Serwis domowy

Wróciła dyskretnie i bez fanfar. Chwalenie się służbą domową należy do złego tonu, a jej legalne zatrudnianie jest niegospodarnością.

25.08.2005 | aktual.: 25.08.2005 08:48

Małgorzata zaczęła pracę u bizneswoman z Wielkopolski dwa lata temu. - Zajmowałam się planowaniem zajęć mojej pracodawczyni oraz zarządzaniem jej domem. Kierowałam stałą służbą, czyli gosposią oraz sprzątaczkami i ogrodnikami, którzy przychodzili raz w tygodniu z profesjonalnych firm. Byłam więc praktycznie majordomusem.

Pracowała tak do ślubu pracodawczyni. - Wraz z pojawieniem się pana gosposia nie dawała sobie sama rady, więc żeby ją odciążyć, zaczęłam dbać o garderobę państwa i pomagać w gotowaniu - opowiada. Jednak jej pensja, trochę ponad dwa tysiące, spadła do półtora tysiąca złotych, bo pan uznał, że przecież ma za darmo mieszkanie i wyżywienie. - Mąż pani uznał także, że trzeba zatrudnić na stałe pokojówkę i kucharkę. Pytał kandydatki: "Kiedy służąca może się odezwać?". Poprawną odpowiedzią było: "Kiedy pan na to pozwoli". Nie wytrzymałam i odeszłam.

Służba niewidzialna

Na osobistą garderobianą, ogrodnika, prywatnego szofera czy bodyguarda stać tylko nielicznych. Na taki kaprys mogą sobie pozwolić ci, których rezydencje położone w najmodniejszych częściach kraju mają powyżej tysiąca metrów kwadratowych. Błażej Pajda, redaktor naczelny miesięcznika "Elity", twierdzi jednak, że nieczęsto widuje się dziś służbę, nawet w domach ludzi, których na nią stać i którzy bezwzględnie jej potrzebują. - Współczesne polskie elity, głównie ludzie biznesu, służbę mieć muszą. Ktoś musi dbać o ogród, jakaś niania musi zająć się dzieckiem, a ochrona zadbać o bezpieczeństwo. Posiadanie służby nie jest jednak powodem do chwalenia się. - Panie na bankietach nie dyskutują o swoich pokojówkach, a panowie o lokajach i problemach z kucharzem - mówi Pajda. - Służba stanowi tę część życia prywatnego, która jest pewnego rodzaju tabu. Zresztą po tym się poznaje dobrą służbę, że widać efekty jej pracy, a nie ją samą. Dlatego podjeżdżając pod pałacyk Niemczyckiego w Konstancinie, nie dostrzeżemy w ogrodzie
tłumu ogrodników i hordy pokojówek ganiających po rezydencji. A jeżeli w jakiejś rezydencji drzwi otwiera lokaj, to możemy być pewni, że mamy najprawdopodobniej do czynienia z mafią. Jego pracodawca albo ma kiepskie pojęcie o tym, co wypada, albo po prostu zatrudnia ochronę, która zaraz dokładnie objedzie nas detektorem metalu.

Inaczej uważa Dorota Bączkowska, szefowa największej warszawskiej agencji doradztwa personalnego JPB. - Ależ czego tu się wstydzić? - oburza się. - To usługi jak wszystkie inne.

Jednak nie odpowie na pytanie, kto ze słynnych Polaków skorzystał z usług jej firmy. - Wyjaśnienie tej wzmożonej dyskrecji jest naprawdę banalne - tłumaczy jedna z agentek pośrednictwa pracy. - Znaczna część osób, również tych najbogatszych, zatrudnia służbę na czarno. Z tego powodu obliczenie, ile osób pracuje w ramach służby domowej w Polsce, jest niemożliwe. Agencje pośrednictwa szacują tę liczbę na setki tysięcy. Według badań Rządowego Centrum Studiów Strategicznych z samych opiekunek do dzieci i ludzi starszych korzysta już 15 procent społeczeństwa. Pracodawcy nie mogą więc rekrutować się wyłącznie z kilkuset najbogatszych Polaków.

Służba z psem

Praca służby domowej w Polsce rzadko jest idyllą. Można być zwolnionym za wszystko - odezwanie się przy gościach czy kupno bez pytania nowej szczotki do czyszczenia ubikacji. Agenci pośrednictwa pracy opowiadają o ludziach związanych z polityką. Publicznie kreują się na wzory moralności, ale w ich domach dziećmi zajmują się nielegalnie zatrudnione polskie studentki, a sprzątają Ukrainki. Ujawnienie, kim są tacy pracodawcy, nie wchodzi jednak w rachubę. - Staramy się przestrzegać przed pracodawcami szczególnie łamiącymi prawa pracowników - tłumaczą szefowie agencji pośrednictwa. Do jednej z nich pewna pani wróciła zszokowana po rozmowie kwalifikacyjnej w domu małżeństwa właścicieli ekskluzywnych butików. Okazało się, że zatrudniona już przez nich, oczywiście na czarno, Ukrainka śpi w jednym łóżku z psem państwa. - Piesek tak lubił właśnie to łóżko, że jak można by mu tego zabronić - tłumaczyło małżeństwo. Agencja już nikomu nie poleciła tej pracy.

Problemem służby jest poszerzanie zakresu jej obowiązków. Zaczyna się niewinnie: Czy Marysia mogłaby obrać ziemniaczki dla małej na zupkę? A po tygodniu Marysia nie tylko pilnuje małej, obiera jej ziemniaczki, ale także gotuje dla całej rodziny, robi zakupy i wyprowadza psa.

- Zdarzało się, że pani potrafiła nawyzywać mnie od debilek - opowiada Bogumiła, która przez dwa lata była gosposią w domu biznesmenów w Aninie. - Najgorsze było to, jak zachowywały się dzieci państwa. Zero szacunku dla mnie i innych pracowników. Potrafiły kopać nianię, która po tym jak je ukarała, czyli postawiła do kąta, została z miejsca zwolniona.

Służba bez etosu i prestiżu

Takimi opowieściami zszokowany jest Waldemar Pobóg Malinowski, który wspomina swoje przedwojenne dzieciństwo na Wileńszczyźnie: - Pamiętam, jak kiedyś mieliśmy jechać z oficjalną wizytą do sąsiadów. Kręciłem się obok powozu w moim paradnym marynarskim ubranku, a siedzący na koźle służący zwrócił mi uwagę, abym nie ubrudził się błotem. Coś mu tam odpysknąłem jak to dzieciak, ale usłyszeli to moi rodzice. Za karę nie wolno mi było wychodzić z domu, siedziałem przez kilka dni w swoim pokoju, nie pojechałem z rodzicami ani do sąsiadów, ani nawet do kościoła.

Jak stwierdza Pajda, nie ma już w Polsce etosu służby domowej. - Nie można zapomnieć, że przez blisko 50 lat nie było nawet takiej grupy zawodowej. Oczywiście byli pracownicy pełniący takie funkcje, ale ich prestiż drastycznie spadł.

Kiedyś służba była częścią rodziny, mieszkała w specjalnej służbówce czy w oddzielonej części domu. Często pozostawała w danej rodzinie przez całe życie, łączyły ją z państwem mocne więzi. - Dziś na porządku dziennym jest podpisywanie przez zatrudnianych lojalek: służba nie może się zwierzać na temat pracodawcy - mówi Pajda. Agenci na temat lojalek nie chcą rozmawiać, ale po ich minach widać, że coś jest na rzeczy.

Służący to w opinii społecznej sprzątaczka, woźna, cieć. Nie część rodziny, ale zwykły pracownik usługowy. Wiele osób uważa podobnie jak Jerzy Urban, w którego domu pracują cztery osoby oraz kilku ochroniarzy: - Wszystko działa samo, nie interesuję się zupełnie, kim są moi służący, równie dobrze mogłoby ich nie być. Wtedy bym się po prostu przeprowadził do hotelu.

W domach współczesnej elity nie ma już służby na całe życie. - Wiele domów wychodzi z założenia, że służba nie może się spoufalać, i co dwa lata ją wymienia - potwierdza Bączkowska.

Służba wymaga

Ale służący zaczynają znać swą wartość. Nie chodzi tylko o pieniądze, ważne są także wymagania pozafinansowe. - Pewna pani, która ćwiczy jogę, ma zapisane w kontrakcie, że codziennie ma prawo do 30-minutowej przerwy na medytacje. Potem może ze zdwojoną siłą i koncentracją wrócić do pracy - opowiada jedna z agentek.

Coraz bardziej widoczna jest także specjalizacja zawodowa. Poszukiwane są garderobiane, które będą zajmować się wyłącznie strojami, dobieraniem dodatków. Jak się ma kilkadziesiąt par butów, to taka praca może się okazać konieczna. - Jedna z pań zatrudnionych z poręczenia naszej agencji miała nawet zajmować się tylko pakowaniem i rozpakowywaniem państwa - mówi Dorota Bączkowska. - "Panie do rezydencji" po latach pracy w luksusowych warunkach mają często problemy z powrotem do rzeczywistości i szukają pracy w warunkach co najmniej tak dobrych jak poprzednia.

Dla wielu nie jest to już przejściowe zajęcie, lecz zawód na całe życie. Pani Katarzyna zaczęła pracować jako gosposia i pokojówka w 1987 roku. I od razu trafiła na głęboką wodę - do ambasady NRD w Warszawie. Po 18 latach nadal tam pracuje, tyle że teraz to już ambasada Niemiec. - Pracowałam także dla ambasadorów i innych dyplomatów niemieckich w ich domach. Z wykształcenia jestem artystką tkactwa. W pracy więc zdarzało mi się to wykorzystywać, szyłam i projektowałam firanki i zasłony, czasem także projektowałam wystrój domów.

W Polsce są już osoby, które mogłyby konkurować ze służącymi angielskimi, znanymi z niezawodności i manier. - Kiedy w ubiegłym roku zgłosiła się do nas polonistka z Gdańska, była nauczycielka, a także była guwernantka, miałyśmy problem ze znalezieniem odpowiedniej do jej umiejętności pracy - wspomina Joanna Nurzyńska. - Taką pracą okazało się dopiero zajęcie majordomusa w jednej z ambasad w Warszawie, z wysokimi jak na polskie warunki zarobkami 2,5 tysiąca złotych.

Służba sprofilowana

Wymagania pracodawców także się zmieniają. Kilka lat temu stało się modne przygotowywanie przez agencję rysu psychologicznego przyszłej gosposi czy opiekunki. Kandydatki rozwiązują więc testy na prawdomówność, poziom agresji, skłonność do nałogów. Pracodawcy zaczynają zwracać uwagę na wykształcenie niań, chętnie zatrudniają takie z umiejętnościami plastycznymi czy muzycznymi.

Pewna młoda prawniczka poszukiwania niani rozpoczęła, będąc w siódmym miesiącu ciąży. - Zdarzyło nam się nawet wybieranie niani zgodnie z zasadami numerologii - usłyszeliśmy w jednej z agencji pośrednictwa. Chodzi o metodę wróżenia, w której odpowiednio przeliczona data urodzenia daje numer mający świadczyć o charakterze danej osoby. Wśród części bogaczy panuje snobizm, by mieć kierowcę po kimś znanym albo bogatym. W cenie są kierowcy po Kulczyku, ochroniarze po Niemczyckim, pokojówki po pani Pendereckiej.

Nie ma za to jakiejś specjalnej fantazji przy szukaniu obcokrajowców. Nadal najbardziej popularne są oczywiście Ukrainki, tańsze przeciętnie o 20-30 procent. Są jednak najgorzej traktowane. Ewa Minge, projektantka mody (sama przyznaje się do jednej gosposi Polki), czuje się zażenowana, gdy rozmowa ze znajomymi schodzi na służbę: - Ciągle narzekają na Ukrainki, a ta jaka brudna, a ta siaka, jak ja z taką kretynką mogę wytrzymać, przecież to dzicz, Wschód. Taki stosunek do służby szybko się mści. Moje koleżanki wiecznie są w rozsypce, bo właśnie odeszła kolejna gosposia albo trzeba ją było zwolnić, bo stłukła wazę za parę tysięcy i trzeba zrobić casting na nową. Gosposię oczywiście, nie wazę.

Służba zawodowa

W Anglii istnieją renomowane szkoły majordomusów i kamerdynerów. Ich absolwenci nie mają problemów ze znalezieniem pracy w bogatych domach całego świata. Wysoko wykwalifikowany majordomus zna biegle kilka języków, ma nienaganne maniery i coraz częściej dyplom wyższej uczelni z dziedziny zarządzania lub administracji.

Szkół ani kursów kształcących świtę domową w Polsce jeszcze nie ma. Gdy w Warszawie rok temu planowano uruchomienie pomaturalnej szkoły dla opiekunek dziecięcych, zgłosiło się tylko pięć kandydatek. Pomysł upadł.

Tego, że nie ma szkół dla służby, żałuje młode małżeństwo od siedmiu lat pracujące w tym zawodzie. Gdyby była, zamiast filologii niemieckiej wybraliby dyplom kamerdynera. A tak musiały im wystarczyć kursy kucharsko-barmańsko-kelnerskie. Ale są jednymi z najlepiej zarabiających i najbardziej rozchwytywanych służących w Polsce. Pracują zawsze razem, co daje im średnio sześć tysięcy miesięcznie.

Jednym z najbardziej popularnych majordomusów w Stanach Zjednoczonych jest Janusz z Polski. Jego sylwetkę na swojej stronie internetowej przedstawia Międzynarodowa Gildia Zawodowych Kamerdynerów (www.butlersguild.com). W 1980 roku ukończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim. - To prawdziwy zawodowiec - opowiada nam Robert Wennekes, przewodniczący gildii, która nie ma jeszcze oddziału w Polsce. - Jest znany w całym kraju. Ma wszystko: świetną prezencję, wykształcenie. Jest wybitnym znawcą win. Niestety, nigdy nie pojawił się nawet mały sygnał, że mógłby pracować w swojej ojczyźnie.


Zarobki służby:

  1. Gosposie w podwarszawskich rezydencjach, zatrudnione z zamieszkaniem, czyli dyspozycyjne 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, często bez dni wolnych, zarabiają około 2 tysięcy złotych miesięcznie.
  1. Gosposia, niania, pokojówka czy ogrodnik, pracując na akord, dostają od 4 do 12 złotych za godzinę pracy.
  1. Pensje zatrudnionych na 8 godzin 5 razy w tygodniu wynoszą średnio 1,5 tysiąca złotych.
  1. Prywatni kierowcy zarabiają co najmniej 2 tysiące złotych, osobiści ochroniarze - nawet kilkanaście tysięcy euro miesięcznie.
  1. W Stanach Zjednoczonych kamerdynerzy zarabiają średnio od 40 do 100 tysięcy dolarów rocznie, rekordziści potrafią wypracować nawet 400 tysięcy.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)