Sąd: Pospieszalski ma przeprosić Morozowskiego
Jan Pospieszalski z TVP ma przeprosić
"kolegę dziennikarza" Andrzeja Morozowskiego z TVN za napisanie o
nim, że "doniósł co trzeba" ministrowi ds. służb specjalnych z
SLD, gdy dowiedział się, że dziennik "Życie" w 1997 przygotowuje
materiał o Aleksandrze Kwaśniewskim - orzekł Sąd
Okręgowy w Warszawie.
25.11.2008 | aktual.: 25.11.2008 16:44
Sprawa ma swój początek jesienią 2006 r., gdy TVN ujawniła "taśmy Beger" - dokonane skrycie nagranie rozmów ówczesnej posłanki Samoobrony. Namówiona przez dziennikarzy TVN udawała ona, że z grupą kilku posłów chce przystąpić do rządzącego PiS. Rozmawiała z ówczesnym ministrem Adamem Lipińskim o płynących z tego przejścia możliwościach objęcia stanowisk w rządzie. Morozowski jest współautorem programu "Teraz my", który nagrania rozmów opublikował.
Komentując sprawę Pospieszalski - prowadzący w TVP program "Warto rozmawiać" - napisał, że Morozowski miał w 1997 r. uprzedzić Zbigniewa Siemiątkowskiego - ówczesnego szefa UOP, że gazeta "Życie" planuje publikacje artykułów na temat kontaktów Aleksandra Kwaśniewskiego z rosyjskim szpiegiem Władimirem Ałganowem i że "są na to papiery".
Morozowski zaprzeczył i pozwał Pospieszalskiego, żądając przeprosin na jego blogu oraz w "Gazecie Wyborczej" i "Dzienniku", które opisywały sprawę.
Sąd przesłuchiwał Pospieszalskiego, który wycofał się z twierdzenia, że Morozowski uprzedził Siemiątkowskiego, ale podtrzymał, że mieli oni "podejrzane kontakty". Nie potwierdzili tego świadkowie zeznający w sprawie - ani Bronisław Wildstein, ani autorzy artykułu z "Życia" pt. "Wakacje z agentem" (przegrali w Polsce proces z Kwaśniewskim, na rozpatrzenie przez Trybunał w Strasburgu czeka ich skarga), ani dziennikarz wskazany przez Pospieszalskiego, który miał mu to wcześniej potwierdzić.
We wtorek sąd orzekł, że Pospieszalski ma przeprosić "kolegę dziennikarza" Morozowskiego na swoim blogu. Ma stwierdzić, że "w rzeczywistości te twierdzenia nie zostały zweryfikowane" i ma wyrazić ubolewanie, że jego pomówienia "mogły podważyć wiarygodność" dziennikarza, a także zaapelować do innych dziennikarzy, by nie powtarzali tych zarzutów.
Sędzia Joanna Kruczkowska stwierdziła w uzasadnieniu wyroku, że zarzucenie dziennikarzowi donoszenia ministrowi ds. służb specjalnych musi naruszać jego dobra osobiste, zaś Pospieszalski w żaden sposób nie udowodnił, by takie zdarzenie miało miejsce. - Dopiero gdy zaistniał ten proces, zaczął sprawdzać i weryfikować to co napisał - dodał sąd.
- Zaprzeczył pan Morozowski, zaprzeczył też minister Siemiątkowski. Dziennikarze zeznawali tylko, że tak się mówiło wtedy w środowisku, a niektórzy zeznawali kategorycznie, że Pospieszalski kłamie. A to na nim - jako pozwanym - spoczywa obowiązek udowodnienia swoich twierdzeń - wyjaśniała Kruczkowska.
Sąd nakazał Pospieszalskiemu przeproszenie Morozowskiego tylko na swoim blogu, bo - jak zauważyła sędzia - nie miał on wpływu na podchwycenie tematu przez inne media. Ma on też zwrócić swemu oponentowi 600 zł kosztów procesu. Roszczeń finansowych Morozowski nie wysuwał.
Wyrok jest nieprawomocny. Nie wiadomo, czy Pospieszalski złoży apelację - w sądzie nie było ani jego, ani jego pełnomocnika. Usatysfakcjonowany wyrokiem Morozowski powiedział, że rozważy ze swym pełnomocnikiem - mec. Jerzym Naumannem, czy składać apelację i domagać się przeprosin także w gazetach, jak wnosił w pozwie.