Salsa, rum i ogień w łóżku
W 1998 roku A. A. Gill napisał w "The Sunday Times of London", że kubańskie dziewczyny są jak ferrari wśród prostytutek. Jeśli nie spróbujesz, to nie poznasz piękna tego świata. Przecież po coś trzeba żyć? Na Kubie przeciętna rodzina nie jest w stanie przeżyć miesiąca, jeśli choć jedna osoba nie zarabia w amerykańskich dolarach. Przełomem był rok 1991, gdy po upadku ZSRR Kuba przestała otrzymywać finansowe wsparcie.
Prostytucja stała się dla miejscowej ludności jedną ze strategii przetrwania. Domy w stanie rozpadu i rozkładu. Billboardy propagandowe, rum, cygara i chętne dziewczyny. Oto życie na Kubie, na której straszą sklepy z pustymi półkami. Trzeba sobie radzić, by przeżyć. Prostytucja zarówno damska, jak i męska jest jednym ze sposobów na przetrwanie.
Pierwsze chwile w Hawanie to dla mnie wstrząs. Piękne zdjęcia, którymi nasycałam wyobraźnię przed wyjazdem na wyspę nie znajdują potwierdzenia w rzeczywistości. Spustoszenie, jakie poczyniły huragany: Dennis, Palona, Gustav, Ike pozostawiły po sobie widoczne ślady. Brakuje owoców i warzyw. Większość domów wygląda jak po nalocie rakietowym. Pozrywane dachy. Brak wody, światła i gazu to rzeczywistość. Czar miejsca prysł. Jedyne, co odwracało uwagę od wszechogarniającego chaosu to zaczepki mężczyzn. Nieustające gwizdy. Propozycje w języku hiszpańskim i angielskim. Cmokanie. Gwizdanie. Świstanie i trąbienie. O ile tylko było czym zatrąbić, bo na Kubie samochodów jest mało. A i większość tych, które są przypominają uciekinierów z muzeum techniki. Widać na pierwszy rzut oka, że takim cackiem daleko się nie zajedzie. Może na drugi koniec miasta, bo na pewno nie na kraniec wyspy.
Pierwsze kontakty nawiązuję w domu, w którym wynajmuję pokój. Na początku trudno się zorientować kto w tym domu mieszka, a kto tylko przebywa w ciągu dnia. Właścicielką jest kobieta o gęstych, czarnych, kręconych włosach, które upina wysoko na czubku głowy. Rubensowskie kształty i tubalny głos to wystarczająco dużo, by zdominować resztę rodziny i znajomych. Od momentu przestąpienia progu wiem wyraźnie do kogo powinnam się zwracać z każdą sprawą. Właścicielka lubi siadać w przestrzennym salonie ze swoimi siostrzenicami, które słuchają jej jak wyroczni. Rozmawiają o życiu, mężczyznach, prowadzeniu domu, prasowaniu.
– Och, jak ciężko znaleźć tu dziewczynę do prasowania – uskarża się najstarsza i największa z pań. Budzę jej niemy podziw, gdy przyznaję się, że umiem prasować i w moim kraju nie wynajmujemy nikogo do wykonywania tej czynności. Każdy robi to we własnym zakresie. Moja opowieść nie spotyka się z przychylnym przyjęciem. Panie kręcą głowami i jedna przez drugą krzyczą, jak to ciężko porządnie wyprasować ubranie.
W końcu siadam na kanapie z siostrzenicami. Dwie dziewczyny w pierwszym momencie sprawiają wrażenie doświadczonych przez życie. Nabieram się na to, że są ode mnie dużo starsze. Po chwili okazuje się, że jesteśmy rówieśniczkami. To nas zbliża. Ale doświadczenie życia w zupełnie innych światach dzieli nas o miliony lat świetlnych.
Nie taka jak inne
Paloma ma 24 lata. Codziennie po przebudzeniu przez pół godziny prostuje włosy. Najpierw spryskuje je pianką, którą przysyła jej siostra z Kanady, a następnie pasmo po paśmie wyrównuje swoją falującą fryzurę. – Wiesz, tu każda dziewczyna ma kręcone włosy. A jak mam wyprostowane to przynajmniej czymś się wyróżniam.
Gładkie pasma włosów okalają okrągłą twarz dziewczyny. Paloma nosi buty na wysokich obcasach. Bez nich ma najwyżej 155 centymetrów wzrostu. Śmiało eksponuje swój obfity biust (miseczka E) w wydekoltowanej bluzce z napisem „I’m sexy”. Białe getry ciasno przylegają do ciała, podkreślając krągłości jej figury. – Angielski to podstawa, prawda?! Pytając spogląda na mnie z ukosa i przeczesuje włosy swoimi długimi paznokciami pomalowanymi w biało-czerwone wzory. Przyjechała do Hawany na trzymiesięczny kurs języka angielskiego. Prosi by opowiedzieć jej o Europie. Pyta o ludzi, choć wiem, że chce usłyszeć opowieści o mężczyznach: o Włochach, Francuzach, Szwajcarach…
– Ostatnio zerwaliśmy z moim chłopakiem. Byliśmy razem cztery lata. Był Szwajcarem. Wszyscy mi mówią, że Szwajcarzy są najzimniejsi z całej Europy, ale umiałam go rozgrzać dostatecznie mocno, by do mnie podszedł na ulicy. Miałam wtedy 20 lat, on może z 45, ale nie wyglądał na swoje lata. Opalony, wysportowany, dobrze ubrany i w stylowych okularach – nie dałabyś mu więcej, niż 35 lat! Chciał mi zrobić zdjęcie i tak to się zaczęło. Potem były restauracje, dyskoteki, taksówki, zakupy, hotele. Przylatywał do mnie cztery razy w roku, zawsze na dwa tygodnie. Wynajmowaliśmy pokój w hotelu i spędzaliśmy cały czas razem. Czasami się głęboko zamyślał, a gdy go pytałam nad czym się zastanawia odpowiadał, że myśli o pracy. Ciągle myślał o rachunkach bankowych, za które był odpowiedzialny w swojej firmie. Miał dwa apartamenty: jeden w Genewie, a drugi w Monako. Ten w Monako był na ostatnim piętrze jednego z wieżowców. Tam jest ponoć bardzo pięknie. Przynajmniej tak mówił. Nigdy mnie tam nie zabrał. Nigdy też nie poznał
mojej rodziny. Po prostu nie chciał. A my, Kubańczycy, jesteśmy bardzo rodzinni. On tego nie rozumiał, więc mieliśmy małe szanse na to, by coś z tego wyszło. Zresztą w Szwajcarii jest bardzo zimno. Za nic w świecie nie chciałabym się tam przenieść! Chociaż ślub mógł zaproponować…
W poszukiwaniu pewności
Odalgiris w przeciwieństwie do swojej kuzynki Palomy nie prostuje włosów. Najchętniej wkłada na siebie dżinsowy kombinezon, który kupiła we Włoszech. Włosy sczesuje w wysoki kucyk, nosi dużo złotej biżuterii i buty na wysokich obcasach. – Poznaliśmy się z Marco na Sycylii. Pojechałam tam na wycieczkę z siostrą, która pracuje i mieszka w Stanach Zjednoczonych. Chciała spędzić ze mną trochę czasu, więc kupiła mi wizę, choć nie było łatwo i poleciałyśmy!
Wyciąga papierosa, podpala i sprawdza wiadomości na telefonie komórkowym.
– Jeszcze nic nie napisał, a już od godziny mu puszczam sygnały. Dziwne. Poznaliśmy się z Marco na ulicy. Zaprosił mnie na drinka, usiedliśmy i zaczęliśmy rozmawiać. Po dwóch godzinach nie chciałam się już z nim rozstawać. Nie przeszkadza mi, że łysieje i ma ponad 50 lat. Takich rzeczy się nie widzi. Najważniejsze jest to, że taki mężczyzna jest pewniejszy. Ma doświadczenie, dobrą pracę, pieniądze, mieszkanie i samochód. Taki już wie, czego chce. Nie to, co nasi rówieśnicy. Taki 24-latek to co najwyżej na rowerze cię przewiezie. A w głowie? Chyba tylko wielki, czerwony znak zapytania. My młode potrzebujemy starszych i doświadczonych. To jest potrzebne nawet w łóżku. Ale skąd ty to możesz wiedzieć?! Póki nie spróbujesz, nigdy nie zrozumiesz, o czym mówię.
Na koniec rozmowy dziewczyny proszą mnie bym w notesie zapisała ich adresy e-mailowe. Choć na Kubie dostęp do internetu jest ograniczony i kosztuje fortunę, to obie zapewniają mnie, że na pewno odpiszą.
– Znajdź nam tylko chłopaków z mieszkaniem, stałą i dobrze płatną pracą, samochodem, oszczędnościami, bez dzieci i nałogów. Wiek około 25-40 lat. Ale może być i więcej. Może być nawet łysy lub siwy. Ale niech już coś ma – dyktuje mi Odalgiris. Dziwi mnie bardzo to wyznanie ufności pokładanej w polskich mężczyznach, szczególnie po opowieści o jej włoskiej miłości. Na moje pytanie co z nim wzrusza ramionami i przyznaje, że grunt to znaleźć „dobrą partię”. A w tym zadaniu nigdy nie należy ustawać, bo najlepsza okazja może przejść koło nosa zupełnie niezauważona. Trzeba być czujnym.
Kochanie na zawołanie
Mary Ann poznaję w samolocie, czekając w kolejce do odprawy celnej w Cancun, w Meksyku. Dzielimy się wrażeniami z wizyty na Kubie. Mary Ann czy raczej Marianna jest Australijką polskiego pochodzenia. Niskiego wzrostu kobieta o niezwykle filigranowej budowie ciała zadziwia żywym usposobieniem. Oczami, schowanymi za szkłem okularów korekcyjnych, zdaje się błyskać jak ognikami.
– Jestem nauczycielką salsy i na Kubę przyjechałam, by nauczyć się nowych kroków. Ale było to bardzo trudne, żeby nie powiedzieć niemożliwe. Bo tak naprawdę Kubańczycy nie chcą poprzestać na tańcu. Mam 50 lat i ustatkowane życie. Nie potrzeba mi żadnych historii, a już na pewno nie miłosnych. Chętnie zaczynali ze mną taniec, ale potem prosili bym kupowała im rum i zapraszali na spacer w ustronne miejsce. Kilka razy zaproponowano mi seks za pieniądze. – Rozumiem, że Kubańczykom jest ciężko i starają się w ten sposób zdobyć jakieś pieniądze na utrzymanie, ale nie podoba mi się to, że w momencie, gdy mówiłam, że chcę tylko zatańczyć słyszałam odmowę. Jak się okazało taniec jest dla nich elementem gry. Ma działać jak wabik. Taka przynęta na kobiety – jeśli nie chcesz nic więcej, to oni w to nie wchodzą.
Wymieniamy się z Mary Ann uwagami na temat zaczepek i sposobów na poderwanie kobiety: – Kubańczycy wprawiali mnie w niemałe zaskoczenie, gdy już w drugiej minucie rozmowy byłam najpiękniejszą z kobiet, jaką widzieli w życiu i wyznawali mi miłość. Oczywiście te wyznania łączyły się z pytaniem czy kupię im rum. Tak to właśnie działa: ja Ci słodzę, a ty mi za to płać. Zgadzasz się tylko na taniec, nie zdając sobie sprawy z tego, co dla takiego mężczyzny czy chłopaka to oznacza. Dla niego to szansa wyrwania się do lepszego świata i zdobycia tak bardzo potrzebnych mu do życia pieniędzy.
Każdy leci na kasę
28-letnia Wendy właśnie przyjechała na dwa tygodnie odwiedzić rodzinę. Kończy doktorat w Walencji. Zgrabna dziewczyna o delikatnych rysach twarzy cierpliwie wysłuchuje mojej opowieści o młodych dziewczynach poznanych na Kubie i ich perypetiach miłosnych. Opowiadam jej również o własnych przygodach. O tym, jak człowiek, który pomógł mi znaleźć nocleg w zamian oczekiwał ode mnie gorących pocałunków. Gdy mu odmówiłam i jako jeden z argumentów przyznałam się, że mam chłopaka, odpowiedział:
– Nie martw się. My, Kubańczycy, nie jesteśmy zazdrośni! Nie wszystkie opowieści podobają się Wendy w równym stopniu – raz marszczy czoło, za chwilę raczy mnie promiennym uśmiechem.
– Warto byś zwróciła uwagę na jedną rzecz: w dzisiejszym świecie pieniądze nabrały ogromnego znaczenia. I to nie tylko tutaj, na Kubie. Popatrz na przykład na mnie – jestem młoda i atrakcyjna, ale nie mam 50-letniego faceta. Mój chłopak jest ode mnie o cztery lata starszy i jestem z nim bardzo szczęśliwa. Wszędzie są kobiety, które dla kasy są w stanie zrobić wszystko. Nawet wmówić łysemu mężczyźnie z brzuszkiem, że jest jej osobistym Bradem Pittem. I to działa! Bo kto nie chciałby przeżyć drugiej czy trzeciej młodości?
Miriam Celaya ma 49 lat i od stycznia 2008 roku pisze blog sin EVAsion. Odwiedzam ją w centrum Hawany, gdzie na ponad 100 metrowej powierzchni mieszka wraz ze swoją matką, dziećmi i wnukami. W czasie rozmowy ze mną siedzi na bujanym fotelu i wachluje się dziennikiem „Granma”. Niewiele nam pomaga zimna woda z lodówki i włączony wiatrak – za oknem jest ponad 35 stopni Celsjusza.
– W tym klimacie ludzie są znacznie bardziej namiętni. To na pewno jest jednym z czynników, dla których mamy tak ognisty temperament. Pytam Miriam czy zna jakąś prostytutkę, czy kobietę, która żyje z obcokrajowcem tylko dla pieniędzy. Zastanawia się chwilę, po czym wypija łyk wody i zaczyna opowieść.
– Nie znam żadnej niezwykłej historii, jeśli chodzi o te kobiety. One to robią, bo jest to dla nich jednym ze sposobów na zdobycie pieniędzy. Jedni sprzedają cygara, a inni oferują siebie. I nikt się do tego nie miesza. Nie ma w tym nic szczególnego.
Sylwia Mróz, Wirtualna Polska