Sąd nie uznał racji Rokity. "Za słowo straci wszystko"
Sprawa Jana Rokity po raz kolejny przypomniała o tym, że polskie prawo pozostaje dalekie od uwzględniania realiów społecznych, a zamiast poszukiwać sprawiedliwych rozwiązań sięga po najprostsze środki - porównywalne niekiedy do topora średniowiecznego kata. Za poważne przestępstwa grożą kary w zawieszeniu i niskie grzywny, za utratę zdrowia lub życia typowy Polak uzyskać może niskie odszkodowanie. Za słowo straci wszystko - pisze w felietonie przesłanym do Wirtualnej Polski Kazimierz Turaliński.
13.06.2013 | aktual.: 13.06.2013 15:43
Grzywna przestępcy jest zawsze miarkowana w oparciu o kryterium jego zamożności i możliwości zarobkowych, podobnie ocenia się chociażby wysokość zasądzanych na dzieci alimentów. Natomiast w przypadku tak błahej sprawy, jaką jest słowo, a więc nie wyrządzenie fizycznej krzywdy, czy pozostawienie potomstwa bez środków do życia, sądy bez większych oporów podejmują decyzje niszczące ludzi ekonomicznie. Sprawa Jana Rokity po raz kolejny przypomniała o tym, że polskie prawo pozostaje dalekie od uwzględniania realiów społecznych, a zamiast poszukiwać sprawiedliwych rozwiązań sięga po najprostsze środki - porównywalne niekiedy do topora średniowiecznego kata.
Podobne wyroki zapadają stosunkowo często
Jan Maria Rokita pomówić miał w 2007 komendanta głównego policji Konrada Kornatowskiego o to, że ten był "wyjątkowo nikczemnym prokuratorem, który hańbi polską policję". Oświadczył też, że (ówcześnie pełniący funkcję oskarżyciela publicznego Kornatowski) m.in. fabrykował dowody ws. śmierci opozycjonisty Tadeusza Wędołowskiego.
Swoją opinię oparł na ustaleniach nadzwyczajnej komisji sejmowej wyjaśniającej sprawy 122 zgonów opozycjonistów z początku lat 80-tych. Jak wykazały wówczas badania, którym Rokita sam przewodził, 88 przypadków śmierci miało związek z działaniami funkcjonariuszy MSW, czyli Milicji i SB. Sąd nie uznał jednak racji Rokity, w związku z czym obciążył polityka kosztami publikacji przeprosin Kornatowskiego oraz zadośćuczynienia. Sięgać mają one łącznie około 350 tys. zł.
Problem polega na tym, że podobne wyroki zapadają stosunkowo często, a z naruszeniem zasady sprawiedliwości obciążają one nierównomiernie współwinnych naruszenia cudzych dóbr osobistych.
Trudno wyobrazić sobie powody, dla których media wcześniej powielające w charakterze sensacji pomówienie niewinnej w istocie osoby, nie mogłyby zostać zobligowane wyrokiem sądu do upublicznienia w takiej samej formie i na własny koszt właściwego sprostowania obejmującego także przeprosiny.
Obecnie cały ciężar finansowy takiego zadośćuczynienia moralnego spoczywa na sprawcy naruszenia cudzych dóbr osobistych, a że jest to osoba fizyczna, a nie np. międzynarodowa korporacja, ceny druku określonej treści "reklamy" w prasie albo jej emisji w telewizji ogólnokrajowej oznaczają konfiskatę majątku i eliminację z normalnego funkcjonowania w społeczeństwie. Koszty szacowane zwykle na kilkaset tysięcy zł w warunkach polskich oznaczają utratę całego dorobku życia, zlicytowanie mieszkania i samochodu, a często nawet to nie wystarcza.
Jeśli skazany zostanie tzw. zwykły obywatel zarabiający minimalną pensję 1600 zł brutto, to nigdy nie zdoła spłacić nawet odsetek od nałożonego na niego zobowiązania. W przypadku konsekwentnego przerywania biegu przedawnienia egzekucjami komorniczymi do końca życia posiadać będzie mógł tylko to, co nie podlega takiej egzekucji, a więc m.in. pościel, bieliznę i ubranie codzienne, zapasy żywności i opału niezbędne na okres jednego miesiąca, a także jedną krowę lub dwie kozy albo trzy owce potrzebne do wyżywienia dłużnika i będących na jego utrzymaniu członków rodziny.
Oczywiście nie jest to asortyment umożliwiający godną egzystencję, nie obejmuje on nawet prawa do dachu nad głową. Z drugiej strony ofiary chociażby błędów medycznych mogą liczyć na zwykle o wiele mniejsze odszkodowania, a porównywalne kwoty zasądzane bywają tylko przy śmiertelnych wypadkach i to też nie zawsze. Przyjmując ten tok myślenia uznać należy, że utracona ręka, noga, wzrok lub słuch są warte o wiele mniej od obelgi lub potwarzy skierowanej pod adresem osoby szanowanej, a zwykły śmiertelnik może się w ocenie prawa zbliżyć wartością do pomówienia jedynie tragicznie oddając życie.
Trudno w tej praktyce dostrzec "ratio legis". Przykładów takich eliminacyjnych ekonomicznie i społecznie skutków orzeczeń sądowych w - nie oszukujmy się - błahych sprawach wskazać można multum, obok Jana Marii Rokity znajdują się m.in. Zbigniew Ziobro, czy byli członkowie prezydium Rady Etyki Mediów.
Za poważne przestępstwa grożą kary w zawieszeniu i niskie grzywny, za utratę zdrowia lub życia typowy Polak uzyskać może niskie odszkodowanie. Za słowo straci wszystko, a zarobią dodatkowo ci, którzy wcześniej nagłaśniając oszczerstwo zarobili sprzedając "newsa". Czy w tym świetle faktycznie przyjąć możemy, że zgodnie z zapisem konstytucji Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej?
Wiele ważnych kwestii nigdy nie zostaje nagłośnionych
Prostym rozwiązaniem jawi się obowiązek prawny do bezpłatnej publikacji przez media, które wcześniej powieliły pomówienie, odpowiedniej formy przeprosin. Pamiętajmy, że zarówno prasa, jak i telewizja, odnoszą korzyści finansowe z publikacji wiadomości. Istotą ich działalności gospodarczej pozostaje przyciągnięcie czytelnika/widza możliwie ciekawymi materiałami, co musi wiązać się też ze swoistym ryzykiem zawodowym, że przekazy te oparte mogą zostać niekiedy na błędnych przesłankach. Tylko od woli redakcji zależy, czy dana wiadomość, w tym np. konferencja prasowa zwołana przez polityka, zostanie na ich łamach nagłośniona. Rzadko decyzja taka podejmowana jest w oparciu o inne kryteria, niż prosty rachunek ekonomiczny: czy odbiorcę to zainteresuje? Z tego powodu wiele ważnych kwestii nigdy nie zostaje nagłośnionych, a sprawa chociażby Katarzyny W. jest od 1,5 roku tematem dnia w większości mediów. Z tego też powodu warto odrzucić dotychczas praktykowane rozdzielenie autora przekazu (sprawcy pomówienia) i
przekaźników (prasa, telewizja), co nagminnie tworzy fikcję społeczną pozornej neutralności tych drugich. Wiadomości to biznes, a dlaczego przedsiębiorca nie miałby partycypować w kosztach błędnego doboru ich źródeł?
Dla stacji takich jak TVN czy POLSAT emisja kilka razy do roku krótkiego oświadczenia nie ma żadnego znaczenia dla zachowania płynności finansowej i pozostaje naturalną "kontynuacją" już wcześniej podjętego tematu, zaś dla osoby, która nieopacznie wypowiedziała parę słów za dużo, oznacza faktycznie zniszczenie ekonomiczne, często wykraczające daleko poza konfiskatę obecnie posiadanego majątku a obciążające obowiązkiem spłacania długu nawet do końca życia. Może to mieć miejsce w przypadku publikacji objętych wyrokiem sądu przeprosin przez samego pokrzywdzonego i dochodzenie zwrotu poniesionych na ten cel kosztów.
Sądy zapomniały o istocie rozstrzyganego sporu
W przypadku Jana Marii Rokity skala zobowiązań sięga 350 tys. zł, co oznacza roczne ustawowe odsetki w kwocie 45250,7 zł a więc większej od zarobków przeciętnego polskiego robotnika. W ten sposób przeznaczając całą pensję na spłatę długu nie można nawet nadążyć ze spłatą samych odsetek.
Trudno dopatrzeć się w takiej "wycenie" wartości Pana Kornatowskiego sprawiedliwości społecznej. Wyraźnie też sądy zapomniały o istocie rozstrzyganego sporu. Wyrok nie ma w tym przypadku odgrywać roli prewencyjnej "przykładnego ukarania szubrawca ku przestrodze dla innych", publikacja przeprosin nie może więc stanowić substytutu kary pieniężnej (grzywny), którą nie jest.
Grzywna orzeczona może być oddzielnie, jeśli tylko doszło do wniesienia prywatnego aktu oskarżenia, a nie powództwa cywilnego o naruszenie dóbr osobistych, ale ustalenie jej wysokości objęte jest określonymi rygorami i nie może być ona dowolna a oparta w możliwościach płatniczych sprawcy, jego warunkach osobistych oraz rodzinnych. Rozstrzygnięcie w zakresie przeprosin dotyczyć ma jedynie kwestii honorowej, a więc samego ujawnienia nieprawdy i zobowiązania do kajania się przed pomówionym, a ewentualne zadośćuczynienie pieniężne musi pozostawać w równowadze do odniesionej szkody.
Nie ono jest jednak problemem, gdyż bywa symboliczne, a stają się nim trafiające do kieszeni komercyjnych mediów koszty publikacji przeprosin, co odnosi efekt przeciwny do prewencyjnego: opłaca się publikować wypowiedzi noszące znamiona pomówienia, gdyż często gwarantują one późniejsze zyski związane z wykonaniem wyroku obejmującego właśnie publikację przeprosin.
Rozwiązanie to, jako oczywiście niesprawiedliwe, należy niezwłocznie zmienić w kierunku zrównania przeprosin ze zwyczajnym sprostowaniem redakcyjnym. Ewentualnie alternatywnie rozważyć należy wprowadzenie maksymalnych stawek podobnych publikacji, tak jak ma to miejsce w przypadku zasądzania zwrotu kosztów procesu w oparciu o maksymalne stawki wynagrodzenia właściwe dla adwokatów i radców prawnych.
Zmian w obecnym porządku prawnym oczekuje nie tylko sprawiedliwość, ale i rozsądek. Od lat praktykuje się zastraszanie, chociażby dziennikarzy śledczych, niszczącymi procesami o naruszenie dóbr osobistych lub prywatnymi aktami oskarżenia o pomówienie kryminalizowane nieszczęsnym art. 212 kodeksu karnego. Jeśli w porę nie rozwiążemy tego problemu, to rozsądni ludzie w ogóle zaprzestaną krytyki władzy i wypowiedzi na kontrowersyjne tematy, aby nie narażać się na ekonomiczną likwidację. A tam gdzie mądrzy milczą, tam głupota rządzi.
Dla Wirtualnej Polski, Kazimierz Turaliński
Kazimierz Turaliński - doktorant nauk prawnych, politolog, specjalista ds. bezpieczeństwa. Autor opracowań książkowych dotyczących służb specjalnych oraz przestępczości zorganizowanej. Od 2001 roku pracuje w komercyjnym sektorze wywiadu gospodarczego i politycznego, w tym przy organizacji usług detektywistycznych, ochroniarskich i prawnych na terenie państw dawnego Bloku Wschodniego.
Masz pomysł na ciekawy artykuł? Chcesz opublikować własny felieton? ** Zamieścimy Twój tekst w naszym serwisie!