Sanitariusze z Iraku ostatecznie uniewinnieni
Trzej byli wojskowi sanitariusze, oskarżeni o niewykonanie rozkazu udzielenia pomocy rannym w zamachu na konwój w Iraku w 2007 r., są już ostatecznie uniewinnieni. Sąd Najwyższy oddalił kasację prokuratury wojskowej w tej sprawie.
05.07.2012 | aktual.: 05.07.2012 15:49
- Każdy z zarzutów kasacji był oczywiście bezzasadny, sąd II instancji prawidłowo skontrolował orzeczenie zapadłe przed wojskowym sądem garnizonowym - mówił sędzia SN Jan Rychlicki. Dodał, że całe zdarzenie, którego dotyczyła sprawa, miało tragiczny wymiar również dla sanitariuszy. - Prokurator postawił im zarzuty tego, co jest najgorsze dla żołnierza, czyli niewykonania rozkazu - zaznaczył.
W sprawie chodziło o wydarzenia z lutego 2007 r., gdy polski konwój na autostradzie Tampa w Iraku wpadł na minę-pułapkę, w wyniku czego zginął polski żołnierz. W konwoju składającym się z kilkunastu samochodów zwykle jest także pojazd medyczny - tak było i tym razem. Według prokuratury oskarżeni trzej sanitariusze podczas tego ataku, mimo rozkazu, nie wyszli z sanitarki, aby udzielić pomocy pięciu rannym kolegom i zabrać ciało zabitego. Prokuratura żądała za to dla oskarżonych kar więzienia w zawieszeniu.
Trzej oskarżeni: Kamil O., Marcin K. i Radosław G. w grudniu 2010 r., po trwającym trzy lata procesie, zostali uniewinnieni przez Wojskowy Sąd Garnizonowy w Warszawie. Wyrok ten podtrzymał w listopadzie zeszłego roku warszawski Wojskowy Sąd Okręgowy.
W ocenie prokuratury sądy w sposób zbyt dowolny oceniły dowody i dały wiarę wyjaśnieniom oskarżonych, nie biorąc pod uwagę części zeznań świadków - innych żołnierzy z konwoju. Broniący sanitariuszy mec. Michał Zuchmantowicz wskazywał natomiast, że zdarzenie rozgrywało się w warunkach bojowych i osoby w karetce mogły nie słyszeć tego, co słyszeli żołnierze na zewnątrz pojazdów.
SN uznał, że kasacja prokuratury zawierała polemikę z ustaleniami dotyczącymi przebiegu zdarzenia - zaś sądy ustaliły wcześniej ten przebieg w sposób dokładny i wolny od błędów.
Sąd garnizonowy wskazywał w 2010 r., że są wątpliwości, czy rozkaz w ogóle dotarł do sanitariuszy. Jak przypomniano, karetka podjechała do rannych dopiero pewien czas po tym, jak do sanitariuszy przyszedł dowódca konwoju i w nieregulaminowych, ale dosadnych żołnierskich słowach - mówiąc "Wyp... z karetki" - nakazał udzielenie pomocy rannym. Z kolei żołnierz, który kazał cofnąć karetkę do rozbitego samochodu, nie był pewien, czy w tamtych warunkach (kurz, strzelanina) polecenie dotarło do sanitariuszy - zaznaczono wtedy w uzasadnieniu wyroku.
W uzasadnieniu sądu garnizonowego zwracano też uwagę, że oskarżeni "działali w warunkach sprzecznych rozkazów", bo czego innego wymagali od nich dowódcy konwoju, a czego innego uczono ich na szkoleniach przed misją. Ponadto silny stres bojowy spowodował u oskarżonych ograniczenie poczytalności.
To, zdaniem sądu, spowodowało zwłokę w wykonaniu rozkazu. Zarazem sąd podkreślał, że rany pięciu poszkodowanych okazały się powierzchowne i nie można zarzucać sanitariuszom, że kogokolwiek z żołnierzy narazili na utratę życia lub zdrowia. Polski żołnierz zginął na miejscu.