Sąd oddalił powództwo miasta Sopot ws. klubu striptizerskiego
Sąd Okręgowy w Gdańsku oddalił powództwo miasta Sopot przeciwko spółce prowadzącej w centrum miasta klub striptizerski. Władze samorządu twierdzą, że działalność lokalu negatywnie wpływa na wizerunek kurortu.
03.03.2015 | aktual.: 03.03.2015 10:59
Pełnomocnik powoda Roman Nowosielski zapowiedział, że miasto odwoła się od tego wyroku. Na ogłoszeniu wyroku nie było przedstawiciela pozwanej spółki, nie reprezentował jej też nikt na pierwszym posiedzeniu w tej sprawie dwa tygodnie temu.
Pozwana firma to Agencja Reklamowo-Marketingowa "Event" z siedzibą w Krakowie, prowadząca w całym kraju ponad 20 ekskluzywnych klubów Go-Go. W Sopocie spółka ma lokal "Kittens" w centrum miasta przy ul. Bohaterów Monte Cassino (popularny "Monciak"). Do września 2014 r. kluby działały pod marką Cocomo.
W pozwie sądowym miasto Sopot wezwało właścicieli klubu striptizerskiego do zaprzestania działań, które mają - zdaniem samorządu - charakter nieuczciwej konkurencji. Chodzi o namawianie przechodniów do skorzystania z usług klubu, sprzedaż napojów i alkoholi za cenę "rażąco zawyżoną" oraz wykorzystywania w tym celu nietrzeźwości klientów.
W uzasadnieniu wyroku sąd podkreślił, że w chwili zamknięcia procesu pozwana spółka nie prowadziła już w Sopocie klubu o nazwie Cocomo, a właśnie działalności lokalu o takiej nazwie dotyczył pozew gminy.
Zdaniem sądu, gmina nie jest też przedsiębiorcą w myśl ustawy dotyczącej nieuczciwej konkurencji.
- Powódka wskazała w pozwie, że prowadzi działalność gospodarczą jako udziałowiec w takich dziedzinach jak hotele, pole campingowe, restauracje. Zdaniem sądu, powódka jako udziałowiec nie prowadzi jednak działalności gospodarczej na własny rachunek i we własnym imieniu, a więc nie spełnia wymogów ustawy o nieuczciwej konkurencji - powiedziała sędzia Dorota Kołodziej.
Podkreśliła też, że gmina Sopot w żadnym stopniu nie jest konkurentem gospodarczym wobec spółki "Event". Ponadto, według sądu, działalność klubu, w tym sprzedaż alkoholu po wysokiej cenie, nie naruszała w żaden sposób dóbr osobistych miasta.
- Sąd ingerując w tę sferę działalności gospodarczej pozwanej, czyli określając za jakie ceny ma sprzedawać swoje usługi, czy towary, naruszałby swobodę działalności gospodarczej - dodała sędzia.
Z decyzją sądu nie zgadza się miasto. - Nie zgadzamy się z tym rozstrzygnięciem sądu. (...) Gdyby miasto nie reagowało, nie robiło nic, to by się na to zgadzało - byłoby to absolutne przyzwolenie. Ten wyrok właściwie przyzwala, według przysłowia "hulaj dusza, piekła nie ma". Tak, po prostu, nie wolno. Ten wyrok w takim kształcie ostać się nie może - powiedział dziennikarzom pełnomocnik miasta Roman Nowosielski.
Zdaniem adwokata, wbrew stanowisku sądu, miasto mogło skarżyć spółkę z tytułu nieuczciwej konkurencji. - Bo działa w imieniu innych przedsiębiorców. I ustawa mówi wyraźnie: nie musi jej dobro być bezpośrednio naruszane w zakresie konkurencyjnej działalności, ale innych przedsiębiorców, na terenie Sopotu - argumentował.
- Miasto Sopot podjęło zdecydowane działania i spotkało się to z zupełnie zdumiewającą oceną sądu. To znaczy, że możemy robić absolutnie wszystko w zakresie działalności gospodarczej i nikt nie może w to ingerować. Jeśli szampan kosztuje 30 zł, a płacę za niego 20 razy drożej, to chyba przekracza to rażąco jego cenę - dodał Nowosielski. Jak zauważył, miasto pozwało nie klub Cocomo, lecz spółkę, prowadzącą klub striptizerski.
W pozwie napisano, że działania lokalu naruszają renomę i dobry wizerunek miasta. - Przez wiele lat władze gminy Sopot starały się kształtować pozytywny i prestiżowy wizerunek miasta i gminy, jako miejsca przyjaznego mieszkańcom i turystom, z atrakcyjną ofertą kulturalną i rozrywkową, a przede wszystkim miejsca bezpiecznego dla każdego mieszkańca i osób przyjezdnych. Eleganckiego i prestiżowego kurortu z klasą - podkreślono w piśmie sądowym.
Według "Gazety Wyborczej", która pisała o działalności Cocomo, w kraju prowadzonych było wiele śledztw dotyczących tego klubu. Wszystkie historie są podobne. Mężczyźni twierdzą, że wypili kilka drinków, zapłacili za striptiz, a dobę później obudzili się z rachunkami na kwoty średnio od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Postępowania te kończyły się zwykle umorzeniami z powodu brak dowodów. Obsługa zapewniała, że rachunki klienci płacili dobrowolnie, w klubach jest monitoring, a ceny drogich drinków i szampanów znajdują się w menu.