PolskaSen o pępku świata

Sen o pępku świata

Kraków, miasto predystynowane do bycia drugim po Warszawie ośrodkiem w kraju, pogrążył się w letargu. Na własne życzenie.

Sen o pępku świata
Źródło zdjęć: © PAP

09.03.2006 | aktual.: 09.03.2006 11:12

"Krakowiaczek jeden miał koników siedem, pojechał na wojnę, został mu się jeden". Powód przegranej? "Szabli nie wyjmował, szabla zardzewiała". Ta piosenka to dobra puenta kariery Krakowa w III Rzeczpospolitej. To miasto straconych szans, nieprzyjazne dla biznesu. Tylko siłą rozpędu kojarzyć się może z określeniem "kulturalna stolica Polski". Więcej o tym, czym naprawdę jest dziś Kraków, powie jego pierwsza pozycja w rankingu miast wojewódzkich pod względem... przestępczości.

Przed wojną Kraków pełnił w Polsce taką rolę, jak dziś Barcelona w Hiszpanii, Frankfurt nad Menem w Niemczech, Göteborg w Szwecji. – Nie był stolicą, ale miastem numer dwa, w wielu dziedzinach życia przewyższającym stolicę – mówi Leszek Mazan, publicysta, historyk miasta, współautor książki "Pępek świata nazywa się Kraków". W niektórych, dodajmy, przejmując rolę niekwestionowanego lidera i centrum. Kraków był ważnym ośrodkiem finansowym, akademickim, prasowym, a nade wszystko kulturalnym.

Dziś nie jest. Ostatni wielki bank – BPH – od kilku lat, po fuzji z PBK, kierowany jest z Warszawy. Z miasta wyprowadził się też zarząd Fortis Banku. Z Krakowa uciekła amerykańska firma Tishman Speyer Properties, która wcześniej chciała zainwestować w Nowe Miasto 750 mln dol. Wycofała się Toyota, bo gmina Kraków nie miała ani jednej działki spełniającej warunki japońskiego inwestora: uzbrojonej, w jednym kawałku i połączonej z siecią komunikacyjną. Władze koncernu nie chciały negocjować z dziesiątkami mniejszych właścicieli i zajmować się scalaniem kawałków gruntów w jedną działkę, więc z inwestycji zrezygnowały. – Jesteśmy z tyłu. Nie tylko za Warszawą, ale często i za średnią krajową – konkludują autorzy analizy "Metropolia czy prowincja. Raport o Krakowie" powstałego w Krakowskim Towarzystwie Przemysłowym.

Krakowskie piekiełko

– Kraków niszczy wielkie osobowości, dość wspomnieć Wyspiańskiego czy Kantora, który zawsze pienił się, jak tylko mówił o magistracie – zrecenzował miasto Krzysztof Penderecki krótko po tym, jak z Krakowa przepędzono festiwal poświęcony jego twórczości. Podobnie jest z wielkim biznesem – lokuje się tuż za rogatkami, byle nie pod jurysdykcją magistratu. Jakby sukces udawało się osiągnąć dopiero poza granicami tego, co przed wojną określano mianem "stołecznego miasta Kraków", o czym świadczy powodzenie podkrakowskich gmin Niepołomice i Myślenice.

Władze Krakowa wykazują się tymczasem wyjątkową niegospodarnością i niefrasobliwością. Spośród wszystkich miast wojewódzkich właśnie Kraków ma największy dług, sięgający niebezpiecznej granicy 60 proc. dochodów (bez mała 1 mld zł). Według raportu agencji Standard & Poor’s, która wystawiła miastu dość dobrą ocenę ratingową (bo uwzględniającą ciągle niewykorzystany potencjał), najsłabszymi stronami Krakowa są "ograniczona elastyczność finansowa" i "ograniczona zdolność zaciągania kredytów". – A Kraków nie powinien mieć kłopotów z finansami publicznymi. Osiąga niezłe przychody, jednak fatalnie wydaje zarobione pieniądze – mówi Paweł Sularz, przewodniczący Rady Zarządu Dzielnicy Trzeciej (Czerwony Prądnik) Krakowa. Zdaniem Sularza, głównym grzechem miasta jest brak reformy finansów i przeznaczanie znacznych środków na administrację. – Obecny prezydent zwiększył o 25 proc. liczbę urzędników, utrzymuje niepotrzebne etaty w rozmaitych miejskich instytucjach obsługujących oświatę, pomoc społeczną, firmy komunalne.
Bez tych etatów budżet wydawałby mniej, osiągając podobne efekty – mówi Sularz.

(Anty) potencjał

Do tego dorzucić trzeba arogancję i niedbalstwo urzędników. Krzysztof Krzysztofiak, prezes spółki Krakowski Park Technologiczny, narzeka, że miasto (mimo lekcji, której udzieliła mu Toyota) w dalszym ciągu nie ma ani jednej dużej działki inwestycyjnej – istnieją co najwyżej ładne kawałki. Odpowiednie działki czekają tuż za miedzą: w Niepołomicach i Skawinie. Słowo potencjał, który miasto (a za nim Standard & Poor’s) uważa za swój największy atut, krakowscy biznesmeni zamienili w żart: używają go do określenia "potencjalnie nieograniczonej" nieudolności krakowskich urzędników. – Wiemy, jak w rzeczywistości wygląda ten potencjał – zauważa Krzysztofiak w dyskusji "Jaki Kraków". – ComArch, firma założona 10 lat temu przez trzy osoby, zatrudnia ponad tysiąc pracowników. Rozbudowuje się w naszym parku i napotyka na zdumiewające przeszkody. Jak wytłumaczyć aż siedmiomiesięczne oczekiwanie na wydanie decyzji o warunkach zabudowy? To krakowska specyfika, coś nie do pomyślenia np. we Wrocławiu!

Możliwe, że właśnie ta specyfika spowodowała sytuację, że gdy szef RMF Stanisław Tyczyński szukał lokalizacji dla studia telewizyjnego, zastrzegał: wszędzie, byle nie w gminie Kraków. Miasto, choć szczyci się dobrą pozycją na rynku informatycznym (ComArch, Onet, Motorola), ustępuje Warszawie oraz Wrocławowi.

Przykładem niegospodarności są trwające od pięciu lat negocjacje o cenę przebudowy centralnego węzła komunikacyjnego miasta – Ronda Mogilskiego. Miasto chciało, aby wybudowano tu wielopoziomowe skrzyżowanie i wkopano pod rondo tunel, którym przebiegałaby trasa tzw. szybkiego tramwaju. W 2001 roku włoska firma Todini zgodziła się dokończyć inwestycję za 47 mln euro. Przetarg unieważniono, kolejny wygrała za mniejsze pieniądze turecka firma Gueris. Przystąpiła do prac, rondo rozkopała i zażądała dopłat do wylicytowanej na przetargu ceny. Po odmowie władz – opuściła plac budowy. W efekcie rondo od lat jest rozkopane, a dziś cena dokończenia całości inwestycji wzrosła do ok. 75 mln euro.

Młotem w Kościół Mariacki

Czego by nie mówić, Rondo Mogilskie to inwestycja potrzebna, dobrze zaprojektowana i wkomponowana w teren. Pozostałe, na realizację których nalega magistrat, mogą jednak tylko zaszkodzić jednemu z ostatnich, choć największych, atutów Krakowa – pięknu architektury. Jeszcze w ubiegłym roku władze miasta chciały uzyskać zgodę na zagospodarowanie aż sześciu tys. mkw. pod krakowskim rynkiem. Ponad połowę terenu miały przeznaczyć na cele komercyjne: sklepy, kawiarnie, restauracje. Ten projekt zagroziłby Sukiennicom i odkrywanym właśnie reliktom XIII-wiecznych Kramów Bogatych, a więc zabytkom o kapitalnym znaczeniu. Wojewódzki konserwator zabytków nie wyraził zgody na realizację projektu. Odpowiedź prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego była szybka. Był to wniosek o... odwołanie konserwatora (wycofany, co prawda, w miesiąc po złożeniu).

Udało się uratować Kraków przed budową hipermarketu pod sukiennicami, jednak nie udało się uratować go przed innym nieszczęściem. Podczas prac wykopaliskowych pod rynkiem władze postanowiły rozbić wkopany tu przez hitlerowców betonowy zbiornik przeciwpożarowy. Do rozbiórki zastosowano nieodpowiedni sprzęt kruszący i burzący. Wskutek tego, jak zauważa profesor Wiktor Zinn, na Kościele Mariackim pojawiły się pęknięcia. – To zbrodnia archeologiczna – grzmi Zinn. Nie pierwsza. Zamontowane na stadionie Cracovii słupy oświetleniowe zasłoniły najpiękniejszą krakowską panoramę: widok na Wawel. – To też zbrodnia – komentuje Witold Cęckiewicz, emerytowany profesor Politechniki Krakowskiej, były główny architekt Krakowa, projektant m.in. bazyliki w Łagiewnikach.

Strategia (anty)marketingowa

Nie dbając o zabytki, Kraków traci ostatnie atuty. Jak zauważa Wojciech Heydel, prezes zarządu BP Polska, to właśnie "piękno miasta" (poza tak praktyczną bliskością aglomeracji Górnego Śląska) zadecydowało o lokalizacji polskiej siedziby koncernu w Krakowie. BP, jako jeden z nielicznych międzynarodowych koncernów – obok Tesco i Aholda – wybrało właśnie to miasto na centrum swoich operacji w naszym kraju. Heydel jako jeden z podstawowych warunków przyciągnięcia innych inwestorów wymienia "zmianę opinii o Krakowie jako mieście nieprzyjaznym dla inwestycji".

Będzie o to trudno. Jednym z podstawowych kłopotów miasta jest kiepski marketing. Nie wykorzystał szans, które dać mu miało pełnienie roli europejskiej stolicy kultury. Nie promuje własnych osobowości, nie wykorzystuje obecności innych. Szczytem marketingowej indolencji było niewykorzystanie wizyty George’a Busha w 2003 roku. Prezydent Majchrowski nie spotkał się z prezydentem USA, bo miał za złe, że Waszyngton prowadzi... wojnę w Iraku. Ten sam prezydent przywrócił jednak patronat magistratu nad rocznicą wkroczenia do miasta Armii Czerwonej (18 stycznia), mimo że już dwa dni po wypędzeniu Niemców radziecki aparat policyjny rozpoczął prześladowania Polaków. Bush – nie; Armia Czerwona – tak? Niezły sygnał dla potencjalnych inwestorów!

Czy Kraków kulturą stoi? Ten slogan od dawna nie oddaje prawdziwego stanu rzeczy. Przewodniki turystyczne opiewają legendę Piwnicy pod Baranami i zapraszają na odbywające się tam kabaretowe przedstawienia, które dziś są jedynie cieniem tych tworzonych przed laty przez Piotra Skrzyneckiego. Dwie największe miejskie instytucje muzyczne: Opera Krakowska i Filharmonia nie odgrywają takiego znaczenia jak jeszcze kilkanaście lat temu. Zasłużeni już muzycy rockowi (Marcin Świetlicki i Maciek Maleńczuk z zespołami nagrali najlepsze płyty ubiegłego roku) wciąż pozostają niszowymi wykonawcami, a ci młodsi nie wybijają się ponad przeciętność. Środowisko filmowe nie istnieje tu w ogóle. Dobrze radzą sobie kluby jazzowe oraz studenckie, ale sali koncertowej z prawdziwego zdarzenia, podobnie jak kilku innych inwestycji, Kraków nie doczekał się do dziś.

Krakowskie władze wolą wspierać monopolistów. Za rządów Andrzeja Gołasia rynek kulturalny opanował Instytut Sztuki pod wodzą Jacka Wilczyńskiego i obecnej dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej Agnieszki Odorowicz, który zdobył wówczas w dzierżawę fort św. Benedykta (dziś trwają wokół niego spory) i legendarny Klub Pod Jaszczurami oraz przejął Studencki Festiwal Piosenki. Jacek Majchrowski od kilku lat darzy zaś bezwarunkową sympatią Krakowskie Biuro Festiwalowe (w minionym roku instytucja dostała nawet dotację na niezorganizowany przez siebie SFP). Krakowska zawiść wygnała z miasta Elżbietę Penderecką i Wielkanocny Festiwal im. Ludwiga van Beethovena. Teraz do stolicy połowicznie przeniósł się także prężnie rozwijający się ostatnio Instytut Książki. Miastu wierni pozostali jedynie wielcy, lecz emerytowani literaci – Stanisław Lem, Wisława Szymborska, Adam Zagajewski, Sławomir Mrożek.

Bardziej agresywni

Sukces bardzo łatwo obrócić się może w porażkę. Najlepszym tego przykładem jest los podejmowanego niegdyś w prezydenckich apartamentach prof. Stanisława S. Przed kilku laty pomógł odzyskać skradzione m.in. z Biblioteki Jagiellońskiej inkunabuły, a przed paroma tygodniami został aresztowany za kradzież podobnych ksiąg z biblioteki Wyższego Seminarium Duchownego w Sandomierzu. Życiowa kariera Stanisława S. od znawcy sztuki do przestępcy dla złośliwych krakusów stanowi puentę przemian, jakie zachodzą w mieście ostatnimi czasy. Podczas gdy maleje jego rola kulturalna, rośnie poczucie zagrożenia ze strony miejscowych złodziei i chuliganów. W ubiegłym roku (dane Komendy Głównej Policji liczone od stycznia do września) Kraków, po kilkudziesięciu latach nieustannego prymatu Warszawy, wyprzedził stolicę pod względem liczby popełnianych przestępstw (4,5 tys. na 100 tys. mieszkańców). – Mamy rzeczywiście coraz większy kłopot z zapewnieniem bezpieczeństwa naszym gościom – komentuje Dariusz Nowak z Komendy Wojewódzkiej
Policji w Krakowie. – Miasto stało się terenem działania wielu złodziei czekających na turystów – dodaje.

Klęska na życzenie

Niepowodzenia ostatnich 15 lat miasto i mieszkańcy zawdzięczają i wybranym przez siebie władzom, i... samym sobie. – Rzeczywiście, pęd do sukcesu i przedsiębiorczość nie jest tu cechą uznawaną za najważniejszą cnotę – zauważa Zbigniew Nęcki, krakus, profesor psychologii, dyrektor Instytutu Ekonomii i Zarządzania. – Sympatia do tradycji, piękna, sztuki, wreszcie nawet do wspólnych biesiad ma tu o wiele większe znaczenie niż gdzie indziej. Dzięki temu krakowianie są znacznie bardziej zrównoważeni niż np. znerwicowani warszawiacy. Ale zgadzam się: odbywa się to kosztem wydajności i efektywności – dodaje. To widać gołym okiem. W Krakowie czas płynie inaczej. Kawiarnie i główne ulice w godzinach pracy w innych miastach puste, tu tętnią życiem. – Znajomy spoza Krakowa zwrócił mi uwagę, że tu po chodnikach nie wypada chodzić szybkim krokiem. Tu trzeba dostojnie kroczyć – ironizuje Jan Rokita, krakus, lider Platformy Obywatelskiej. – Gdy idzie się szybciej, można powpadać na innych przechodniów.

Bartłomiej Leśniewski Współpraca Kinga Górska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)