Sektorówka obraża i lży
Piłkarscy kibice to nie bezmyślne maszyny do bicia. Podzielili się
na grupy zadaniowe, część odpowiada za wojnę psychologiczną z wykorzystaniem obelżywych transparentów.
Nikt już nie pamięta, kto dokładnie zaczął tę wojnę. Za to dobrze pamiętane są najcelniejsze uderzenia: lechici podczas meczu pokazali na transparencie Legię jako prostytutkę-tirówkę, Legia przedstawiła Górnika (Zabrze) przejeżdżanego przez metro, jeszcze wcześniej Lech zaprezentował historyjkę obrazkową - na pierwszym obrazku była warszawska syrenka, na drugim poznańskie koziołki, na trzecim też syrenka, ale już w ciąży.
Ostatnio podczas meczu między Lechem Poznań a Legią Warszawa wielkopolscy kibice wywiesili ogromny transparent z podobizną oskarżonego o pedofilię psychologa Andrzeja S. Prowokacyjny podpis "Zły dotyk prowadzi na Łazienkowską" był skierowany do warszawskich kibiców w zemście za wcześniejsze wytykanie poznaniakom znanego dyrygenta chóru chłopięcego - legioniści użyli podobizny Wojciecha K. z hasłem: "Cały Poznań chórem". - Wiedzieliśmy, że ich zaboli - uśmiecha się z satysfakcją Spider, kibic Legii. Zagorzałego kibica nic tak bowiem nie cieszy jak dokopanie przeciwnej drużynie. A z upływem lat kopie się coraz niżej.
Szał za Żyda
Dzisiejsze "Wisła z ch... wytrysła" czy "Lech to są k...y z kraju kwitnącej bulwy" byłyby w PRL nie do pomyślenia. - Skandowane wtedy hasła miały formę piknikowo-pierwszomajową. "Nasza Legia wygra mecz" i podobne - mówi zajmujący się zjawiskiem kibicowania socjolog Albert Jawłowski, doktorant w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. - Teraz nawet epitety typu "ch.." czy "sk....syn" nie są już uważane za specjalnie obraźliwe - twierdzi Jawłowski. Jego zdaniem współczesny kibic chce przeciwnika wykluczyć, sprowadzić do pozycji "nieczłowieka". - Stąd porównanie do psów czy wytykanie zachowań jawnie stojących w sprzeczności z ogólnie pojmowaną normą, na przykład pedofilii.
Jedną z najgorszych obelg jest też sugerowanie współpracy z policją. Kibice Ruchu Chorzów dostali białej gorączki, gdy GKS Katowice wywiesił przeciwko nim transparent z postacią kibica szepczącego na ucho policjantowi i hasłem "Nie = stadionowym konfidentom!". Oddzielną kategorią jest wyzywanie się od Żydów. "Żyd" stał się określeniem pejoratywnym samym w sobie, oderwanym niemal od swego pierwotnego znaczenia. Kiedy kilka sezonów temu Legia w meczu z Widzewem (dyżurnym "Żydem" ligi) wystawiła napis "Arbeit macht frei", łódzcy kibice w szale wpadli na murawę.
Szalikowiec w ultrasa
Grupy kibiców tworzą coraz bardziej zorganizowane struktury - na kształt plemienny czy wręcz kastowy. Owszem, są też "piknikowcy", którzy przychodzą na mecze od czasu do czasu, często z rodzinami. Nie interesują ich wojny grup kibicowskich czy specjalne przygotowanie oprawy meczu. Siedzą w sektorach rodzinnych, machają szalikami i dobrze się bawią.
Na każdym stadionie jest jednak miejsce, w którym ogniskuje się doping drużyny. Na Legii to "żyleta", Widzew ma trybunę pod zegarem, Lech - kocioł, a Górnik Zabrze - Torcidę. Jeszcze kilka lat temu wszyscy stojący tam kibice byli szalikowcami. Razem krzyczeli, dopingowali, a potem wybijali zęby kibicom przeciwnego klubu. Teraz podzielili się na grupy zadaniowe. Ci najzagorzalsi, czyli ultrasi, odpowiadają za określenie symboli, którymi posługują się kluby, oraz za oprawę meczu. To dzięki ultrasom sektorówki (bo tak nazywane są owe złośliwe transparenty) są coraz większe. Gdy jakieś dwa-trzy lata temu pojawiły się na stadionach, nie były większe niż kilka zszytych prześcieradeł. Teraz ultrasi zbierają pieniądze ze składek, od sponsorów, od fanów na stadionie oraz - jak w Legii - od stowarzyszenia kibiców. - Zrobiona przez nas sektorówka "Panorama Warszawy" kosztowała 46 tysięcy - wspomina Spider z Cyberf@nów, grupy ultrasów warszawskiej Legii.
Grupa Cyberf@ni liczy 40 osób w różnym wieku, w tym trzy kobiety i ojca z synem. "To właśnie my zapoczątkowaliśmy w Polsce używanie serpentyn na masową skalę, za naszą sprawą pojawiły się na polskich stadionach różne elementy pirotechniki, jak wulkany czy stroboskopy. Po pewnym czasie naszym znakiem firmowym stały się choreografie kartonowe - począwszy od meczu z Valencią pod koniec 2001 roku" - czytamy na ich stronie internetowej. Kartoniady polegają na tym, że jak największa liczba osób trzyma w rękach prostokąty z elementami układanki. Na znak wszyscy wystawiają swoje kartony, które układają się w jeden wielki obraz. - Koszt wydrukowania takiej kartoniady to trzy-cztery tysiące - mówi Spider. - Od jakiegoś czasu mniej, bo mamy zaprzyjaźnioną drukarnię, która szykuje nam kartony za darmo. Podobne grupy mają wszystkie większe kluby w Polsce. Ścigają się, kto będzie miał największą i najpiękniejszą sektorówkę. Pierwszą wielką sektorówką szczyciła się Pogoń Szczecin, dzisiaj największą ma Lech Poznań. Legia
nie może go przebić z powodu ograniczeń infrastruktury - poznański stadion jest większy, legioniści u siebie nie zmieściliby podobnej płachty.
Jak się kroi flagi
Na stadionach wystawiane są też klubowe flagi. Wystawiane, bo kijów na mecze wnosić nie można. Flagi (o coraz większych rozmiarach) wiszą więc na płocie przed sektorem kibicowskim. Opatrzone symbolami klubu są czymś w rodzaju totemu plemiennego lub proporca chorągwi ułanów. I tak jak zdobycie proporca nieprzyjaciela było jednym z elementów średniowiecznej bitwy, tak dzisiaj kibice zdobywają flagi przeciwnych drużyn.
Przed meczami można zaobserwować przewożenie flag klubowych. Jeden niesie relikwię w plecaku, a 20 pakerów obstawia go jak BOR prezydenta.
- Kiedy Polonia, która ma mało "ochroniarzy", przywoziła flagę, to podjechał samochód, drzwi się otworzyły i chłopak w dzikim pędzie wpadł na stadion, byleby tylko ktoś go nie przechwycił - opowiada Przemek, kibic Legii. - A stracić flagę to największy obciach. Bojówki chroniące flagę (w czarnych bluzach z nazwą klubu) stoją podczas meczu tyłem do murawy. Nie piją, nie palą, nie zażywają narkotyków. Ich zadaniem jest ćwiczyć na siłowni, by potem móc ochronić swój totem.
- Odbijanie flag to przedsięwzięcia na wzór operacji bojowej - opowiada Jawłowski. - Podział zadań, są czujki mające na celu określić trasę przewozu flagi, wybiera się najlepsze strategicznie miejsce, jest określona grupa uderzeniowa i plan odwrotu.
Flagę przeciwnika można zdobyć tylko w honorowy sposób - zrywając ją z płotu przed sektorem kibiców klubu albo odbijając w zasadzce. Kiedy legioniści wykradli flagę Polonii z magazynów, sami wstydzili się tego na tyle, że niespecjalnie prezentowali swój łup.
Zdobyty symbol przeciwnika wywiesza się na płocie odwrócony do góry nogami, gorszym zbezczeszczeniem jest tylko spalenie go. W wypadku wyjątkowo atrakcyjnego łupu kibice są w stanie czekać z wyeksponowaniem zdobyczy do meczu transmitowanego przez telewizję, wtedy informacja o ich tryumfie idzie na cały kraj.
- Jednocześnie zdarza się, że kiedy rozwija się nowo wykonaną flagę, przeciwnicy wstają i biją brawo - mówi Marcin, fan Widzewa. - Panuje szacunek dla ogromu pracy włożonej w odpowiednie zaprezentowanie się na meczu.
Ale przecież taka flaga lub sektorówka zasłania widok spotkania ludziom siedzącym pod nią!
- Prawdziwy ultras jest dumny, że może zaprezentować sektorówkę - przekonuje Marcin. - Nawet za cenę nieobejrzenia meczu. Ewolucja kibicowskich społeczności w kierunku rozwarstwienia na poszczególne grupy może tylko polepszyć sytuację na stadionach. Coraz więcej ludzi nie boi się iść na mecz, bo wiedzą, że prawdziwe burdy odbywają się gdzie indziej. - Władzom klubów to odpowiada - twierdzi Jawłowski. - Policji także, bo wychodzą z założenia, że jeśli dwóch kibiców chce się pobić, to tylko ich sprawa, byleby nie przeszkadzali spokojnym obywatelom.
Wiele akcji ultrasów może budzić sympatię, jak oplakatowanie okolic stadionu w Poznaniu obrazkami ośmieszającymi załatwianie się pod ścianą zamiast w toalecie. Być może nadejdzie taki czas, że jak w Niemczech kibice będą mogli paradować po mieście w klubowych koszulkach przeciwnej drużyny. Ale chyba nieprędko. Najbliższym sprawdzianem będą listopadowe derby Łodzi, gdzie kibice Widzewa i ŁKS od lat prowadzą ze sobą świętą wojnę.
- W Łodzi nie ma, że nie jesteś za kimś, bo dostaniesz w zęby jeszcze bardziej. Oj, będzie się działo... - przewiduje Maciek, kibic Widzewa.
Konrad Dulkowski
*Ewolucja kibica * W latach 60. na stadionach nie było oddzielnych sektorów dla gości. Wszyscy siedzieli razem, narażając się co najwyżej na nieprzyjemne docinki. Jeszcze w 1975 roku w Chorzowie, gdy Polska grała z Holandią, gości wyzywano zaledwie od "tulipanów". I naprawdę chodziło o kwiatki. Już wtedy jednak ewolucja zachowań kibicowskich nabierała tempa. Na wzór zachodni pojawiały się flagi, zagrzewające do walki przeciągłe zaśpiewy, klubowe szaliki. Coraz częściej dochodziło do konfrontacji już nie tylko werbalnej, lecz także bardziej namacalnej: na pięści, potem pałki, noże i tasaki. Momentem przełomowym była tragedia na stadionie Heysel w 1985 roku podczas meczu Liverpoolu z Juventusem Turyn. Z powodu zamieszek wywołanych przez angielskich kibiców zginęło 39 osób. Od tej pory zaczęto wprowadzać coraz więcej obostrzeń, pojawiły się karty magnetyczne uprawniające do wejścia na stadion, stały monitoring i wysokie kary dla klubów, których fani nie potrafią zachować się podczas spotkania. Teraz już
nikomu nie zależy, by na tadionie wybuchały bójki. Przedłużanie transmisji telewizyjnej, niezadowolenie sponsorów odbijają się potem na klubie, a przez to na kibicach. Dlatego ci ostatni sami zrozumieli, że bójki lepiej rozgrywać w ustronnych miejscach, podczas "ustawek", poprzestając w czasie meczu na walce na epitety.