Saturn sam świeci, a Tytan przypomina Ziemię
Saturn przeczy definicji planety. Powinien świecić światłem odbitym od Słońca. Tymczasem ilość energii, którą odbieramy z Saturna, jest wyraźnie większa niż ta, która do niego dociera. Wydaje się, że Saturn ma jakieś wewnętrzne źródło energii, przez co emituje jej 80% więcej niż dostaje – powiedział Wirtualnej Polsce dr Arkadiusz Olech z Centrum Astronomicznego Mikołaja Kopernika w Warszawie.
01.07.2004 | aktual.: 16.07.2004 12:48
Śledził Pan manewr wejścia sondy Cassini na orbitę Saturna?
Arkadiusz Olech: Nie jesteśmy w stanie zobaczyć tego z tak daleka. Śledziliśmy za to na bieżąco newsy na stronie internetowej NASA. Na szczęście manewr odpalenia silników i wejścia na orbitę powiódł się. Całe NASA odetchnęło z ulgą, bo jest to najdroższa sonda, ostatnia z tych drogich.
Czego naukowcy szukają na Saturnie i Tytanie?
Arkadiusz Olech: Przede wszystkim będą starali się sprawdzić, co dzieje się na Tytanie, największym księżycu Saturna. Tytan, jako jedyny księżyc w Układzie Słonecznym, jest otulony gęstą atmosferą, podobną do atmosfery Ziemi sprzed 3 mld lat, kiedy na naszej planecie rodziło się życie. Nie wiemy, czy na Tytanie także nie rodzi się życie. Po to właśnie od sondy odłączy się próbnik Huygens, który wleci w atmosferę Tytana i osiądzie na jego powierzchni. O ile na przykład nie utonie w jakimś metanowym oceanie. Kolejnym pytaniem, na które będzie starała się odpowiedzieć misja Cassini, jest kwestia pochodzenia i zachowania się pierścieni wokół Saturna. Zastanawiające jest również, że Saturn niejako przeczy definicji planety. Powinien bowiem świecić światłem odbitym od Słońca. Tymczasem ilość energii, którą odbieramy z Saturna, jest wyraźnie większa niż ta, która do niego dociera ze Słońca. Wydaje się, że Saturn ma jakieś wewnętrzne źródło energii, przez co emituje jej 80% więcej niż dostaje ze Słońca. To
źródło jest kolejną zagadką, którą – mam nadzieję – uda się nam wyjaśnić. Bo tak naprawdę o tej gazowej planecie wiemy bardzo mało.
Przez siedem lat sonda Cassini bezawaryjnie pełniła misję. Gdyby nie udało się wejść w atmosferę zgodnie z planem, warte ponad 3 mld dolarów przedsięwzięcie zostałoby spisane na straty.
Arkadiusz Olech: Proces od projektu do wysłania sondy to kilkanaście lat. Cassini został wystrzelony w 1997 roku, a więc na pokładzie ma urządzenia w najlepszym wypadku z przełomu lat 80. i 90. A części zawodzą nawet w najlepszych urządzeniach. W czasie jednej z poprzednich misji sonda Galileo, równie droga, miała problemy z wysunięciem anteny do przesyłania danych. Trzeba było korzystać z jakiejś małej, pomocniczej anteny. Na bieżąco pisano programy, by przyspieszyć transfer informacji. NASA, ucząc się na błędach, doszła do wniosku, że zamiast przeznaczać na sondy kilka miliardów dolarów, lepiej działać w ramach programów i budować mniejsze sondy za 200-300 mln dolarów.
Moment wejścia w atmosferę Saturna był chyba najbardziej ryzykowny. Istniała obawa, że w czasie przejścia przez pierścienie poobija się, a może nawet uszkodzi...
Arkadiusz Olech: W momencie przejścia przez powierzchnię pierścieni sonda specjalnie ustawiła się do nich jak najmniejszą powierzchnią, by zminimalizować ryzyko zderzenia. Ale równie niepewne było odpalenie silników, konieczne do korekcji manewru. Reagowanie na jakiekolwiek problemy z sondą nie jest łatwe. Informacje o kłopotach dotarłyby do nas z opóźnieniem. Żeby cokolwiek zdziałać, potrzebujemy kilkudziesięciu minut. Tyle czasu biegnie sygnał radiowy z sondy na Ziemię i z powrotem, chociaż porusza się z prędkością światła. Nie jest tak, że ktoś steruje wszystkim za pomocą dżojstika.
Z dr. Arkadiuszem Olechem rozmawiał Mariusz Nowik