Sąd oddalił wniosek o areszt dla "leczącego" ginekologa
Wrocławski sąd oddalił wniosek o
areszt dla 55-letniego ginekologa Andrzeja W., oskarżonego m.in. o
branie pieniędzy od pacjentek za leczenie schorzeń, na które nie
cierpiały. Zastosował jedynie poręczenie majątkowe w wysokości 30
tys. zł. Prokuratura zapowiedziała zaskarżenie tej decyzji.
19.10.2007 | aktual.: 19.10.2007 21:49
Prokuratura chciała aresztu, bo - według niej - lekarz, choć gotowy jest akt oskarżenia przeciw niemu, nadal uprawia swój proceder. Naszym zdaniem zachodzi obawa matactwa ze strony ginekologa, a więc dla prawidłowego toku postępowania Andrzej W. powinien być w areszcie- powiedziała rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu Małgorzata Klaus. Dodała, że w poniedziałek prokuratura zaskarży piątkową decyzję sądu.
Klaus poinformowała, że akt oskarżenia w sprawie Andrzeja W. trafił do sądu na początku października. Lada moment zostanie wyznaczona pierwsza rozprawa. Tymczasem ginekolog wciąż przyjmuje w swoim prywatnym gabinecie pacjentki. Wystąpiliśmy o areszt, bo ten pan wciąż "leczy". Do prokuratury zgłosiła się kolejna poszkodowana, u której ginekolog wykrył nieistniejące schorzenie. W. podjął się w sierpniu wyleczyć kobietę. "Leczenie" kosztowało ponad 2 tys. zł" - powiedziała Klaus.
Według prokuratury, Andrzej W. wykrywał u kobiet schorzenia, na które w rzeczywistości nie cierpiały. Potem podejmował się odpłatnej kuracji. Usypiał pacjentki, choć nie miał takich uprawnień. A gdy kobieta się budziła twierdził, że jest już po zabiegu lub mówił, że coś tam usunął ale potrzebny będzie kolejny zabieg- powiedziała Klaus. Dodała, że ginekolog często straszył kobiety schorzeniami, które rzekomo u nich wykrył. Twierdził, iż pacjentki muszą być natychmiast poddane kuracji. "Często było tak, że przerażona kobieta prosto z gabinetu szła po pieniądze i natychmiast wracała do lekarza, aby uporać się z chorobą" - opowiadała rzeczniczka.
W sumie Andrzej W. usłyszał 53 zarzuty, a zeznania w prokuraturze złożyło 26 kobiet. Nowe poszkodowane wciąż się jednak zgłaszają, bowiem wiele z nich dopiero z prasy dowiaduje się, że miały do czynienia z oszustem - powiedziała Klaus.
Według prokuratury ginekolog dopuszczał się także innych oszustw, np. mówił pacjentkom o zastosowaniu u nich drogich specyfików o cenie kilkuset złotych, podczas gdy w rzeczywistości stosował najtańsze, w cenie kilkudziesięciu zł.
Lekarz nie przyznaje się do winy, przyznaje jedynie, że usypiał swoje pacjentki, choć nie miał do tego uprawnień. Podejrzany jest też m.in. o przyjmowanie korzyści majątkowych od 2 do 3 tys. zł za np. cesarskie cięcie podczas porodu. Od tych łapówek zaczęło się śledztwo, w toku którego okazało się, że lekarz dopuszczał się jeszcze innych przestępstw - powiedziała Klaus.
Andrzej W. - lekarz jednego z wrocławskich szpitali i właściciel prywatnego gabinetu - wykonywał u siebie zabiegi przy znieczuleniu ogólnym, choć nie miał ani uprawnień anestezjologa, ani nawet potrzebnego sprzętu do m.in. reanimacji, defibrylatora i innych niezbędnych urządzeń medycznych. Dlatego prokuratura zarzuca mężczyźnie także narażenie zdrowia i życia pacjentek.