Sandra Hajduk: Przepis na sukces - pokaż piersi, rozsuń nogi. To naprawdę twoje idolki?
Jon Bon Jovi zadrwił z Kim Kardashian i podzielił Internet. Co dziś właściwie oznacza słowo "idol"?
Żyjemy w świecie, w którym sława znaczy więcej niż talent. W którym zadowalającą liczbę instagramowych followersów świętuje się z balonami i fajerwerkami, nawet jeśli połowa z obserwatorów to hejterzy. W którym zdjęcie gołej d...py zareklamuje dosłownie wszystko. W świecie, w którym ludzi śledzących nasze poczynania w sieci traktujemy jak cyferki na koncie. W świecie opacznie rozumianej tolerancji, w którym uzurpujemy sobie prawo do nakazywania komuś jak ma nazwać dziecko i z kim sypiać, jednocześnie każącym tolerować tylko to, co modne i co zarabia. Ba, nie tylko tolerować, ale i pokochać. Bo "takie są czasy". Wszystko inne nie jest warte lajka, ergo - uwagi. Co za absurd.
Gwiazdor, który raczył zaprotestować
Jon Bon Jovi to 56-letni pan, który w swoim życiu osiągnął bardzo wiele. Choć tu pewnie "powinnam" się zatrzymać i zastanowić - na Instagramie obserwuje go "zaledwie" 208 tysięcy osób, czyli jakieś 600 razy mniej niż Kim Kardashian. Będę jednak na tyle odważna, by stwierdzić z poczuciem graniczącym z pewnością, że kilkadziesiąt platyn na koncie i miejsce w Rock 'n' Roll Hall Of Fame jednak coś znaczą.
Tenże, zupełnie siwy już pan, ośmielił się skrytykować Kim Kardashian, czyli zrobił rzecz niesłychaną. Bo przypomniał, że Kim stała się sławna dzięki sekstaśmie
Niby wszyscy o tym wiedzą, pogodziliśmy się z faktem, że owa celebrytka wydała książkę ze swoimi "selfies" i że staje się ikoną, choć tak naprawdę nie potrafimy doprecyzować: ikoną czego?
Sława jest wszystkim!
Nie można odmówić rodzinie Kardashianów biznesowego zmysłu na najwyższym poziomie ani tego, że każdą porażkę przekuwają w sukces (pojmowany oczywiście subiektywnie). Ostatecznie swoje pieniądze zarabiają uczciwiej niż wielu polityków, dyrektorów przedsiębiorstw czy przedstawicieli tzw. "zwykłych" zawodów.
Nikogo nie mamią wizerunkiem ambitnych performerek, które przecież ze swojego życia uczyniły operę mydlaną przy pomocy najsprawniejszego producenta w Ameryce. To my każdego dnia napędzamy tę machinę: oglądając ich program, kupując ich kosmetyki, lajkując ich zdjęcia i obserwując profile. Zabrnęliśmy w tym na tyle daleko, że sami upodabniamy swoje życia do ich, oczywiście na miniaturową skalę. Robią to zwłaszcza młodzi ludzie i chyba nie ma niczego złego (!) w tym, że prawdziwe ikony popkultury chcą czasem przypomnieć im pewną starą prawdę: znacznie pewniejszym gwarantem długowieczności niż sława jest dorobek, który po nas zostaje.
"Żyjemy w strasznym świecie. Nie obejrzałem nawet minuty tego reality show. Nie znam nawet ich imion, to nie dla mnie. Co będzie w autobiografii takiej osoby? Nagrałam porno i zostałam sławna? Pie...rzyć to, to nie dla mnie. Napisz książkę, namaluj coś, naucz się czegoś, zaśpiewaj, zagraj. Sława jest tylko skutkiem ubocznym stworzenia dobrej piosenki" - powiedział Jon Bon Jovi w jednym z ostatnich wywiadów.
Odpuść jej, zarobiłeś swoje pieniądze. Ciebie też kiedyś nie rozumiano
Na wypowiedź rockmana odpowiedziała komentatorka ET Canada:
"Rozumiem jego podejście, bo kiedy pochodzisz z pokolenia, które musiało coś umieć, żeby osiągnąć sławę, możesz tego nie pojmować. Ale dziś wystarczy być instagramową modelką czy prowadzić kanał na YouTube. Ale sam sobie zaprzecza - mówi o niej w wywiadzie, a twierdzi, że nie zna jej imienia. Musi też wiedzieć, że to nie Kim opublikowała tę taśmę, a ostatecznie została przecież wpływową osobą, która angażuje się w politykę i sprawy społeczne" - twierdzi dziennikarka. "Odpuść jej, zarobiłeś swoje pieniądze. Ciebie też kiedyś nie rozumiano".
Jak można było przewidzieć, internauci podzielili się w swoich opiniach na tych, którzy bronią Jona i tych, którzy twierdzą, że to "atak na Kim". Atak? Czy naprawdę doszliśmy do punktu w historii ludzkości, w którym stwierdzanie faktów jest atakiem? Tak, Kim Kardashian jest sławna dzięki sekstaśmie.
Prawdopodobnie nie ma żadnego talentu poza biznesowym, a nawet jeśli go ma, to nie opłaca jej się go prezentować światu - wystarczająco dobrze zarabia na pokazywaniu innych rzeczy. I nie chodzi tu o to, że Jon Bon Jovi, jak i wielu innych artystów, musiał przejść długą i żmudną drogę po swój "kawałek tortu", a o to, jakiej definicji "sławy" i "idola" uczymy nasze dzieci. I o to, że powinniśmy uświadomić je, że gorzki smak tego tortu (a ten zawsze towarzyszy sławie) warto znosić dla celów wyższych niż lajki, które są przecież zaledwie... muśnięciem palca po klawiaturze telefonu.
Czasem, częściowo w żartach, częściowo w trwodze, jestem świadkiem rozmów spod szyldu: "Co będzie, jeśli kiedyś wyłączą Internet?"
Moi idole będą wtedy nadal istnieć. Co z Twoimi?