Słowik: Polski Ład. Składka zdrowotna w górę. Ale czy dzięki temu szybciej dotrzemy do lekarza? [OPINIA]
Jedną z najbardziej kontrowersyjnych zapowiedzi Polskiego Ładu jest wprowadzenie liniowej składki zdrowotnej w wysokości 9 proc., co w praktyce oznacza, że wielu Polaków zapłaci więcej. Kluczowe pytanie dziś brzmi: czy gdy oddamy państwu więcej naszych pieniędzy, dostaniemy lepszą usługę?
13-14 miesięcy. Tyle czasu trzeba dziś czekać na prosty zabieg chirurgiczny, który ma być wykonany w szpitalu wojewódzkim w dużym mieście. Terminy na rehabilitację pocovidową sięgają 18 miesięcy. A, jak przekonuje prof. Andrzej Fal, prezes zarządu głównego Polskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego - będzie tylko gorzej.
Jego zdaniem już niebawem czas oczekiwania na wizytę u lekarza-specjalisty na zabieg lub operację będzie o wiele dłuższy niż przed pandemią.
- Nie ma magicznej recepty na uniknięcie tego. Z jednej strony potrzebny będzie dotychczasowy serwis medyczny, z drugiej będzie trzeba spłacać dług zdrowotny, a z trzeciej - będziemy musieli zaopiekować się nieznaną jeszcze liczbą pacjentów z powikłaniami długoterminowymi po COVID-19 - mówi Fal w wywiadzie dla WP.
Zobacz też: Polski Ład. Polityk Lewicy zachwycony jednym z pomysłów
Obóz Zjednoczonej Prawicy zaproponował jednak w spbotę istotne zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia. Docelowo, w 2027 r., do 7 proc. PKB. Głównym motorem napędowym tego wzrostu ma być realne podniesienie składki zdrowotnej.
Polski Ład. Kto zapłaci więcej?
Jak wskazywaliśmy już na łamach WP, odczują to przede wszystkim drobni przedsiębiorcy. Dzisiaj płacą oni 381,81 zł miesięcznie. Po wejściu w życie zmian płacić będą 9 proc. dochodu. Oznacza to, że wszyscy, którzy zarabiają powyżej 6 tys. zł miesięcznie - będą płacić o co najmniej kilkadziesiąt zł więcej w skali miesiąca. Ci zarabiający po 15 tys. zł miesięcznie zapłacą więcej aż o 1106 zł. Dodatkowo składki zdrowotnej nie będzie można odliczyć do podatku.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że nowy sposób wyliczania składki zdrowotnej, w praktyce oznacza nałożenie dodatkowego podatku dochodowego. Ale samo to nie oznacza jeszcze przecież, że pomysł jest zły. Kluczowe dla jego oceny jest to, co dostaniemy w zamian. I na te pytania na razie nikt nam nie chce konkretnie odpowiedzieć.
Ułatwiony dostęp do specjalistów?
Przede wszystkim: czy wskutek podniesienia składki zdrowotnej czas oczekiwania na wizytę u specjalisty bądź na przyjęcie do szpitala ulegnie skróceniu? Jednym z elementów Polskiego Ładu jest zniesienie limitów do lekarzy-specjalistów. Teoretycznie to powinno ułatwić szybsze przyjęcia. Szkopuł w tym, że nierozwiązany zostaje problem wąskiego gardła w postaci mało licznej kadry fachowców.
Wystarczy spojrzeć na opublikowane w listopadzie 2019 r. badanie "Health at Glance 2019", które przygotowała Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) we współpracy z Komisją Europejską. To powszechnie szanowane na całym świecie źródło analiz funkcjonowania systemów ochrony zdrowia.
Z opracowania tego wynika, że współczynnik liczby lekarzy w przeliczeniu na ogół mieszkańców wynosi w Polsce 2,4. To najgorszy wynik spośród wszystkich sprawdzonych państw europejskich. Dla porównania w Grecji jest to 6,1, w Austrii 5,2, w Portugalii 5,0, w Czechach 3,7, a na Węgrzech 3,3. Średnia dla wszystkich państw OECD wynosi zaś 3,5. Jeszcze gorszy jest fakt, od niemal 20 lat współczynnik lekarzy do ogółu mieszkańców zwiększa się w Polsce bardzo nieznacznie, podczas gdy w wielu państwach wzrost jest duży.
Uwolnienie limitów do specjalistów jest więc właściwym krokiem, ale czy nie okaże się, że tak jak pieniędzy nie zabraknie, tak większy problem będzie ze znalezieniem lekarza, który wykona badanie lub zabieg?
Polski Ład a pracownicy medyczni
Istotne w kontekście podniesienia składki jest także to, czy z dodatkowych pieniędzy podwyżki otrzymają młodzi lekarze, pielęgniarki i ratownicy medyczni. Jest bowiem, jak rzadko kiedy, ogólnopolska zgoda co do tego, że zarabiają oni za mało. Twórcy Polskiego Ładu wspominają zaś jedynie o podniesieniu wynagrodzeń minimalnych w opiece zdrowotnej. Chciałbym zaś wiedzieć, czy więcej pieniędzy już w 2022 r. dostanie ciężko pracująca pielęgniarka, która dziś - biorąc dodatkowe dyżury - otrzymuje 3000 zł miesięcznie.
Mówiąc wprost: samo podniesienie obciążenia składką zdrowotną nie robi na mnie wrażenia. Mam jedynie obawy o to, czy rzeczywiście te pieniądze zostaną wydane na wzrost jakości usług w ochronie zdrowia. Możliwy jest przecież wariant, w którym państwo, mające coraz bardziej rozbuchane potrzeby socjalne, pośrednio sfinansuje tenże socjal ze składki. Formalnie to niedozwolone, lecz w praktyce wystarczyłoby przecież skąpiej dotować system ochrony zdrowia z budżetu państwa. A kto nie wierzy, że ten wariant jest możliwy, niech sobie przypomni dyskusję o wprowadzeniu podatku cukrowego.
Eksperci apelowali wówczas, by w ustawie zapisać, że pobrane na podstawie nowej daniny pieniądze będą dodatkowymi w systemie, a nie zastąpią część budżetowej dotacji. Rząd się na to nie zgodził. Poprzez nowy podatek można bowiem ograniczyć część dotychczasowego finansowania. W ten sposób obciążenie obywateli się zwiększa, ale już w systemie ochrony zdrowia wcale pieniędzy nie przybywa proporcjonalnie do tego zwiększonego obciążenia.
Wreszcie, wierzę, że sam fakt podniesienia składki to tylko zalążek szykowanej reformy. Dziś bowiem można by pod szpitale dowozić codziennie pieniądze furgonetkami, a i tak by było mało. Oczywiste jest to, że wydolny system musi mieć zapewnione właściwe finansowanie. Ale samo finansowanie nie oznacza jeszcze, że system będzie wydolny.