Sąd nie chce prowadzić sprawy śląskiej mafii paliwowej
Katowicki sąd okręgowy nie chce prowadzić procesu tzw. śląskiej mafii paliwowej. Zwrócił się do Sądu Najwyższego, by rozważył, czy nie należy wyznaczyć innego sądu do rozpoznania tej sprawy.
03.01.2008 17:45
Głównym powodem jest osoba jednego z oskarżonych - związanego niegdyś z Samoobroną adwokata Andrzeja D. Chodzi o to, by uniknąć jakichkolwiek wątpliwości co do bezstronności. Mec. D. występował w wielu sprawach, które toczyły się przed naszym sądem - powiedziała rzeczniczka Sądu Okręgowego w Katowicach Hanna Szydziak.
Dodatkowo matka mec. D. przez wiele lat była ławnikiem - na tę okoliczność także powołuje się katowicki sąd.
Śledztwo w sprawie śląskiej afery paliwowej to jedna z największych tego typu spraw w Polsce. W ciągu sześciu lat oskarżeni mieli oszukać Skarb Państwa na prawie 500 mln zł. Prokuratorskie postępowanie zostało zamknięte w kwietniu ubiegłego roku, oskarżono wówczas 21 osób.
Proces, z przyczyn formalnych, dotąd się nie rozpoczął. Akta kilkakrotnie wędrowały między katowickimi sądami, na co wpływ miały zmieniające się przepisy. Ostatecznie katowicki sąd rejonowy zwrócił się o przekazanie sprawy okręgowemu, powołując się na zawiły charakter sprawy. Kilka dni temu sąd okręgowy wysłał pismo i akta do SN.
Opóźni to o kolejne tygodnie rozpoczęcie procesu. Według obrońcy głównego oskarżonego mec. Janusza Zaleskiego, są niewielkie szanse na to, by sprawa ruszyła jeszcze przed wakacjami. Sędzia referent będzie się musiał najpierw zapoznać z setkami tomów akt.
Obrońcy oskarżonych wielokrotnie krytykowali niemoc wymiaru sprawiedliwości, która nie pozwala od wielu miesięcy rozpocząć procesu. Główny oskarżony Henryk M., zwany śląskim baronem paliwowym, jest aresztowany od ponad czterech lat. Jego obrońca zaskarżył w Strasburgu przewlekłość postępowania.
Korzystając z okazji, że akta sprawy przesłano do SN, właśnie w tym sądzie złożyłem kolejny wniosek o uchylenie mojemu klientowi aresztu. Nie wiem, czy SN go rozpatrzy, czy też nakaże to innemu sądowi, do którego ostatecznie trafią akta - powiedział mec. Zaleski.
Mój klient przyznaje się do zarzutów i to dzięki jego wyjaśnieniom prokuratura poczyniła w śledztwie wiele ustaleń. Materiał dowodowy jest zgromadzony, a mimo to Henryk M. ciągle jest aresztowany. To naprawdę niezrozumiałe - podkreśla adwokat.
Sprawa Henryka M. i kierowanej przez niego, według aktu oskarżenia, zorganizowanej grupy przestępczej - należy do największych spraw paliwowych w Polsce. Grupa stworzyła mechanizm nielegalnego obrotu paliwami oraz fikcyjnego obrotu nimi i fałszowania faktur. Jej członkom zarzucono też wyłudzenia podatkowe i pranie brudnych pieniędzy.
Obrońcy oskarżonych wielokrotnie zwracali uwagę na - jak mówili - rażącą bezczynność merytoryczną wymiaru sprawiedliwości. Argumentowali, że sprawy formalne, leżące po stronie sądu, nie mogą być podstawą pozbawienia wolności na tak długu okres.
W październiku Sąd Apelacyjny w Katowicach zdecydował, że śląski baron paliwowy wyjdzie z aresztu po wpłaceniu 2,5 mln zł kaucji. Sześciu innym podejrzanym wyznaczył poręczenia w wysokości od 200 do 800 tys. zł. Obrońcy uznali kwoty poręczeń za zbyt wygórowane i złożyli zażalenia, sąd jednak utrzymał tę decyzję w mocy.
Mec. Zaleski uznał wysokość kaucji dla swojego klienta za "nierealną i absurdalną". Przypomniał, że gdy wiosną ubiegłego roku sąd już raz wyznaczył kaucję za zwolnienie z aresztu Henryka M. (decyzja ta została później uchylona), jej wysokość ustalono na 500 tys. zł, a M. i tak nie byłby w stanie jej wpłacić. Jego majątek - według adwokata - został zajęty w postępowaniu.
W trakcie czynności procesowych z jego udziałem Henryk M. wskazał wszystkie środki zdobyte w efekcie prowadzenia przez niego nielegalnej działalności, ujawnił wszystkie konta i skrytki bankowe, w których były lokowane i prane tzw. brudne pieniądze - zaznaczył adwokat.
Oskarżonym w tej sprawie - m.in. o pranie brudnych pieniędzy i powoływanie się na wpływy w instytucjach państwowych - jest też detektyw Krzysztof Rutkowski, który w maju ubiegłego roku opuścił areszt po 10 miesiącach za poręczeniem majątkowym 80 tys. zł; potem kwota ta wzrosła do 300 tys. zł. Detektyw miał m.in. uczestniczyć w praniu pieniędzy, polecając pracownikom swego biura wystawienie faktur na 2,5 mln zł za fikcyjne usługi na rzecz firmy Henryka M. Nie przyznaje się do stawianych mu zarzutów; grozi mu, podobnie jak wielu innym oskarżonym, 15 lat więzienia.