Samobójczy szantaż Wielkiej Brytanii. Brexit uderzy w walkę z terroryzmem?
"Pieniądze albo życie!" - tak brytyjski eurosceptyczny tabloid "The Sun" podsumował list premier Theresy May do Donalda Tuska uruchamiający proces Brexitu, w którym uzależniła ona współpracę w dziedzinie bezpieczeństwa od spełnienia żądań Londynu w zakresie przyszłych relacji handlowych z UE. Ale zawarty w liście szantaż jest dowodem słabości pozycji Wielkiej Brytanii - i może się na niej zemścić.
30.03.2017 | aktual.: 30.03.2017 14:11
Zawarte w liście brytyjskiej premier sformułowanie jest co prawda mniej efektowne od interpretacji "The Sun", ale jego sens jest podobny: "Biorąc pod uwagę bezpieczeństwo, brak porozumienia [w sprawie umowy handlowej z UE - przyp.aut] oznaczałby, że nasza współpraca w walce przeciwko przestępczości i terroryzmowi zostałaby osłabiona" - napisała May. Jak napisał z kolei dziennik "Guardian", powołując się na źródła w rządzie, w grę wchodziłoby wycofanie się Wielkiej Brytanii z Europolu
Na pierwszy rzut oka, postawienie na szali brytyjskiej współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa wydaje się mocną kartą przetargową: pod względem zdolności wywiadowczych (m.in. za sprawą członkostwa w anglosaskim Sojuszu Pięciorga Oczu), sprawności służb oraz sił zbrojnych, Wielka Brytania jest prawdopodobnie najsilniejszym państwem członkowskim UE, które najwięcej wnosi najwięcej do współpracy w ramach Europolu; wycofanie się Zjednoczonego Królestwa byłoby więc dużą stratą dla unijnej dwudziestki siódemki, narażając ją na zwiększone ryzyko terrorystyczne w bardzo wrażliwym momencie. Jednak zdaniem większości ekspertów zawarta w liście ukryta groźba nie jest oznaką siły, lecz słabości pozycji negocjacyjnej Londynu.
- Wciąż do wielu ludzi nie dociera, jak słabe ekonomiczne karty w tej rozgrywce ma May, jeśli musi posuwać się do tak absurdalnego blefu - mówi dr Alexander Clarkson, wykładowca w King's College w Londynie. - Pomyślmy o scenariuszu, w którym dochodzi do śmierci ludzi w UE, bo brytyjski rząd odmawia podzielenia się kluczowymi informacjami. Taki rząd byłby ostracyzowany przez swoich sąsiadów. Dlatego zamiast wzmacniać dość słabą pozycję Brytanii, groźby Theresy May mogą tylko zantagonizować niewielu przyjaciół, których wciąż Wielka Brytania ma w Europie - dodaje.
Jeszcze bardziej krytyczny dla postawy brytyjskiego rządu był Garvan Walshe, były doradca Partii Konserwatywnej ds. międzynarodowej polityki bezpieczeństwa. "Rząd Wielkiej Brtyanii myli się, myśląc, że ma w ręku silniejsze karty negocjacyjne, bo gospodarka UE jest znacznie ważniejsza dla Zjednoczonego Królestwa niż gospodarka brytyjska jest dla UE. Rząd myślał, że groźba odejścia od stołu negocjacyjnego bez osiągnięcia porozumienia wystarczy by skłonić Unię do ustępstw, ale zdał sobie sprawę, że to nie jest wiarygodna groźba" - napisał na Twitterze Walshe. - Teraz grozi wycofaniem się ze współpracy, która jest w jego własnym interesie. Ta groźba jest jeszcze mniej wiarygodna i pozostawia dwie możliwości: albo rząd już przygotowuje się do zerwania rozmów, albo po prostu nie wie, co robi" - konkluduje.
Co więcej, choć Wielka Brytania ma szczególne znaczenie dla Europy w kwestiach bezpieczeństwa, współpraca m.in. w ramach Europolu i innych przynosi oczywiste korzyści także dla niej samej. Jak zwracają uwagę eksperci, rezygnując z niej, Londyn strzeliłby sobie w stopę. Dlatego też, jak ocenił szef unijnej agencji, brytyjczyk Rob Wainwright, dużych zmian w tym zakresie nie należy się spodziewać. "Wielka Brytania prawdopodobnie nie 'wyjdzie' z Europolu. Zmieni się status członkowski, a do uzgodnienia pozostają tylko niektóre efekty praktyczne tej zmiany" - napisał na Twitterze.
Zawarta w liście May groźba nie uszła uwadze europejskich polityków, którzy w ostrych słowach skrytykowali postawę Wielkiej Brytanii.
- Starałem się być dżentelmenem wobec damy, więc nie chciałem nawet myśleć o użyciu słowa "szantaż". Ale bezpieczeństwo naszych obywateli jest zdecydowanie zbyt ważne, by się o nie targować - powiedział Belg Guy Verhofstadt, koordynator ds. Brexitu ze strony Parlamentu Europejskiego.
Z kolei lider europejskich socjalistów Gianni Pittella nazwał zagrywkę brytyjskiego rządu "oburzającą" i ostrzegł, że wysunięcie tej sugestii "nie było mądrym ruchem". List skrytykował też konserwatywny członek Izby Lordów i były europoseł Torysów Timothy Kirkhope, który stanowczo stwierdził, ze "bezpieczeństwo nie może być kartą przetargową".
Być może May zgodziła się z tą oceną, bo już dzień później przedstawiciele rządu pomniejszali wymowę słów May. Minister ds. Brexitu David Davis już w czwartek rano zapewnił, że Wielka Brytania nie wycofa się ze współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa po wyjściu z Unii. Davis wyjaśnił, że brytyjskiej premier chodziło tylko o zaznaczenie, że ten aspekt relacji także musi zostać uregulowany w trakcie negocjacji, a jeśli do nich nie dojdzie, będzie to ze szkodą dla wszystkich.
List Theresy May i błyskawiczna reakcja na niego pokazała jedno: że rozpoczęty w środę proces wychodzenia z Unii będzie trudny dla obu stron, a negocjacje będą prowadzone bardzo twardo. Jednak przewaga w rozmowach dwudziestu siedmiu państw Unii z jednym oponentem należy zdecydowanie do jednej strony - i nie jest to Wielka Brytania.