Sąd: Lech Kaczyński dyskryminował, ale nie mobbingował
Były burmistrz Wawra Dariusz Godlewski i jego zastępca Piotr Zygarski byli dyskryminowani przez ówczesnego prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego - uznał Sąd Okręgowy w Warszawie. Zasądził na rzecz Godlewskiego i Zygarskiego od Urzędu Miasta St. Warszawy odpowiednio 131 i 127 tys. zł. odszkodowania. Jednocześnie uznał, że nie doszło do mobbingu.
01.12.2009 | aktual.: 01.12.2009 16:43
Sąd uznał, że dyskryminacją było uniemożliwienie korzystania im z samochodu służbowego, nieprzyznanie ryczałtu, brak dostępu do szkoleń oraz niezapraszanie na spotkania. Sąd zaznaczył, że Godlewski i Zygarski byli traktowani gorzej niż burmistrzowie innych dzielnic.
Jak podkreślił sąd, zgodnie z kodeksem pracy, pracownicy powinni być równo traktowani przy nawiązywaniu, rozwiązywaniu stosunku pracy czy dostępie do szkoleń. Sąd zaznaczył, że wedle pełnomocników ówczesnych władz miasta, stosunek Lecha Kaczyńskiego do burmistrza i wiceburmistrza Wawra wynikał z braku zaufania, ale - według sądu - takie tłumaczenie jest niewystarczające.
Godlewski i Zygarski podkreślali, że kryterium dyskryminacji były ich przekonania polityczne, brak przynależności do formacji, do której należał były prezydent Warszawy. Godlewski startował z Forum Samorządowego, a Zygarski - z listy Samoobrony. Sąd uznał, że ograniczenie kompetencji burmistrzów i pozbawienie ich świadczeń spełniało znamiona dyskryminacji.
Nie było elementu zastraszania
Jednocześnie według sądu nie doszło do mobbingu, gdyż brak było w działaniach ówczesnego prezydenta stolicy "elementu zastraszenia i lęku", nie spowodowały one także "spadku przydatności zawodowej" Godlewskiego i Zygarskiego. Sąd zaznaczył, że żaden z nich nie był ośmieszany czy poniżany.
Sąd uznał też, że publikacje prasowe o sytuacji w Wawrze nie były - jak twierdzili oni przed sądem - inspirowane przez Urząd Miasta Stołecznego Warszawy. Sąd oddalił też powództwo przeciwko Miastu Stołecznemu Warszawa w zakresie przeprosin. Uznał, że Ratusz nie musi przepraszać samorządowców, czego się domagali.
W 2003 roku Dariusz Godlewski i Piotr Zygarski zostali wybrani odpowiednio na burmistrza i wiceburmistrza warszawskiego Wawra. Lech Kaczyński, ówczesny prezydent Warszawy, nie uznał ich nominacji i powołał w Wawrze swojego pełnomocnika. Godlewski i Zygarski poczuli się szykanowani - twierdzą, że utrudniano im wypełnianie obowiązków, obniżono uposażenia, nie otrzymali nagród itp.
Godlewski domagał się 10 mln zł, a Zygarski blisko 5 mln zł. Godlewski twierdził, że gdyby nie sprawowanie przez niego urzędu, a potem postępowanie prokuratury w sprawie niegospodarności, zakończone w ubiegłym roku - mógłby objąć rozmaite eksponowane funkcje, np. zostać prezesem spółki Skarbu Państwa. Sprawowanie funkcji burmistrza - jak mówił - "cofnęło go w karierze zawodowej co najmniej o dziesięciolecie". Zygarski utrzymywał, że mógłby wystartować w wyborach na prezydenta Warszawy.
Godlewski zaznaczył, że jest zadowolony z wyroku.
Reprezentujący Urząd Miasta jeden z pełnomocników Rafał Cieślicki powiedział, że wystąpi o uzasadnienie wyroku. Dopiero po jego analizie będzie rozważał ewentualne odwołanie się.
W 2008 r. sąd zrezygnował z wzywania prezydenta Lecha Kaczyńskiego na świadka w tym procesie - czego żądali powodowie. - Jeśli pan prezydent nie chce się stawić, ten dowód przeprowadzony być nie może - tak sędzia Artur Fryc uzasadniał wtedy rezygnację z dalszych prób wzywania głowy państwa. Sędzia przyznał, że byłby to bardzo istotny świadek, ale podkreślił, że "nie jest możliwe przymuszenie pana prezydenta do stawiennictwa ani ukaranie go grzywną za niestawiennictwo".
Żaden przepis prawa nie reguluje tak wyjątkowej sytuacji, jak zeznania prezydenta RP w roli świadka. Nie podlega on bowiem rygorom takim, jak każdy inny obywatel, który - wezwany przed sąd - musi się stawić. Od woli prezydenta zależy stawiennictwo, jak i jego forma - np. może on zaprosić sąd do swej siedziby.