Skazani na sukces

Groziło jej zamknięcie, a stanęła mocno na nogach. Nie chce być państwowym molochem i rwie się do prywatyzacji. Kopalnia „Bogdanka” na Lubelszczyźnie jest zaprzeczeniem kompleksów polskiego górnictwa.

Na przełomie lat 80. i 90. było już jasne, że system pompowania pieniędzy w strategiczny dla partii sektor przemysłu znajduje się na skraju bankructwa. Górnictwo pilnie potrzebowało reform. Różne były pomysły na skuteczne zmiany: od zamykania nierentownych kopalń, przez redukcję zatrudnienia, po prywatyzację sektora górniczego. Wszystkie trzy metody od lat są najbardziej trudnymi i nierozwiązanymi kwestiami na Górnym Śląsku. Górnicza „wyspa” na Lubelszczyźnie nie była wolna od tych problemów. Kopalnia „Bogdanka” miała jedne z najwyższych w Europie koszty wydobycia i blisko 60-procentowy deficyt w skali roku. Z takimi stratami była pierwsza w kolejce do zamknięcia. Jednak w ciągu kilkunastu lat stała się niespodziewanie przykładem, że sukces transformacji nie musi ominąć górników. Pod dwoma warunkami: odważnych decyzji i mądrej polityki przedsiębiorcy.

Niskie koszty – większe zyski

Problemem była kwestia zatrudnienia. Było jasne, że koszty produkcji są za duże, m.in. ze względu na nieproporcjonalną do potrzeb liczbę pracowników. – Stanąłem przed dylematem – mówi prezes „Bogdanki”, Stanisław Stachanowicz. – Wiedziałem, że 600 osób przychodzi do pracy niepotrzebnie. Ale jak im to powiedzieć? Musiałem coś z tym zrobić – dodaje. Redukcji dokonano według klucza ustalonego ze sztygarami: wypowiedzenia dostali ci, którzy od dłuższego czasu mieli problem z pracą na trzeźwo lub wykazywali się najmniejszym zaangażowaniem. Krok ten był tym bardziej odważny (niektórzy zapewne dodadzą: nieludzki), że zwolnienia przeprowadzono bez żadnych osłon socjalnych. Później część tych osób mogła wrócić do kopalni.

Redukcja zatrudnienia obniżyła znacząco koszty produkcji, a jednocześnie wzrosła wydajność pracy. Efekt jest taki, że wydobycie wzrosło trzykrotnie w ciągu 10 lat. Ponadto rocznie na jednego górnika „Bogdanki” przypada średnio 1100 ton wydobytego węgla (dla porównania – w Australii, dzięki wyjątkowo niskim kosztom wydobycia, średnia ta wynosi aż 25 tys. ton!). Przeciętne zarobki górników na Lubelszczyźnie są też wyższe o prawie 1000 zł od dochodów ich śląskich kolegów. – Trzeba wybierać: albo będziemy zatrudniać nadmiar ludzi i mało zarabiać, albo odwrotnie – mówi Stachanowicz. Trudne decyzje i ich pomyślne wyniki stwarzają teraz sytuację, że ofert pracy w „Bogdance” dzięki planowanym inwestycjom będzie przybywać. Planowana rozbudowa i otwarcie kolejnych szybów na polu „Stefanów” będzie się wiązać z nowymi etatami. Nie byłoby ani tej szansy, ani samej kopalni, gdyby nie odważne kroki na początku lat 90. Z kopalni przynoszącej straty „Bogdanka” stała się dochodową firmą z zyskiem 72 mln zł netto w ubiegłym
roku.

Nasza kopalnia

Tajemnica sukcesu „Bogdanki” polega też na wyjątkowej, jak na ten sektor gospodarki, świadomości większości pracowników, że są jego współtwórcami. – Trzeba wiązać wyniki kopalni z pracą ludzi – podkreśla prezes Stachanowicz. – Żeby pracownicy mieli poczucie, że mają swój udział w zyskach firmy i że od jakości ich pracy zależy powodzenie – dodaje. I rzeczywiście, na zarobki w „Bogdance” nie można narzekać. Do tego dochodzą 30-procentowe premie, co też jest skutecznym sposobem na robotnika. Jednocześnie zadziwia rozsądne podejście większości załogi do kwestii finansowej.

Pracownicy „Bogdanki” nie ulegają pokusie, żeby od razu „przejeść” zysk kopalni i wyciągnąć jak najwięcej dla siebie. Widzą, że pieniądze się nie marnują, ale są dobrze inwestowane. Jesteśmy na pierwszej zmianie, 960 m pod ziemią. – Przyjeżdżają tu wycieczki z Francji i Meksyku i dziwią się, że na tak dobrym sprzęcie pracujemy. Oni tam takiego nie mają – mówi jeden z górników. Najważniejsze jednak jest to, że prawie cała załoga (95 proc.) chce prywatyzacji kopalni! Jest to dokładne odwrócenie proporcji, które dominują na Śląsku. To swoisty paradoks, bo właśnie śląskie kopalnie, choć tego nie chcą, są pierwsze w planie rządowym prywatyzacji górnictwa. Natomiast Lubelski Węgiel SA, który tworzy „niepokorna” kopalnia, jest w tym planie na szarym koń- cu. Pracownicy „Bogdanki” powołali spółkę pracowniczą, w której ulokowali swoje pieniądze. Widzą, że spółka przynosi zyski, i chcą sami zarządzać swoim sukcesem. Kopalnia jest otwarta na różne możliwe sposoby prywatyzacji, najbardziej zaś przywiązana jest do
pomysłu startu na giełdzie. Gdyby tylko udało się przełamać opór administracji państwowej (obecnie prawie 100 proc. akcji „Bogdanki” należy do Skarbu Państwa).

Komu przeszkadza sukces?

Niedawno pojawiła się nowa przeszkoda w prywatyzacji, która niepokoi zgodnie władze „Bogdanki”, jej związki zawodowe i resztę pracowników. Ministerstwo Gospodarki wystąpiło z projektem połączenia w jeden holding kopalni z Elektrownią „Kozienice” (głównym odbiorcą lubelskiego węgla) oraz… z wielkopolską grupą energetyczną Enea. Przeciw takiemu rozwiązaniu protestuje jednomyślnie cała „Bogdanka”, twierdząc, że byłby to zamach na wypracowany przez nich samodzielnie sukces. Ośrodek decyzyjny takiego przedsiębiorstwa przeniósłby się do Poznania i tam też odpłynęłaby duża część zysków kopalni. Górnicy protestowali już w Lublinie i złożyli petycję do premiera na ręce wojewody lubelskiego. – Gdyby do tego doszło, byłaby to strata dla całej Lubelszczyzny, bo wiele kapitału poszłoby do bogatszych regionów kraju – uważa prezes „Bogdanki”. Trudno znaleźć inny powód dla tego projektu jak kłopoty z zadłużeniem „Kozienic”. Dochodowość „Bogdanki” mogłaby stanowić gwarancję dla kredytów zaciągniętych przez elektrownię. To
może być czerwone światło dla dalszego rozwoju kopalni.

Tradycja w okresie dojrzewania

Dla wielu ludzi zestawienie zielonej Lubelszczyzny i „czarnego fachu” jest ciągle trochę egzotyczne. Rzeczywiście, trudno mówić o tradycji górniczej na wschodzie Polski na taką skalę, jak to ma miejsce na Śląsku. Wydobycie w „Bogdance” zaczęło się zaledwie 24 lata temu. Do pracy w kopalni trafili ludzie z różnych kręgów i środowisko górnicze jest ciągle na etapie dojrzewania. Początkowo był problem ze szkołami górniczymi. W okolicy działały w Lublinie i Chełmie, ale już nie w Łęcznej, położonej najbliżej „Bogdanki”. Obecnie jednak działa już w niej technikum górnicze, kształcące przyszłą kadrę kopalni, a dostają się do niego tylko najlepsi uczniowie. – Wie pan, kiedyś przyjmowano wszystkich do górnictwa, a teraz trzeba mieć naprawdę dobre przygotowanie – mówi nadsztygar Bogdan Kowal. Często zdarza się, że dorosłe dzieci górników podejmują też pracę pod ziemią i w ten sposób rodzi się rodzinna tradycja zawodowa. Coraz bardziej popularne są tutaj biesiady górnicze, działa karczma górnicza, a i Barbórka wyrabia
sobie odpowiednią pozycję w kalendarzu życia regionu. – Na początku śmiali się z nas tutaj, nazywając chłoporobotnikami, którzy pompują wodę, a nie węgiel wydobywają – wspominają związkowcy z „Bogdanki”. Dzisiaj pewnie trochę głupio autorom tych dowcipów. Za głęboko sięga już sukces kopalni.

Jacek Dziedzina

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)