższych wyborach prezydenckich, ale zaczyna odczuwać sondażowe skutki sprawowania władzy. Dla Tuska od początku trwania jego rządu głównym problemem było, jak sprawować władzę wykonawczą w taki sposób, żeby nie być obarczanym winą za sytuację w kraju, w miarę możliwości nikomu się nie narażać i dowieźć bezpiecznie swoje wysokie poparcie do wyborów prezydenckich. Początkowo udawało się to dość dobrze. Zaczęło iść gorzej, gdy rząd stanął wobec realnych problemów: cen paliw, inflacji czy koniecznością zapobieżenia krachowi budżetowemu, który nastąpiłby niechybnie, gdyby pracownicy zachowali dotychczasowe uprawnienia emerytalne. Tusk zaczyna dostrzegać niewygodną prawdę: nie da się realnie rządzić i unikać odpowiedzialności za sytuację w państwie. Jak długo można pozorować działania, w rzeczywistości robiąc niewiele. Szef rządu bywa obarczany przez wyborców winą nawet za to, na co nie do końca ma wpływ.
W porównaniu z notowaniami premiera, notowania rządu wyglądają nędznie. To z jednej strony dowód, iż Donaldowi Tuskowi nadal udaje się w dużym stopniu utrzymać iluzję, że to nie on odpowiada za porażki, ale „źli bojarzy”. Z drugiej – pokazuje kiepską jakość rządowych kadr. Nie bez powodu w rankingach popularności na ostatnich miejscach lądują wciąż te same osoby, będące zarazem charakterystycznymi twarzami tego gabinetu: Ewa Kopacz, Katarzyna Hall czy Cezary Grabarczyk. W tej sytuacji roszady w rządzie są tylko kwestią czasu. Takie odnowienie wizerunku jest normalnym chwytem, ale nastąpi wtedy, gdy premier będzie mógł uniknąć wrażenia, że zmienia ludzi pod naciskiem opozycji. Nie wiadomo więc, czy zmian dokona już w sierpniu.
W sondażu poparcia dla partii ciekawe jest, że o ile PO wykazuje delikatną tendencję spadkową – znów efekt zużycia władzą i nie spełnionych oczekiwań – to PiS trwa niezmiennie w miejscu i zdaje się w ogóle nie korzystać na stopniowym spadku poparcia dla konkurencji. To kiepska recenzja dla Prawa i Sprawiedliwości jako opozycji. Trudno się jednak dziwić. W telewizji wciąż te same twarze, odstraszające niezdecydowanych i wahających się: Przemysław Gosiewski, Beata Kempa, Joachim Brudziński. Brak pomysłów, rutyna kolejnych konferencji prasowych, słowem – marazm w partii. Jarosław Kaczyński doprowadził PiS do ściany. Aby kreska na wykresie poszła w górę, musiałby całkowicie odświeżyć wizerunek swojego ugrupowania, a na to się nie zanosi.
Łukasz Warzecha specjalnie dla Wirtualnej Polski