Sanepid poszukuje skażonej mąki w Bydgoszczy
Inspekcja Sanitarno-Epidemiologiczna rozpoczęła zbieranie próbek mąki z bydgoskich sklepów. Akcję rozpoczęto po opublikowaniu informacji o wykryciu nadmiernej ilości mikotoksyn w mące.
30.01.2007 16:15
Szkodliwe wydzieliny grzybów pleśniowych (tzw. mikotoksyny) wykryto w mące żytniej i kukurydzianej podczas badań w laboratorium Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. Naukowcy ustalili, że w losowo zakupionych opakowaniach mąki poziom mikotoksyn przekracza normę nawet 20-krotnie, co oznacza, że wyprodukowano ją ze spleśniałego zboża.
Inspektorzy odwiedzają sklepy w Bydgoszczy i powiecie bydgoskim sprawdzając, czy gdzieś pozostała jeszcze mąka z partii wyprodukowanej przez jedną z krajowych firm w ubiegłym roku. To właśnie w niej naukowcy stwierdzili dużą ilość mikotoksyn. Informacja o tym dotarła do nas niestety dopiero teraz, za pośrednictwem mediów, więc szanse na to, że gdzieś jeszcze na nią natrafimy, są znikome - powiedział Stanisław Gazda, rzecznik Sanepidu w Bydgoszczy.
Przekroczone normy mikotoksyn naukowcy stwierdzili w trzech torebkach mąki, z partii której termin przydatności upływał latem 2006 roku. We wtorek próbki zboża pobrali także w kujawsko- pomorskich młynach pracownicy Inspekcji Jakości Handlowej Artykułów Spożywczo-Rolnych.
Wiemy, kto jest producentem skażonego wyrobu. Sprawdzamy teraz, gdzie trafiła mąka z tej właśnie partii. Dotyczy to całego kraju, więc konkretne informacje będziemy posiadali dopiero pod koniec tygodnia - poinformował Marek Szczygielski, Wojewódzki Inspektor Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych w Bydgoszczy.
Wyniki badań ziarna powinny być znane w ciągu kilku dni. Chcieliśmy przeprowadzić kontrole w dziesięciu młynach, ale w tej sytuacji skontrolujemy ich więcej. Jeśli tylko natrafimy na skażoną partię, zostanie ona natychmiast wycofana z obrotu - zapewnił Szczygielski.
Inspektorzy i naukowcy zgodnie i zdecydowanie podkreślają, że obecnie nie ma zagrożenia dla życia i zdrowia mieszkańców województwa kujawsko-pomorskiego.
Mikotoksyny nie muszą być groźne dla zdrowia pod warunkiem, że trafiają do organizmu sporadycznie i w niewielkich ilościach, np. przy nieświadomym spożyciu produktu wytworzonego ze spleśniałego surowca. Jeśli są to ilości minimalne, organizm sam sobie poradzi: krążą one we krwi przez 36 dni, po czym ulegają rozłożeniu - poinformował prof. Jan Grajewski, kierownik Zakładu Fizjologii i Toksykologii na Wydziale Biologii UKW w Bydgoszczy.
Mąka, użyta do badań w laboratorium mikotoksyn, zakupiona losowo w bydgoskich sklepach, zawierała nawet ponad 20 razy więcej szkodliwych wydzielin, niż dopuszcza to polska norma. Jeśli z tej mąki zostanie wypieczony chleb albo ciasto, mikotoksyny nie zginą, bo nie rozkładają się przy obróbce termicznej - dodał naukowiec.
Klient sklepu nie jest w stanie samemu sprawdzić, czy kupiony produkt jest wolny od mikotoksyn. Ich obecność wskazywać może jedynie ciemniejszy odcień mąki, ale pewność dają tylko badania laboratoryjne.
Wykrycie tak dużej anomalii w jednej serii należy oceniać jako incydent. Producent użył zapewne partii surowca magazynowanego dłuższy czas, a mąkę żytnią z ubiegłorocznych zbiorów możemy spokojnie spożywać. Problemów można się jedynie spodziewać w przypadku mąki kukurydzianej - zaznaczył prof. Grajewski.
Mikotoksyny obniżają odporność, mogą uszkadzać wątrobę i nerki, zabijać komórki krwi, a także prawdopodobnie działają rakotwórczo. Wykryta w mące z bydgoskich sklepów ochratoksyna A należy do jednej z groźniejszych odmian. Jej nadmierne stężenie w organizmie powoduje zaburzenia czynności nerek. W przypadku ciężarnych kobiet, po przedostaniu się z krwią do płodu, powoduje wady rozwoju, a nawet jego obumarcie.
Bydgoskie laboratorium bada żywność w ramach zaplanowanego do 2008 roku projektu Unii Europejskiej. Raport z wynikami trafi do Państwowego Zakładu Higieny i rządu.
Mam nadzieję, że efektem nagłośnienia wyników naszych badań będzie większa dbałość o kontrolę jakości surowców spożywczych. W Niemczech czy Austrii czuwają nad tym dziesiątki inspektorów i kilkanaście wyspecjalizowanych laboratoriów. W Polsce mamy tylko dwie takie placówki - podkreślił prof. Jan Grajewski.