Polska"Sadyści ze straży miejskiej przed Pałacem Prezydenckim"

"Sadyści ze straży miejskiej przed Pałacem Prezydenckim"

11 kwietnia warszawscy strażnicy miejscy brutalnie pobili przed Pałacem Prezydenckim współpracownika „Gazety Polskiej” Michała Stróżyka. Dziennikarz doznał wstrząsu mózgu i uszkodzeń kręgosłupa. Dzień wcześniej paru funkcjonariuszy po cywilnemu śledziło przez kilka godzin, a następnie zatrzymało Filipa Rdesińskiego – współorganizatora manifestacji pod ambasadą Rosji w Warszawie.

"Sadyści ze straży miejskiej przed Pałacem Prezydenckim"
Źródło zdjęć: © PAP

20.04.2011 | aktual.: 20.04.2011 10:29

W rocznicę katastrofy stowarzyszenie Solidarni 2010 reżyserki Ewy Stankiewicz rozstawiło przed Pałacem Prezydenckim namiot. Był to znak protestu przeciw postawie rządu RP wobec sposobu wyjaśniania śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego i 95 innych osób pod Smoleńskiem. Protestujący domagali się m.in. dymisji rządu i zdecydowanych działań w sprawie katastrofy.

11 kwietnia po godz. 16 kordon strażników miejskich otoczył legalnie protestujących demonstrantów (głównie młodzież), po czym przystąpił do demontażu namiotu.

Sadyści ze straży miejskiej

Pacyfikacja była brutalna. Strażnicy wyprowadzili siłą trzech znajdujących się pod namiotem mężczyzn, wśród nich dziennikarza Michała Stróżyka, który chciał zarejestrować całe zajście i trzymał w ręku kamerę. Na nagraniach umieszczonych w internecie widać, jak współpracownik "Gazety Polskiej" stoi z kamerą, a funkcjonariusze straży rzucają się na niego, powalają na chodnik i zaczynają bić oraz kopać. Następnie strażnicy założyli Michałowi Stróżykowi kajdanki, łamiąc tym samym przepisy ustawy o strażach gminnych, a konkretnie art. 14b, który mówi: „1. Kajdanki można stosować wobec osób ujętych oraz podczas wykonywania zadań, o których mowa w art. 11 ust. 1 pkt 7 w celu: 1) udaremnienia ucieczki osoby ujętej lub osoby mogącej stwarzać swoim zachowaniem zagrożenie dla życia, zdrowia lub mienia, 2) zapobieżenia czynnej napaści lub czynnemu oporowi”. Żaden z tych warunków nie został w tym przypadku spełniony.

Michał Stróżyk został pobity tak ciężko, że musiało go zabrać pogotowie. Został przewieziony do szpitala na Solcu i umieszczony na oddziale ratunkowym. Lekarze prześwietlili jego kręgosłup i po obejrzeniu zdjęć założono mu kołnierz ortopedyczny. Okazało się, że oprócz uszkodzenia kręgów szyjnych Michał Stróżyk ma złamany ząb i objawy wstrząsu mózgu. W chwili oddawania numeru do druku (18 kwietnia) wciąż przebywał w szpitalu. Lekarze przez kilka dni podejrzewali, że dziennikarz ma krwiaka mózgu, na szczęście jednak – jak dowiedziała się „Gazeta Polska” – po dokładnych badaniach i obserwacji wykluczono taką możliwość.

Pobicie Michała Stróżyka i innych osób (oprócz dziennikarza „GP” straż poturbowała także dwóch mężczyzn, m.in. Marka Wernicę z Solidarnych 2010) próbowano przemilczeć w prorządowych mediach. Jeśli już wspominano o tym zdarzeniu, słowo „pobity” pisano w cudzysłowie – nawet wtedy, gdy portale Niezależna.pl oraz GazetaPolska.tv opublikowały zdjęcia i filmy pokazujące zarówno brutalną interwencję straży miejskiej, jak i posiniaczoną twarz dziennikarza w szpitalu.

Sprawą zainteresowali się jedynie parlamentarzyści PiS. Antoni Macierewicz poruszył ten temat podczas spotkania zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej, a wicemarszałek Senatu Zbigniew Romaszewski wystosował pismo interwencyjne do prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz. „Zachowanie funkcjonariuszy, które mogłem zobaczyć w relacji filmowej, jest wstrząsające. Wynika z niej, że Straż Miejska, która po nowelizacji ustawy o strażach gminnych w 2009 r. otrzymała dodatkowe uprawnienia, nie potrafi w humanitarny i godny funkcjonariusza państwowego sposób z nich korzystać. Podejmując takie działania wobec dziennikarza, który nie przejawiał żadnej agresji, tylko wykonywał swoją pracę, jest szokujące, jest nadużyciem, przekroczeniem uprawnień” – napisał wicemarszałek.

Komu przeszkadzały kwiaty i znicze

Stołeczna straż miejska osiągnęła w ostatnich dniach sukcesy nie tylko w dziedzinie bicia obywateli. Dbała też wyjątkowo o porządek, najpierw kradnąc znicze stawiane ku pamięci 96 ofiar katastrofy smoleńskiej, a potem – 13 kwietnia – tulipany kładzione przez warszawiaków chcących oddać cześć śp. Marii Kaczyńskiej. Ludzie składający na Krakowskim Przedmieściu kwiaty, które chwilę potem były zabierane przez strażników jako „nielegalne”, byli zaszokowani.

Kto odpowiada za działania strażników? Komendantem warszawskiej straży miejskiej jest Zbigniew Leszczyński – od 1993 r. bardzo dobry znajomy obecnej prezydent stolicy. Leszczyński od 1987 r. do 2006 r. pracował w Biurze Ochrony Rządu. Na początku lat 90. był kierowcą i ochroniarzem Gronkiewicz-Waltz – wówczas szefowej Narodowego Banku Polskiego. Konkurs na komendanta warszawskiej straży wygrał za prezydentury Hanny Gronkiewicz-Waltz (2006 r.) niejako walkowerem, bo dziwnym zbiegiem okoliczności wszyscy jego konkurenci w ostatniej chwili się wycofali.

W następnych latach Leszczyński kontynuował dobrą passę. W 2009 r. Radio dla Ciebie informowało: „50 tys. zł. To nie wygrana na loterii, ale łączna suma nagród dla komendanta Straży Miejskiej. Zbigniew Leszczyński otrzymał od Ratusza cztery nagrody. Dwie półroczne, każda po 15 tys. zł. Kolejna to 7 tys. z wniosku pani prezydent za pomoc przy organizacji obchodów takich jak 65. rocznica Powstania Warszawskiego, i wreszcie 13 tys. zł od wiceprezydenta Andrzeja Jakubiaka za działania przy likwidacji KDT”. Rok później „Super Express” w artykule pt. „Prezydent chroni nieudacznika” pisał, że Leszczyński nie wystąpił na czas z wnioskiem o zwrot pieniędzy za złomowanie odholowanych przez straż miejską wraków, co miało narazić miasto na stratę ok. 2 mln zł. „Głowie Zbigniewa Leszczyńskiego nic jednak nie grozi, bo pani prezydent postanowiła przymknąć oko na jego niekompetencje” – komentował tabloid.

Należy podkreślić, że nie wszyscy podwładni Leszczyńskiego zgadzali się z jego decyzjami. 28 marca 2011 r., a więc jeszcze przed pobiciem Michała Stróżyka i haniebnymi działaniami straży miejskiej, w dniach 10–13 kwietnia członkowie Organizacji Zakładowej NSZZ „Solidarność ’80” skierowali do Leszczyńskiego pismo wnioskujące o zaprzestanie wykorzystywania strażników do działań związanych z usuwaniem wieńców, kwiatów i zniczy sprzed Pałacu Prezydenckiego. „Strażnicy podkreślają, że uczestnicząc przy usuwaniu wiązanek, kwiatów i zniczy oraz różnego rodzaju symboli narodowych, zdjęć osób, które zginęły w katastrofie smoleńskiej, uczestniczą w haniebnej profanacji, a tym samym zmuszeni są przez pracodawcę, czyli Pana, do postępowania wbrew własnym przekonaniom, które wywodzą się z korzeni narodowych i katolickich” – napisali związkowcy. Jak pokazały jednak późniejsze wydarzenia, Leszczyński zlekceważył stanowisko części swoich pracowników.

(...)

Grzegorz Wierzchołowski

Współpraca: Maciej Marosz

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)