Siekiera, motyka, kokaina
Ludowe przyśpiewki o narkotykowych bossach wdarły się na szczyty list przebojów. Niezły Meksyk...
10.12.2007 | aktual.: 17.12.2007 12:22
Jak zwykle rozpoczynają koncert przebojem „Jefe de jefes”. Członkowie rodziny Moreno, stojący w pierwszym rzędzie, chóralnie powtarzają refren: „Jestem szefem wszystkich szefów, szanują mnie na wszystkich szczeblach, mojego nazwiska ani zdjęcia nie można zobaczyć w gazetach, bo albo dziennikarz mnie kocha, albo utraci moją przyjaźń”. Tego wieczoru zespół Los Tigres del Norte gra dla dziesięciu tysięcy widzów w Aguascalientes, małej miejscowości oddalonej o trzy godziny drogi od stolicy Meksyku. Ot, taki sobie niewielki koncert pod gołym niebem z udziałem meksykańskiego zespołu numer jeden, który sprzedał już 34 mln płyt, zgarnął dwie nagrody Grammy w Stanach Zjednoczonych, podróżuje prywatnym samolotem i z łatwością zapełnia 120 tys. miejsc na stołecznym Estadio Azteca. W skład grupy wchodzą bracia Hernándezowie (Jorge, Hernán, Eduardo i Luis) oraz ich kuzyn Oscar Lara. Wszyscy pochodzą ze stanu Sinaloa na wybrzeżu Pacyfiku. Od 1972 roku lansują kolejne zdumiewające hity, jak „Contrabanda y traición”. Jest
to piosenka o handlarce narkotyków Sandrze Ávila Beltrán, aresztowanej 28 września, która zainspirowała hiszpańskiego pisarza Artura Péreza-Reverte do napisania powieści „Królowa Południa”.
Dilu, dilu, na badylu
Ich największy hit „Jefe de jefes” opowiada – nie wymieniając nazwiska – historię Amada Carrilla Fuentesa. Ten nieżyjący od dziesięciu lat gangster zyskał przydomek „El Seor de los Cielos” (Pan Niebios), ponieważ sprowadzał kolumbijską kokainę, wykorzystując flotę boeingów 727. Był potężnym szefem kartelu z Juárez, a zmarł w trakcie operacji plastycznej. Nazajutrz po tym medycznym fiasku do ciała mafijnego bossa dołączyły trupy czterech chirurgów. Tuż przed śmiercią Amado zdążył jeszcze zamówić tę piosenkę u „Tygrysów z Północy”. Podobnie jak wielu jego kolegów, bardzo chciał uwiecznić swój sukces i własną legendę dzięki narcocorrido.
Narcocorrido to gatunek muzyczny, który mógłby być latynoskim kuzynem gangsta rapu w wykonaniu Snoop Dogga albo 50 Centa, gdyby nie to, że wykonuje się go na nutę polki i bez rapowego frazowania. Zespoły noszą wyszukane nazwy, jak Los Tucanes de Tijuana czy El Grupo Exterminador. Na okładkach albumów artyści chętnie zamieniają akordeony na kałasznikowy lub karabiny szturmowe M16, pozują do zdjęć na polach marihuany albo przeprowadzają wyimaginowane transakcje z użyciem białego proszku… Liryczne i wyraziste teksty opiewają handel narkotykami, żywoty wielkich ojców chrzestnych, brutalne porachunki między kartelami – jednym słowem chleb powszedni w tej „branży”.
Jérôme Pierrat
Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu "Forum".