Są coraz silniejsi - nikt nie może ich już ignorować
Turcja jest ponad dwa razy większa niż Polska, mimo kryzysu gospodarka tego kraju trzyma się mocno, a armia jest drugą najliczniejszą w NATO. Z regionalnego mocarstwa Turcja ma szansę stać się w nieodległej przyszłości globalnym aktorem. Do niedawna zafascynowana Zachodem, Ankara coraz częściej spogląda jednak w przeciwną stronę i zbliża się do Iranu, Rosji i Syrii. Co to oznacza dla światowego porządku? - analizuje na łamach "Polski Zbrojnej" Jacek Potocki.
10.11.2011 10:19
Przez cały XIX i pierwsze dwudziestolecie XX wieku Turcję nazywano "chorym człowiekiem znad Bosforu". Pod koniec XX wieku Zbigniew Brzeziński w "Wielkiej szachownicy" (1998) uznał ten kraj za ważny "sworzeń geopolityczny", który "stabilizuje region Morza Czarnego, kontroluje cieśniny łączące je z Morzem Śródziemnym, równoważy wpływ Rosji na Kaukazie, jest przeciwwagą dla islamskiego fundamentalizmu i stanowi południową kotwicę NATO".
Nawet jeśli co do jednej z tych cech można mieć wątpliwości ("przeciwwaga dla islamskiego fundamentalizmu"), trudno zignorować rolę Turcji we współczesnych stosunkach międzynarodowych.
Czytaj więcej: Drażni Izrael, mówi "nie" USA - rośnie nowa potęga.
Jest to państwo ponad dwa razy większe od Polski (783 562 kilometrów kwadratowych, 78 milionów ludności), z silną gospodarką. PKB per capita liczone według parytetu siły nabywczej wynosiło w 2010 roku około 13 tysięcy dolarów. To członek G20 oraz jeden z najbogatszych i najszybciej rozwijających się krajów regionu.
Turcja jest samowystarczalna, jeśli chodzi o produkcję żywności, a szybko rozwijająca się turystyka przynosi gospodarce 3,6 miliarda dolarów rocznie. Poradziła sobie nieźle z ostatnim światowym kryzysem; wyszła z niego wprawdzie ze spadkiem PKB o 6%, ale wzrost gospodarczy utrzymał się na poziomie 8-9%. Uporządkowany i silnie nadzorowany przez państwo sektor bankowy ustrzegł się tak zwanych złych kredytów. W dużym stopniu na szybki rozwój Turcji wpływają inwestycje zagraniczne, które w latach 2005–2009 wyniosły 65 miliardów dolarów, a w 2007 roku, czyli tuż przed kryzysem, do kraju napłynęły 22 miliardy dolarów.
Armia na straży
Turcja chce liczyć się w regionie i w Europie. Ambicje te wspiera armia, w której służy 622 tysiące żołnierzy. Jest to druga pod względem liczebności armia NATO i ósma zbrojna siła świata. To także narzędzie polityki wewnętrznej. Według konstytucji wojsko stoi na straży świeckości państwa. Od powstania Republiki Tureckiej (1923 rok) armia cztery razy dokonała zamachu stanu (1961, 1971, 1980 i 1997), podając jako pretekst zagrożenie islamskie.
Wpływ wojska na politykę zawsze był tu duży. Rządząca od 2002 roku Partia Sprawiedliwości i Rozwoju dąży do ograniczenia roli armii, która w 2007 roku próbowała zablokować nominację Abdullaha Gula na stanowisko prezydenta z powodu jego proislamskiej działalności. Ograniczenie silnej pozycji armii nie jest jednak łatwe. Pod naciskiem wojskowych rząd w Ankarze, mimo niechęci polityków, zgodził się na rozmieszczenie na tureckim terytorium elementów tarczy antyrakietowej NATO.
Zero problemów
Rządząca Partia Sprawiedliwości i Rozwoju prowadzi dość niezależną politykę zagraniczną. Jej dewizą jest "zero problemów z sąsiadami". W październiku 2011 roku turecka Rada Bezpieczeństwa Narodowego skreśliła Syrię, Armenię i Iran z listy państw stanowiących zagrożenie, a wpisała na nią Izrael. Normalizacja stosunków z Grecją nie jest możliwa z powodu sporu o Cypr. Podobnie jak z Armenią - choć w 2009 roku podpisano protokoły o nawiązaniu stosunków dyplomatycznych, do dziś nie zostały one ratyfikowane. Obecny rząd coraz śmielej dystansuje się od ścisłych związków ze Stanami Zjednoczonymi. Przez lata sojusz z USA wyznaczał kierunek polityki zagranicznej Ankary. Turcja, jako strażnik południowej flanki NATO, stała się dla Ameryki ważnym sojusznikiem. Dlatego niemałym zaskoczeniem była uchwała tureckiego parlamentu z marca 2003 roku o braku zgody na udostępnienie terytorium amerykańskim i koalicyjnym wojskom podczas inwazji na Irak. Ankara nie popiera też waszyngtońskiej polityki sankcji wobec Iranu w związku z
jego programem atomowym. - Nie odczuwamy zagrożenia ze strony naszych sąsiadów. NATO powinno wykluczyć każdą formułę, która może prowadzić do takiej konfrontacji - oświadczył minister spraw zagranicznych Turcji Ahmed Davotoglu po udzieleniu zgody na tarczę antyrakietową NATO.
Ankara uchodzi obecnie za rzecznika interesów palestyńskich, co umacnia jej pozycję w świecie arabskim. Po rozpoczęciu przez Tel Awiw bombardowań rejonu Gazy i zeszłorocznym ataku komandosów izraelskich na Flotyllę Wolności, gdy zginęło dziewięciu obywateli tureckich, Ankara zawiesiła kontakty z Izraelem. Uważa się, że to właśnie Turcja była inicjatorem wniesienia do porządku dziennego 66. sesji Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych sprawy utworzenia suwerennego państwa palestyńskiego.
Z zachodu na wschód
Wielu ekspertów jest przekonanych, że za 15 lat gospodarka Turcji może być silniejsza niż rosyjska, a wpływy tego kraju na Kaukazie Południowym, w dawnych republikach radzieckich w Azji Środkowej oraz na Bliskim Wschodzie będą większe od wpływów Rosji.
Potwierdzeniem tych przewidywań są duży potencjał produkcyjny, a także prognozy demograficzne. W 2050 roku Turcja może liczyć sto milionów mieszkańców, co wykreuje potężny rynek wewnętrzny. Ankara musi jednak pokonać takie bariery, jak zacofanie technologiczne i zapewnienie sobie źródeł dostaw bogactw naturalnych, zwłaszcza surowców energetycznych.
Przez lata Turcja zabiegała o przyjęcie do UE. Dziś proces ten się opóźnia, co nie martwi Ankary. Do niedawna zafascynowana Zachodem, coraz bardziej spogląda w drugą stronę, i zbliża się do Iranu, Rosji i Syrii, czyli państw podejrzliwie traktowanych przez zachód, zwłaszcza przez Stany Zjednoczone. O ile obroty handlowe Turcji z Unią Europejską w 2010 roku osiągnęły 100 miliardów dolarów, o tyle z Iranem wyniosły 10 miliardów. Turcja udziela Teheranowi pomocy w procesie wzbogacania uranu. W 2009 roku przeprowadziła wspólne manewry wojskowe z Syrią.
Ignorowanie tych państw przez Zachód stwarza przesłanki do ich współpracy praktycznie we wszystkich dziedzinach. Pewnym szokiem dla Zachodu było przyznanie Gazpromowi przez Turcję prawa do poprowadzenia po dnie jej wód terytorialnych nitki gazociągu South Stream, konkurenta dla Nabucco, którym ma być przesyłany gaz z rejonu Morza Kaspijskiego do Europy. W zamian Gazprom zbuduje rurociąg przez Turcję, od Morza Czarnego do Śródziemnego, Rosja zainwestuje zaś w tym kraju w dwie elektrownie atomowe. Zachód jest coraz bardziej zaniepokojony nowymi akcentami w polityce Turcji - minister spraw zagranicznych Akhmed Davutoglu mówi już oficjalnie o neoosmanizmie połączonym z panturkizmem. Trzonem tej polityki jest nawiązująca do głoszonej przez młodoturków na początku XX wieku idea jedności ludów tureckich od Bosforu do gór Ałtaju, czyli "Wielki Turan". Uwaga Ankary jest skierowana przede wszystkim na Azję Środkową.
Turcja szkoli oficerów nowych armii: Azerbejdżanu, Kazachstanu, Kirgistanu i Turkmenistanu. Kraje te uczestniczą w szczytach państw turkojęzycznych (na razie bez Uzbekistanu) i próbują w ten sposób na nowo określić własną tożsamość.
Rozszerzone wpływy
Obserwatorzy podkreślają, że polityka neoosmanizmu czy panturkizmu nie zmierza do stworzenia jednolitego państwa, lecz umocnienia solidarności ludów turkojęzycznych pod przywództwem Turcji. Ankara próbuje wypełnić próżnię polityczną po rozpadzie ZSRR i na bazie wspólnoty kultury i języka utworzyć własną strefę wpływów ekonomicznych i politycznych. W Azji Środkowej trudno odwoływać się do tradycji, ponieważ tereny te nie były nigdy pod władzą sułtana.
Turcja rozszerza również wpływy polityczne na Bliskim Wschodzie, a ostatnio także w muzułmańskich krajach na Bałkanach. Niewinna dotąd wymowa polityki tureckiej może się jednak zmienić, jeśli zaczną w niej dominować hasła panislamizmu. I nie można tego wykluczyć z uwagi na islamski charakter obecnego rządu, który dąży do zmniejszenia znaczenia armii stojącej na straży utrzymania laickiego charakteru państwa.
Obecnie Turcja jest mocarstwem regionalnym, ale w nieodległej perspektywie ma szansę stać się globalnym aktorem. Duży wpływ na to może mieć jej geopolityczne położenie. Turcja stanowi naturalny pomost między Europą, Azją Środkową i Bliskim Wschodem, w pobliżu jej granic znajdują się 70% światowych zasobów ropy oraz ogromne złoża gazu. Tranzytowa rola tego państwa w transporcie paliw jest nie do przecenienia. To przez jego terytorium będzie przebiegał rurociąg Nabucco, którym azerbejdżański gaz dotrze do Europy.
Do ochrony szlaków potrzebne jest silne wojsko. Tu znajduje potwierdzenie pozycja Turcji jako "sworznia geopolitycznego", którego znaczenie wynika nie z potęgi czy ambicji, lecz z ważnego położenia geograficznego i skutków ewentualnej niestabilności.
Nic więc dziwnego, że niektórzy politolodzy amerykańscy zastanawiają się, czy z uwagi na rangę Turcji USA nie powinny obniżyć znaczenia tradycyjnych sojuszy z Izraelem i Arabią Saudyjską na rzecz tego kraju. Z kolei Unia Europejska odsuwa Ankarę od europejskiego systemu bezpieczeństwa, co sprawia, że kraj ten zwraca się coraz bardziej ku wschodowi.
Jacek Potocki dla "Polski Zbrojnej"
Autor przez wiele lat był dyplomatą, między innymi konsulem generalnym w Hongkongu, oraz korespondentem japońskich gazet "The Tokyo Shimbun" i "The Chunichi Shimbun" w Warszawie.