Siedem grzechów głównych polskiej publicystyki
Siedem grzechów głównych polskiej publicystyki.
24.02.2010 | aktual.: 09.03.2010 08:24
- Jaka jest główna słabość polskiej publicystyki? Zmarginalizowały się programy typu debata.
W krajach zachodnich to podstawowa forma przedstawiania spraw publicznych. W porze wieczornej pewna część obywateli, klasa średnia i wyższa, ma okazję poznać w swobodnej dyskusji poglądy polityków, ekspertów, intelektualistów. Wszystko odbywa się w kulturalnej atmosferze, goście się nie kłócą, nie wpadają sobie w słowo, nie przekrzykują się. Po 1989 r. wydawało mi się, że ten gatunek się rozwinie. Ale nastąpiła jego eliminacja. I dziś - nie ma. Bo nawet "Lis na żywo" to nie jest żadna debata. Debata polega na tym, że świat polityki rozmawia z ekspertami, ze społeczeństwem obywatelskim. Tymczasem w naszych telewizjach politycy rozmawiają między sobą. A przecież do rozmawiania między sobą mają parlament! Tam niech gadają!
Drugą słabością programów publicystycznych - niezależnie od tego, czy ewoluują one w stronę partyjnej propagandy, czy show - jest obniżający się standard kultury rozmowy. A to wyklucza poznanie argumentów którejkolwiek ze stron. Bo zamiast wymiany argumentów mamy wojnę. Rozmówcy preferują twardość, atak, ripostę... I to staje się dla widza bezwartościowe, tworzy się "rytualny chaos". Każdy chwali siebie, gani przeciwnika - jakąż wartość poznawczą ma taka audycja?
Trzecia słabość polskiej publicystyki - pewnych kwestii się nie podejmuje. Dziennikarzy interesują głównie afery, skandale. Taki obraz kraju pokazują.
Czwarta słabość to uleganie nachalnej propagandzie. Wiem o tym - na całym świecie programy publicystyczne są dla polityków i w pewnej mierze dla publicystów okazją do prezentowania swoich poglądów, do polemizowania z poglądami innych. Ale robione jest to elegancko, bez zatrzaskiwania drzwi. U nas natomiast w sposób nachalny, wręcz obraźliwy. A przecież życie publiczne polega na mobilizowaniu ludzi do współpracy. Na wciąganiu innych do działania. A u nas jest odwrotnie. U nas partie wołają: dajcie nam władzę, a my was urządzimy!
Kolejną słabością publicystyki jest uleganie fetyszowi oglądalności. W Polsce nie ma też programu, który pokazywałby rzeczywiste mechanizmy władzy. Docieranie różnych środowisk. Za to jest boks. Polityczny boks. W konsekwencji mamy w mediach przesycenie tematyką polityczną, a jednocześnie im więcej się o polityce mówi, tym mniej ludzie rozumieją, jak ta polityka działa. Więc pojmują to tak, że działają układy, korupcja etc.
Kształtuje się nam tendencja, wynikająca z komercjalizacji, że polityka przekształcana jest w spektakl i konflikt. Opowieść o polityce polega na wyizolowaniu ringu. To jest to miejsce, oświetlone reflektorami, a jednocześnie oddalone, nieprzekraczalne, w którym politycy wzajemnie się naparzają. Dalecy od społeczeństwa. A społeczeństwo to ogląda z oddali, emocjonując się walką... Te emocje w tym przypadku nie są dobrymi emocjami. Jest zresztą teoria mówiąca, że rozwój mediów elektronicznych prowadzi do degeneracji gatunku ludzkiego. Gdyż umiejętność racjonalnego myślenia, którą rozwija druk, została zabita przez emocje, które generują media elektroniczne.
I jeszcze jedno zdanie: 35 lat uczę dziennikarzy. I obserwuję, jak z roku na rok spada wśród nich zainteresowanie polityką. Coraz ich więcej programowo od polityki się dystansuje. Że to jest coś brudnego, gorszego. Coraz mniej też wiedzą o polityce. Czy będą więc potrafili przekazać odbiorcom to, co najważniejsze?
Prof. Maciej Mrozowski
SONDA
Jaka jest dziś telewizyjna publicystyka?
Prof. Wiesław Godzic, medioznawca
Przede wszystkim jest ona polityczna. Jej główną cechą jest polityka, nie grają już roli takie pojęcia jak przyzwoitość, smak, gust. Nikogo nie interesuje, czy dane zjawisko jest korzystne dla społeczeństwa. Ważne, czy jest korzystne dla partii, której dany program sprzyja. To smutne, bo gdy rozum śpi, odzywają się demony, rozmaite przekonania i frustracje, pretensje, co kto komu wyrządził z danej partii np. pięć lat temu. Myślę jednak, że po roku wyborczym wszystko wróci do normy, ale na razie oceniam publicystykę bardzo źle, przede wszystkim publicystykę partyjną.
Kazimierz Zarzycki, poseł IV kadencji, członek prezydium ZG Stowarzyszenia Dziennikarzy RP
Prawdę mówiąc, w telewizji publicznej nie widzę w ogóle publicystyki na dobrym poziomie. To, co się tam odbywa, jest tylko targowiskiem próżności i wydawaniem krańcowych opinii niepopartych argumentami ani gruntowną wiedzą, nieuwzględniających potrzeb telewidzów. To programy nie do oglądania. W porównaniu z Programem 1 TVP nieźle oceniam TVN. TVN 24 jest stałym gościem w moim domu i chodzi tu nie tylko o poziom poszczególnych pozycji, ale wpływ, a właściwie brak wpływu, sytuacji politycznej. W publicystyce TVP wszystko jest poskładane chaotycznie, bo odbywa się to pod wpływem bardzo zmiennych decyzji politycznych, bez uwzględniania zapotrzebowania społecznego.
Iwona Śledzińska--Katarasińska, posłanka PO, przewodnicząca sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu
Myślę, że ta publicystyka jest szalenie upolityczniona i wręcz upartyjniona, tak jakby na tym, kto z kim i przeciwko komu, kończył się cały świat. Wszystko wygląda też w telewizji tak, jakbyśmy żyli w państwie nawiedzanym niewiarygodnymi kataklizmami, choć ani badania prof. Janusza Czapińskiego, ani badania priorytetów i zainteresowań publiczności tego nie potwierdzają. Nikt już nie chce się dowiadywać, kto komu "nawtykał", ludzi interesują kwestie z innego zakresu, bo nie żyją na co dzień partyjnymi walkami, hakami na innych, podejrzeniami i całym tym mrocznym fragmentem naszej rzeczywistości, częściowo wykreowanym. To mogłoby się zmienić, gdyby do telewizji dopuścić prawdziwych dziennikarzy. To niby proste, ale trzeba tego chcieć, a na razie nikt tego nie chce.
Krystyna Kofta, publicystka, pisarka
Telewizyjna publicystyka? Najpierw trzeba zdefiniować, co rozumiemy przez publicystykę. Są publicystyczne programy, czy jednak można je nazwać publicystyką? Niektóre tak, czasami jesteśmy pozytywnie zaskoczeni, gdy widzimy kogoś, kto wyłamuje się ze schematu. Tak było w przypadku Tomasza Lisa rozmawiającego z gen. Jaruzelskim. Jednak już film w Jedynce poświęcony generałowi był wzorcowo nieobiektywny, a splagiatowane w nim cytaty z Teresy Torańskiej wołają o pomstę do nieba i sądu. Filmy Torańskiej o najtrudniejszych sprawach są zresztą przykładem świetnej i wciągającej publicystyki. Jeśli programy nie niosą niczego wzbogacającego widza i słuchacza, to nie są publicystyką. Powszechnie przez publicystykę rozumie się gadające głowy - czyli nudziarstwo polityczne. Każda stacja ma swoich ulubieńców. Problem polega na tym, że wiemy, co który z nich powie, a metodą bywa napuszczanie na siebie przeciwników partyjnych, coś w rodzaju walki psów. Lubię "Piaskiem po oczach", bo jest inteligentny, świeży i mimo
złośliwości prowadzącego nie ma tam nienawiści. "Loża prasowa" bywa ciekawa, autorka zaprasza ludzi z różnych stron areny politycznej. Wielowymiarowość i obiektywizm jest więc cechą dobrej publicystyki. Mało jest tego rodzaju programów na tematy kulturalne. Prawie w ogóle nie mówi się o nauce, sztuce, literaturze czy filozofii. Poza kanałem Kultura, który wciąż ma kłopoty. Szefowie stacji chcieliby, żeby publicystyka miała oglądalność "Tańca z gwiazdami" albo serialu. Tego się nie da zrobić w kraju, w którym obywatel(ka) czyta pół książki rocznie.
Prof. Tomasz Goban-Klas, medioznawca
Publicystyki w klasycznym jej sensie w telewizji w ogóle nie dostrzegam. Mamy ringi, na których naparzają się wszyscy - jak w amerykańskim wrestlingu do walk włącza się arbiter. W tym przypadku tzw. moderator, a w istocie podpuszczacz. Nikt chyba nie powie, że po obejrzeniu jakiegokolwiek programu publicystycznego jest lepiej poinformowany, a na pewno nie jest mądrzejszy w zakresie spraw publicznych. Działa bowiem zasada większego młotka - kto głośniej huknie, jawi się jako zwycięzca.
Andrzej Skworz, redaktor naczelny miesięcznika "Press"
Zawsze mnie zadziwia, że w polskiej publicystyce telewizyjnej i radiowej dziennikarze zastąpili specjalistów. Naukowcy, fachowcy, analitycy - znawcy po prostu - tu nie są potrzebni. Trzy czwarte publicystyki robią sami dziennikarze. Koledzy zapraszają kolegów, a ci mówią na każdy temat - budżet, polityka zagraniczna, sprawy społeczne, sport i obyczaje. To jakaś światowa aberracja. Gdy odmawiam przyjścia do jakiegoś programu, mówiąc, że się na tym temacie nie znam, zawsze słyszę zdziwione: "Ale my będziemy tylko komentować!". Kolega z redakcji, który zna Wschód, powiedział mi o tych występach mądrujących się dziennikarzy: "Tego nie ma nawet w ruskiej telewizji".
Not. BT