Seks, kłamstwa i pościel z kory

Miasteczko Bielawa broni 10 mężczyzn skazanych za seksualne wykorzystywanie koleżanki z pracy. Psychologów to nie dziwi. W przypadku zagrożenia bytu normy moralne ulegają odchyleniu.

06.01.2005 | aktual.: 06.01.2005 12:41

Jeszcze kilka lat temu ludzie w 35-tysięcznej Bielawie dzielili się na tych, którzy pracowali w pościelowym potentacie Bielbawie, i resztę. Ale kiedy Polakom zaczęła się nudzić pościel z kory, miasteczko podzieliło się na tych, którzy już stracili pracę w Bielbawie, tych, którzy mieli ją stracić, no i resztę. Małgorzata, zadbana 37-latka, zaliczała się do tych drugich. 600 złotych pensji za osiem godzin stania przed maszyną to śmiesznie mało, ale nie w Bielawie. Tym bardziej kiedy ma się dwójkę dzieci i męża, który zniknął, zrobiwszy kilka tysięcy złotych długów.

Na początku 2001 roku Małgorzata dostała propozycję od swojego szefa Andrzeja P. Wystarczy, że oprze się o jego biurko, zdejmie bieliznę i podciągnie fartuch. Przecież to lubi. - Nie broniła się. Oskarżony wykorzystał ją, strasząc wpisaniem na listę osób do zwolnienia - mówi Tomasz Białek, rzecznik Sądu Okręgowego w Świdnicy.

ZABAWY Z BANANEM

Andrzeja P., nazywanego przez pracowników "Generałem", odwiedzam w sylwestra, chociaż sąsiad z klatki obok odradza: - Ja bym nie szedł. Pogoni, bluzgiem obrzuci i na cholerę to panu.

Idę. Drzwi otwiera 36-latek w szarej bluzie opinającej wydatny brzuszek. Trzy dni wcześniej został skazany z artykułu 199 kodeksu karnego - doprowadzenie do czynu nierządnego z wykorzystaniem stanowiska pracy. Grozi za to do trzech lat. Dostał dwa lata i 10 miesięcy więzienia. Bez zawieszenia.

Wcześniej nie chciał się spotykać z dziennikarzami. Po wyroku zmienił zdanie. Kiedy rozmawiamy, trzyma na kolanach swoją dwuletnią córeczkę. Przez ścianę słychać płacz drugiego dziecka. - Jej zadaniem było sprawdzanie, czy materiał na pościel jest dobrej jakości. Trzy metry od niej pracował jej konkubent. Czyli my niby zabawialiśmy się z jego kobietą, a on nic nie widział? Zakład pełen ludzi i też nic nie widzieli? - pyta Andrzej P.

2 grudnia 2002 r. w jego mieszkaniu pojawiła się policja. - Zamknęli mnie na miesiąc. Razem ze mną jeszcze pięciu - mówi. Wypuścili ich na początku stycznia 2003 roku. - Nic na nas nie mieli. Ale później ta pani przypomina sobie nowe szczegóły i okazało się, że oskarżyła nas 10. Mówiła też o innych, tyle że nie pamiętała ich nazwisk - dodaje "Generał".

Na ławie oskarżonych zasiedli niemal wszyscy mężczyźni z bielbawskiej składalni. Odpowiadali z tego samego paragrafu. Najmłodszy ma 26 lat, najstarszy 45. Większość dzieciata albo żonata. Wszyscy zostali uznani za winnych. Wyroki od pół roku do 18 miesięcy. W przypadku dziewięciu oskarżonych sąd mógł skorzystać z zawieszenia kary. Nie zrobił tego. Wszystkie wyroki są bezwzględne, czyli po ich uprawomocnieniu się skazani pójdą siedzieć. - Dla dobra pokrzywdzonej sprawa została całkowicie utajniona. Tam naprawdę nie działy się miłe rzeczy - mówi sędzia Białek. Ale w Bielawie swoje wiedzą. - Jak im było mało, to i bananem się z nią zabawiali - usłyszałem na dzień dobry w sklepie spożywczym.

TO ZŁA KOBIETA BYŁA

W zakładzie wybuchł skandal. - Śmialiśmy się, że Andrzej to Clinton, a Małgośka to Monika Lewinsky, ale tak się tylko żartowało, bo przecież nikt nie wierzył, że ich skażą - mówi Anna Bielak, pracownica składalni i druhna na ślubie Małgorzaty B. W dniu ogłoszenia wyroku wraz z żonami oskarżonych i kilkoma pracownicami wydziału pikietowała pod siedzibą sądu. Wzięły ze sobą dwa transparenty. "Chłopaki, jesteśmy z Wami" i "Prawda musi zwyciężyć". Ale jej zdaniem prawda przegrała. - Po wyroku byłam taka zła, że spaliłam wszystkie zdjęcia z Małgośką - mówi.

Przez tę złość Małgorzata B. od kilku dni nie wychodzi z domu. Zamknęła się na głucho w czterech ścianach baraku, który w czasie II wojny światowej należał do filii obozu koncentracyjnego KL Gross-Rosen. Przez szyby nie widać, co się dzieje za grubymi, brązowymi zasłonami. Ale czujnemu oku sąsiadów nic nie umknie.

- Jest w domu - pokazuje mi na migi sąsiad zza ściany. Brudne ściany jego mieszkania zdobią wycięte z gazet zdjęcia cycatych blond piękności. - To latawica jest. Leci na chłopów - mówi z przekonaniem. Pytam, czy składała mu jakieś propozycje, ale nie odpowiada. Zamyka mi drzwi przed nosem.

Więcej ma do powiedzenia inna sąsiadka. - Pracowałyśmy razem. Znamy się nie od dziś. Zawsze miała ciągoty do chłopów - mówi Małgorzata Sroka. Ze swojego okna widziała jak na dłoni, kto przychodził do koleżanki. - Był na zakładzie taki niski chłopak, Arturek. To z nim ją mąż nakrył - opowiada Sroka. Wymienia innych. - Był jeszcze taki jeden elektryk. Gwałcić jej nie trzeba było - dodaje. Wtórują jej inne kobiety z osiedla.

Dla Urszuli Nowakowskiej, szefowej Centrum Praw Kobiet, zachowanie kobiet z Bielawy nie jest zaskoczeniem. - To schemat, który powtarza się w wielu podobnych sprawach. W takich sytuacjach kobieca solidarność zawodzi. Łatwiej jest odrzucić jedną kobietę niż swój światopogląd. Na dodatek większość z nich była tam, na miejscu. Muszą stłumić poczucie winy. Przecież nic nie zrobiły, żeby jej pomóc - tłumaczy Nowakowska.

Wtóruje jej psycholog zajmująca się przemocą wobec kobiet. - Nie dziwią mnie te relacje. Ile zgwałconych kobiet usłyszało, że same prowokowały? Tutaj jest podobna reakcja. Jak zdradzała męża, to i z szefem mogła iść do łóżka - mówi psycholog Sylwia Kluczyńska.

Zdradzanie męża to nie wszystko, co wywlekają znajome Małgorzaty B. - Po pracy często szła na piwo z tym swoim konkubentem - mówi sąsiadka, która nie chce ujawniać swojego nazwiska. - No i często zostawiała dzieci same. A przecież jej Kasia nie ma jeszcze 11 lat, a Adaś ma siedem - mówi Sroka.

WSTYDLIWI I STATECZNI

Słuchając za to opisów "chłopaków z Bielbawu", można dojść do wniosku, że na składalni pracowali sami alumni z seminarium. - Andrzej taki nieśmiały był, że wstydził mi się nawet życzenia na imieniny złożyć. W policzek nie całował, tylko rękę podawał, a i tak się czerwienił - wspomina jego była przełożona. Tak samo Piotrek. - Zażartowało się, jak to w pracy, a ten się rumienił po same cebulki - mówi Małgorzata Sroka.

Inni to znowu ostoje spokoju. Stateczni ojcowie rodzin. Ale dlaczego ci nieśmiali chłopcy i stateczni ojcowie mieli pochowane w zakładzie gazety pornograficzne? Według Małgorzaty B. używali ich, żeby się podniecić przed stosunkiem z nią. Według nich od oglądania jeszcze nic się nikomu nie stało. W roboczym ubraniu Andrzeja P. znaleziono prezerwatywę. Po co ją nosił do pracy? - Tej marynarki nie używałem od lat. A że była tam prezerwatywa, to co? Była i już - mówi Andrzej P.

Żony oskarżonych są wściekłe na Małgorzatę B. Ich zdaniem to była zemsta za to, że wyleciała z pracy. Zwolniono ją w połowie 2002 roku. Dopiero po tym sprawa trafiła do prokuratury. Zawiadomienie złożył Robert R., konkubent Małgorzaty. Nim sprawą zajęła się prokuratura, Małgorzata B. wzywana była "do biurka" swojego szefa wiele razy. Wzywano ją też do podręcznego magazynku. Odwracała się tyłem i zamykała oczy. Ile razy tak było? Dokładnie nawet nie pamięta. Wie tylko, że trwało to rok i cztery miesiące. Z pozostałymi dziewięcioma - rok.

ŚMIESZNA HISTORIA

- Całym rodzinom życie pomarnowała. Kto utrzyma dom, czwórkę dzieci, gdzie najmłodsze ma siedem, a najstarsze 17 lat? - pyta Elżbieta, żona 45-letniego Lesława. Jej mąż dostał rok. Co prawda do domu przynosił zaledwie 890 złotych, ale to trzy czwarte całego rodzinnego budżetu. - Na początku, jak to baba, rzuciłam się na niego z pięściami, bo pomyślałam, że może tak było. Ale teraz wiem, że to ona kłamie - mówi Elżbieta.

O niewinności męża przekonana jest też żona Andrzeja P. - Dla mnie to bardzo śmieszna historia. Sami ludzie z Bielbawu chcieli iść świadczyć. Pod sąd poszli. Wiele osób - mówi. Też poszła, bo ufa mężowi. Jej zdaniem cała sprawa jest kombinowana. - Nie ma żadnych świadków, a tych, którzy chcą zeznawać, to się nie słucha. Jest tylko jedna osoba oskarżająca i jej konkubent. Na tej podstawie można każdego posadzić - mówi żona Andrzeja P.

Psychologów to nie dziwi. - Trudno oczekiwać, że żona, i to pozbawiona pracy i z dwójką małych dzieci, będzie obarczała winą męża. W przypadku zagrożenia bytu normy moralne ulegają odchyleniom - tłumaczy doktor Kluczyńska. Sąd, nim wydał wyrok, zasięgnął opinii biegłego psychologa. Ten stanął po stronie pokrzywdzonej.

W Bielawie jeszcze długo nie będzie spokojnie. Skazani nie przyznają się do winy i już zapowiedzieli, że odwołają się od wyroku. Sprawa będzie się ciągnęła miesiącami. Małgorzata B. dla jednych jest latawicą, dla innych tą, którą sypiała z niemal całą składalnią. Tak czy siak trudno liczyć na sympatię. Kościół nie zamierza się mieszać do sprawy. Kiedy chcieliśmy porozmawiać z proboszczem, usłyszeliśmy od wikarego, że księdza proboszcza chyba nie ma.

JULIUSZ ĆWIELUCH

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)