Siostra Olewnika dla WP: złożę wniosek do Strasburga
W październiku mija siedem lat od uprowadzenia Krzysztofa Olewnika, syna płockiego biznesmena. Choć rodzina stoczyła dramatyczną walkę o życie zamordowanego pięć lat temu mężczyzny, nadal nie są znane kulisy tej sprawy. Danuta Olewnik-Cieplińska, siostra Krzysztofa Olewnika, mówi w rozmowie z Wirtualną Polską, że dosyć ma walki z policją i prokuraturą. - Będę pukać wszędzie tam, gdzie nie sięgają polskie układy - zapowiada. Jak dodaje, planuje spotkanie z europosłami i złożenie wniosku do Trybunału w Strasburgu.
WP: Agnieszka Niesłuchowska: Pani ojciec może usłyszeć prokuratorskie zarzuty. Kilka dni temu „Fakty TVN” podały, że miał on uderzyć prokuratora po przejrzeniu akt w sopockiej prokuraturze. Prokurator Krajowy potwierdził w programie „Teraz My”, że doszło do incydentu, w którym została naruszona nietykalność urzędnika. Jak pani zareagowała na tę wiadomość?
Danuta Olewnik-Cieplińska: Trudno komentować tę sprawę, bo nie pierwszy raz jesteśmy o coś oskarżani. To jest dalsza część naszej wojny z układami, które mają miejsce w prokuraturze i policji. Chciałam podkreślić, że nie doszło, ani do pobicia, ani uderzenia prokuratora. Nic takiego absolutnie nie miało miejsca. Całą tę sytuację przedstawiono omalże tak, jakby doszło do jakiejś tragedii, a prokurator przez mojego ojca o mało nie wylądował w szpitalu i walczył o życie.
WP: Odbiera to pani jako celowe odwracanie uwagi od sprawy wyjaśniania okoliczności śmierci pani brata?
- Tak. Jestem przekonana, że tak właśnie jest. My przez pięć lat czekaliśmy na jakąkolwiek informację o Krzysztofie, walczyliśmy o jego dobre imię, do znudzenia tłumaczyliśmy, że się sam nie uprowadził i my mu w tym nie pomagamy. Mimo tego, że w aktach sprawy jest mnóstwo notatek policyjnych, które były tworzone tylko po to, by pokazać mój, mojego męża i szwagra udział w uprowadzeniu. Choć nikt nam nie wierzył, udało nam się udowodnić, że tak nie było. Udało nam się udowodnić prawdę, więc może poczekamy kolejne pięć lat i udowodnimy to, co robi teraz prokuratura i dlaczego odwraca uwagę od tej sprawy. W programie „Teraz My” z ust Marka Staszaka, Prokuratora Krajowego padło stwierdzenie: „Macie dziesięć osób zatrzymanych, więc czego jeszcze chcecie?”. Ale nie o to chodziło.
WP: To tylko wierzchołek góry lodowej?
- To prawda, że część sprawców zatrzymano, ale nam chodzi o osoby, które to zaplanowały i zgotowały taki los mojemu bratu. Czy grupa ludzi skazanych, z których większość jest po podstawówkach, reszta po zawodówkach, którzy nie byli zamieszani w żadne większe grupy przestępcze mogłaby być mózgiem takiej rzeczy? Czy kilku bandziorków, pijaczków, narkomanów, ludzi z zaburzeniami po psychotropach mogłoby wymyślić coś takiego? Nikt, kto widział ich na własne oczy i słuchał ich zeznań nie uwierzyłby, że takie osoby czymkolwiek mogły kierować. Przez dwa lata, kiedy mój brat jeszcze żył i czekał na pomoc oni dokonywali dziesiątek włamań, kradzieży, napadów. W tym czasie przewozili wszystkie łupy – drzwi, okna, opony, paliwo, samochody do Kałuszyna. To wszystko działo się w miejscu, gdzie był przetrzymywany Krzysztof. I tu pojawia się pytanie – czy nikt z policji, sąsiadów nic nie zauważył?
WP: Pani ojciec napisał w liście do prokuratora Staszaka, że pani brat mógł żyć, gdyby nie błędy i zaniedbania w śledztwie.
- Przykładów jest mnóstwo. Wystarczy wspomnieć kradzież samochodu policyjnego z kilkunastoma aktami sprawy w 2004 roku. To dziwna sytuacja, jeśli z Prokuratury Okręgowej w Warszawie wyjeżdża do samochód, który po przejechaniu kilku ulic miasta ginie. Sprawa została umorzona, bo nie znaleziono najmniejszego śladu po sprawcach. Podobna zagadka dotyczy mojej osoby. W 2004 roku Radosław Wasilewski, który prowadził śledztwo w stołecznej Prokuraturze Okręgowej chciał mi postawić zarzuty na podstawie sfałszowanego bilingu rozmów (chodziło o biling telefonu Krzysztofa. Z dostarczonego na wniosek prokuratora bilingu wynikało, że po uprowadzeniu korzystano z telefonu – przyp. red.). Na szczęście mieliśmy własny biling, który potwierdził moją niewinność (na dostarczonym przez panią Danutę wykazie nie odnotowano żadnych rozmów od czasu porwania – przyp. red.). Więc zastanawiam się jak to możliwe, że prokurator bierze pod uwagę fałszywy dokument.
WP: Szereg błędów popełniła też policja
- To my robiliśmy wszystko od A do Z i o wszystkim informowaliśmy policję. Funkcjonariusze wiedzieli, że jedziemy zawieźć okup. Wszystko miało odbywać się pod eskortą policji, a jednak Krzysztofa nie odzyskaliśmy i sprawców nie zatrzymano. Inną dziwną sprawą jest to, że dwóch ze skazanych sprawców popełniło samobójstwo w więzieniu. Czy to nie jest zastanawiające? Wydarzyło się wiele innych rzeczy, które wskazują, że ktoś za tym stał.
WP: Od uprowadzenia pani brata do teraz minęło 7 lat. W tym czasie zmieniały się władze – rządziło SLD, PiS a teraz PO. Dlaczego pani zdaniem żadnej z tych partii nie udało się znaleźć winnych?
- Bo rządzą nami wciąż te same osoby. Podam prosty przykład. W 2002 roku udało nam się wywalczyć przeniesienie sprawy z Prokuratury Rejonowej w Sierpcu do Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Od początku osobą nadzorującą postęp warszawskiej prokuratury był pan Jerzy Szymański. W tym czasie spotkaliśmy z ówczesnym ministrem sprawiedliwości – Markiem Sadowskim, którego prosiliśmy o to, by sprawą Krzysztofa zajął się doświadczony prokurator. Sadowski poprosił Szymańskiego o opinię, jednak ten od początku twierdził, że mój brat sam się uprowadził. Teraz pan Szymański awansował i jest wiceprokuratorem generalnym. Czy zatem jest możliwe, aby coś się zmieniło? W kółko przewijają się te same nazwiska. WP: Kilka miesięcy temu minister Ćwiąkalski obiecywał, że wyjaśni tę sprawę, zapowiadał, że akta zostaną odtajnione. Ostatnio poinformował, że na razie będzie to tylko część dokumentów.
- Rzeczywiście tak mówił, ale okazało się, że nie są odtajnione tylko udostępnione. A to różnica. Poza tym, to nie pan Ćwiąkalski jest gospodarzem tych akt, tylko minister spraw wewnętrznych i administracji. Aby jednak pan Schetyna to zrobił, musi dostać odpowiedni wniosek od prokuratora. Powiem szczerze, straciłam nadzieję, że zrobimy coś więcej w tej sprawie. Wiemy, że jesteśmy zbyt mali i nie wygramy z taką siłą. Nie podarowalibyśmy sobie jednak, gdybyśmy przestali walczyć.
WP: Jaki jest zatem dalszy plan?
- Nie ukrywam, że mamy propozycje pomocy z innych państw. Wiele osób z zewnątrz słyszało o naszej sprawie i chce nam pomóc. Myślę, że to nie jest pozbawione sensu i zastanawiamy się nad tym, aby dać sobie spokój z Polską.
WP: Zwrócicie się do Trybunału w Strasburgu?
- Bardzo poważnie o tym myślimy. Pamiętam wszystko, co się wydarzyło od momentu porwania mojego brata, dlatego nie pogodzę się z tym, że prokuratorzy wmawiają mi bzdury. Będę pukać wszędzie tam, gdzie nie sięgają polskie układy. Niedługo będziemy mieć też spotkanie z eurodeputowanymi.
WP: Z kim się spotkacie?
- Nie chciałabym jeszcze zdradzać, kto to będzie. Mogę jedynie powiedzieć, że z kilkoma. Będziemy zabiegać o to, by sprawę przedstawić wyżej, pchnąć ją dalej. Zobaczymy jak to się dalej potoczy.
WP: Po tym tragicznym wydarzeniu założyła pani Fundację Krzysztofa Olewnika. Ile osób zgłasza się z podobnymi problemami?
- Dziesiątki. Nie jestem w stanie wymienić ile osób dzwoni do nas w sprawach porwań i zabójstw, walki z miejscowymi układami. Przysyłają nam dokumenty, chcą rozmawiać, pytają jak sobie radzimy. Jest tego tyle, że ciężko się skupić na wszystkim. Staramy się jednak pomagać jak możemy. Najczęściej wymieniamy się doświadczeniami i adresami mecenasów, którzy z chęcią udzielają pomocy i wskazówek.
WP: W kwietniu uczestniczyła pani wraz z rodziną w posiedzeniu komisji sprawiedliwości poświęconej sprawie pani brata. Po pani wystąpieniu pojawiły się głosy niektórych polityków, którzy chętnie widzieliby panią w szeregach partyjnych. Nadal dostaje pani takie propozycje?
- Tak, cały czas, ale mnie to nie interesuje. Nie ma sensu i możliwości, by samemu coś zmieniać w polityce, dlatego zawsze powtarzam, że nie wejdę w bagno, w którym wszystko się topi.
WP: Czy policja wyjaśniła sprawę włamania i kradzieży w pani domu?
- Nadal nie ma żadnych ustaleń, więc żyjemy jak żyliśmy. Boimy się, oglądamy za siebie, i pilnujemy nawzajem.
WP: Są takie chwile, które pozwalają zapomnieć na moment o tym dramacie?
- Nie ma dnia, który byłby pozbawiony takiej myśli, bo każdy dzień jest podobny do poprzedniego. Mam jeszcze jedno marzenie. Chciałabym stanąć twarzą w twarz z tymi wszystkimi, którzy przyczyniły się do tej tragedii.
Z Danutą Olewnik-Cieplińską rozmawiała Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska